Poszerzanie i zwężanie
Wodpowiedzi na artykuł Cezarego Kowandy „Poszerzanie i zwężanie” (POLITYKA 30) chciałbym dodać kilka słów komentarza, ponieważ nie zgadzam się z niektórymi tezami. Autor stara się udowodnić, że zwężanie jezdni i wydzielanie z nich dróg dla rowerów jest korzystne dla bezpieczeństwa pieszych. Nie zawsze tak jest, o czym świadczy podany w artykule przykład Krakowa. Nie tylko na rondzie Grunwaldzkim i ulicy Dietla, ale również na tworzącej z nią jeden ciąg ul. Grzegórzeckiej wyznaczono drogę dla rowerów kosztem jezdni, jednak nie przyczyniło się to do zwiększenia bezpieczeństwa pieszych, ponieważ w zamian wyłączono sygnalizację świetlną na przejściach dla pieszych.
Rok temu kierowcy dostali w prezencie około dwukilometrowy odcinek, na którym mogą nie zdejmować nogi z gazu! Później przywrócono sygnalizację na skrzyżowaniu Dietla z Krakowską, ale w rejonie ul. Grzegórzeckiej od ponad roku przejście przez jezdnię w godzinach szczytu jest zagrożeniem dla zdrowia i życia pieszego. Ulica Grzegórzecka rozdziela teraz dzielnicę na dwie oddzielone od siebie części, jakby była rzeką bez mostów. Mieszkańcy w godzinach szczytu mają problem, aby choćby dostać się do sklepu czy na przystanek. Zapewne twórcy tego rozwiązania liczyli na przepis, wprowadzony 1 czerwca tego roku, dający pieszemu pierwszeństwo na pasach. Problem jednak w tym, że ten przepis, skopiowany żywcem z Niemiec, jest całkowicie obcy mentalności polskich kierowców, którzy go powszechnie ignorują przy bierności policji.
Jeszcze może przed starszą osobą, matką z dziećmi albo ładną kobietą niektórzy kierowcy się zatrzymają. Natomiast osoba taka jak ja, mężczyzna w średnim w wieku, jest z góry na straconej pozycji, ponieważ zgodnie ze stereotypem panującym w społeczeństwie powinienem się poruszać wyłącznie samochodem – jeżeli zaś z własnego wyboru przemieszczam się pieszo lub komunikacją miejską, jestem obiektem szczególnej agresji ze strony kierowców. Dlatego przejście przez jedną nitkę tej jezdni w moim przypadku często trwa nawet 10–15 min. (…)
Drugą sprawą jest użycie przez autora zbitki „piesi i rowerzyści” sugerującej, że rozwiązania ułatwiające ruch rowerowy są korzystne również dla pieszych. Nic bardziej błędnego. Rowerzyści w Polsce mają niestety mentalność zbliżoną do kierowców: przejawiającą się we wrogości i pogardzie szczególnie wobec pieszych. Byłbym zwolennikiem tworzenia wydzielonych dróg dla rowerów, pod warunkiem że rowerzyści mieliby obowiązek korzystania tylko z nich, tak aby ruch rowerowy oddzielony był od pieszego, a piesi mogli czuć się na chodnikach bezpiecznie. Jednak wystarczy spojrzeć na wspomnianą drogę dla rowerów przy ul. Grzegórzeckiej, aby przekonać się, że to nie działa w praktyce.
Rowerzyści, owszem, korzystają z tej drogi, ale korzystają również z biegnących do niej równolegle bardzo wąskich chodników, jeżeli tak akurat jest im wygodniej. (…) A przecież są miejsca, gdzie nawet nie tworzy się wydzielonych dróg rowerowych, tylko istniejący chodnik za pomocą znaków zamienia na drogę pieszo-rowerową. Na tych drogach rowerzysta jest panem, a pieszy intruzem, który cały czas musi uważać, żeby ktoś go nie staranował.