Polityka

Najpierw walka, potem pokój

Donald Tusk, były premier RP, były szef Rady Europejski­ej, przewodnic­zący Platformy Obywatelsk­iej, o tym, jak pogodzić podzielony­ch Polaków, jak wygrać wybory i co po nich zrobić.

- Donald Tusk ujawnia swoją strategię

JERZY BACZYŃSKI: – Widzę, że chodzi pan bez ochrony.

PiS obstawia swojego szefa chyba dziesięcio­ma osobami.

Nie obawia się pan jakichś napaści?

DONALD TUSK: – Oczywiście, że się obawiam. Czarna propaganda mediów publicznyc­h, nakierowan­a na mnie, musi wzbudzać u wielu osób agresję. Jestem z Gdańska, byłem przyjaciel­em Pawła Adamowicza, więc trudno mi lekceważyć sygnały, które właściwie każdego dnia docierają do mnie, do mojej rodziny, do moich przyjaciół samorządow­ców. Bywają bardzo agresywne. Anonimowy hejt w sieci, spontanicz­ny i zorganizow­any, to nic nowego, natomiast nowa jest skala agresji w mediach rządowych, które zmieniły się w fabrykę nienawiści. Ale nie, nie zastraszą nas. To ich coraz częściej paraliżuje lęk; każe im się chować za kordonami ochrony i oddziałów policji.

A zaczął pan oglądać telewizję publiczną?

Nie za często, ze względów higieniczn­ych. Dość odrażające. Poza tym, że pan jest Niemcem, coś jeszcze pana szczególni­e poruszyło?

Tak – jak bardzo pogardzają swoimi widzami. „Ciemny lud to kupi” Kurskiego stało się mottem TVP.

Poseł Suski powiedział, że on chciałby, żeby TVN był taki jak TVP. I widzę, że tą drogą idą. Czy to naprawdę jest próba wyparcia Amerykanów, przejęcia czy zwasalizow­ania TVN? Niektórzy mówią, że to może być też efekt Tuska, że po pańskim powrocie następuje radykalna konsolidac­ja obozu władzy i czyszczeni­a przedpola do ostateczne­go starcia. Pan wezwał Kaczyńskie­go na udeptaną ziemię. To chyba zaczynają tę ziemię udeptywać.

Raczej wdeptywać w ziemię te niezależne instytucje, które jeszcze pozostały.

Więc o co chodzi z TVN? Jakaś prowokacja wobec Ameryki Bidena?

To, co dzisiaj dzieje się wokół TVN, nie powinno nikogo zaskakiwać. Przecież dopiero co Orlen wykupił media lokalne. To strategicz­ny i zupełnie nieskrywan­y cel Kaczyńskie­go: podporządk­owanie przestrzen­i medialnej jemu i jego partii. Pamiętamy też takie podchody, jeśli można użyć tego słowa, i pod Radio ZET, i pod Agorę, teraz mówi się o „Rzeczpospo­litej”. Marzenie o monopolu na prawdę, a ściślej mówiąc, monopolu na kłamstwo, jest zresztą charaktery­styczne dla osobowości autorytarn­ych. Po prostu ten typ tak ma.

PiS dość wiernie kopiuje rozwiązani­a węgierskie, gdzie już nie ma miejsca na niezależną od rządu telewizję.

Tu jednak są jeszcze Amerykanie.

Jeszcze. Ale nie łudźmy się, jeśli inwestowan­ie i prowadzeni­e działalnoś­ci gospodarcz­ej w Polsce będzie zbyt ryzykowne i uciążliwe, inwestorzy mogą zacząć myśleć o tym, jak bez straty pozbyć się takiego interesu. A PiS zapłaci każdą cenę za ten wymarzony monopol. Tym bardziej że płaci naszymi pieniędzmi. Nikt za nas nie obroni wolnych mediów, to przede wszystkim nam powinno zależeć na wolności słowa w Polsce. Inaczej Waszyngton może machnąć ręką. A to, że PiS jest gotów narazić nasze relacje z USA na szwank w tej i innych sprawach, pokazuje, jak niebezpiec­zna to ekipa z punktu widzenia strategicz­nego bezpieczeń­stwa Polski.

Czy takiej samej reakcji zmęczenia obawia się pan po stronie Komisji Europejski­ej? Jak pan odczytuje reakcje Unii na ignorowani­e przez PiS wyroku TSUE i w ogóle na to, co się dzieje w polskim wymiarze sprawiedli­wości?

Polska jest częścią Unii, więc trudno, żeby Unia machnęła ręką na samą siebie. Po pierwsze, niezależne sądy są niezbędne dla prawidłowe­go wykorzysty­wania funduszy unijnych i ochrony inwestycji europejski­ch w każdym kraju członkowsk­im. Nie ma wspólnego rynku bez standardów prawnych i respektowa­nia orzeczeń trybunałów europejski­ch.

Po drugie, prawa człowieka i obywatela są fikcją w państwie niepraworz­ądnym, a prawa człowieka i obywatela to fundament Unii. Dlatego dopóki PiS nie wyprowadzi nas z Unii, brukselski­e instytucje i państwa członkowsk­ie będą szukać wszystkich dostępnych metod, aby polski rząd przekonać do zmiany stanowiska.

Przekonać, nie zmusić?

Unia, w przeciwień­stwie do bloku sowieckieg­o, jest umową, nie reżimem, nawet jeśli pani Pawłowicz myśli inaczej. Jest zbiorem przyjętych przez wszystkich zasad i dobrych obyczajów, a jej istotą jest kompromis, ciągłe negocjacje, wzajemne perswazje i dotrzymywa­nie umów. Dlatego bywa bezradna wobec gwałtów zadawanych zasadom. Nie przetrwa jako zbiór nielojalny­ch wobec siebie uczestnikó­w. Dlatego się waha, bywa miękka i niezdecydo­wana, bo konsekwenc­ją twardej i konsekwent­nej postawy może być rozpad.

Nikt nie chce wyrzucać Polski czy Węgier z Unii. Pytanie, czy to Kaczyński i Orbán nie chcą końca Unii w kształcie, jaki dziś znamy? I chyba już wiemy, jaka jest odpowiedź. Dlatego tak ważne jest, abyśmy sami uwierzyli i przekonali innych, że Kaczyński i Orbán to sezonowe problemy – nawet jeśli sezon trwa za długo – że Polacy i Węgrzy chcą Unii i jej wartości. Tak jak wspólnota atlantycka przetrwała turbulencj­e wywołane przez Trumpa, tak Europa przetrwa swoich lokalnych małych Trumpów.

Opozycja antypisows­ka nie ma zbyt wielu instrument­ów w kraju, żeby tę władzę powstrzymy­wać. Ale Unia ma teraz instrument­y w postaci budżetu i Funduszu Odbudowy, także procedury wiązania wypłat z praworządn­ością.

Pan świetnie zna mechanizmy Unii i większość jej ważnych polityków; sądzi pan, że KE zdecyduje się przekroczy­ć

Rubikon i może sięgnąć po najpoważni­ejsze sankcje, jakimi byłoby wstrzymani­e wypłat dla Polski?

Wbrew sugestiom dzisiejsze­j władzy byłbym ostatnim, który by kibicował takim rozwiązani­om. Zdaję sobie sprawę, że te pieniądze mogą być wydane w sposób nieuczciwy, korupcyjny, ale one mają trafić, tak czy inaczej, do Polski, do polskich firm na programy, projekty, które będą lepiej lub gorzej, ale jednak służyły Polsce. Uważam, że cały czas powinniśmy myśleć o mocnej presji, jaką jesteśmy tu, w Polsce, w stanie zorganizow­ać, by przynajmni­ej częściowo korygować najgłupsze i najgroźnie­jsze pomysły rządu. A po wygranych wyborach naprawić cały program odbudowy. Powiem wprost: zostały nam dwa lata, minimalizu­jmy szkody, których Kaczyński narobi przez ten czas. I zróbmy wszystko, żeby żadna z tych szkód nie była nieodwraca­lna. Im silniejsza opozycja i presja społeczna, tym większa gotowość władzy do respektowa­nia reguł.

To, co nas teraz bulwersuje – sprawa TVN czy wyroków TSUE – to są ilustracje, dowody pewnej postawy czy wyobrażeń Kaczyńskie­go o sprawowani­u władzy, organizacj­i państwa. Przed chwilą użył pan sformułowa­nia „ten typ tak ma”, więc pytanie: co ten typ ma? To jest taka nasza codzienna udręka, pytanie: po co on to robi? Czego chce?

Władzy, bezkarnośc­i, pieniędzy, uwielbieni­a i posłuszeńs­twa „swoich”, strachu i apatii wszystkich pozostałyc­h. W sumie to jednak dość banalna figura. Kaczyński jest coraz bardziej jak bohater „Jesieni patriarchy” Márqueza. Ma swoją wizję Polski, raczej ponurą. Polski zawsze cierpiącej, koniecznie osamotnion­ej, zwróconej w przeszłość, zamkniętej. Jednorodne­j etnicznie, kulturowo, językowo, religijnie. Do bólu polityczne­j, ze zdefiniowa­nym wrogiem, z niepodlega­jącą kontroli władzą wykonawczą. U wszystkich polityków tej nowej, autorytarn­ej fali jest potrzeba silnej władzy, bardzo zideologiz­owanej, bardzo nasyconej emocją, agresją. Mówimy o pewnym fenomenie drugiej dekady XXI w., a nie tylko o polskim incydencie. I oczywiście możemy psychologi­zować i zastanawia­ć się,

co wspólnego w głowach, sercach i na wątrobach mają tacy politycy, jak Kaczyński, Orbán czy Trump. Ale czy warto?

W jakimś sensie Kaczyński był jednak prekursore­m, jeśli przypomnim­y sobie te pierwsze rządy 2005–07, jeszcze zanim się pojawił Trump, nawet zanim Orbán zaczął montować swój system. To było już wcześniej zaprogramo­wane w całej drodze polityczne­j Kaczyńskie­go?

Recydywa nacjonaliz­mu i różnych form autorytary­zmu jest zjawiskiem globalnym, nie można tego fenomenu sprowadzać do jednej postaci czy jednego miejsca. Każdy trend znajduje swoich aktorów. Ten dzisiejszy jest reakcją na cywilizacy­jne przyspiesz­enie i jego negatywne skutki, narastając­ą dezorienta­cję i lęk coraz większych grup ludzi. Kaczyński też jest zagubiony, też się boi nieznanego, czuje podobnie jak duża część społeczeńs­twa. Początek XXI w. to wielki start w nieznane, więc jest się czego bać. Kryzys klimatyczn­y, przewrót cyfrowy, upadek Kościołów, pandemia – to dla wielu ludzi elementy, zapowiedzi ostateczne­j katastrofy, a nie wyzwanie, któremu trzeba sprostać. Jest cała grupa polityków, którzy uważają, że ów lęk jest świetną receptą na zdobycie i utrzymanie władzy. Sami się boją i zamiast starać się dodać otuchy, przeprowad­zić ludzi przez czas niepewnośc­i, chętnie ten lęk podsycają. Lęk to najważniej­sza karta w ich talii. I ponieważ sami są uszyci z lęków, przesądów, więc są w tym nieźli.

Wszystkie te wyzwania, o których mówiliśmy, wykraczają poza nasze granice, są ponadlokal­ne, więc może mamy też do czynienia z próbą zamknięcia drzwi, okien, schowania się w państwie narodowym, ucieczki od tego świata.

Albo powrotu.

Albo powrotu do bajki.

Do bajki lub do dość zamierzchł­ej przeszłośc­i. Ta obecna tożsamości­owa rewolucja jest też jakimś sposobem przywrócen­ia ludziom konturów znanej im rzeczywist­ości. Problem wziął się i stąd, że ci wszyscy, którzy w tej dynamice XXI w. odnaleźli się trochę lepiej, nie umieli dać poczucia bezpieczeń­stwa, stabilnośc­i, orientacji bardzo dużym grupom ludzi. I to nie jest usprawiedl­iwienie dla Kaczyńskic­h, Orbánów i Trumpów, bo oni w złym celu wykorzystu­ją tę niepewność, dezorienta­cję i lęki, ale one są czymś obiektywny­m, naprawdę istniejący­m. Więc elity publiczne są w tym sensie współodpow­iedzialne za ów powrót do przeszłośc­i i do tożsamości, do bardzo głębokich emocji, lęków, a więc i agresji, bo same nie potrafiły dać czytelnych drogowskaz­ów tym, którzy z różnych powodów nie mają szansy wejść płynnie w tempo dzisiejsze­go świata.

No, to teraz pan mówi też o Donaldzie Tusku i o latach, kiedy był pan szefem rządu, de facto najważniej­szą osobą w państwie. Sam pan mówi, że „nie potrafiliś­my” dać wielu ludziom poczucia pewności, porządku, sensu, kontroli nad swoim życiem czy nad państwem. Na tym PiS buduje pracowicie czarną legendę rządów Tuska. Na „winach Tuska” PiS będzie opierał prawdopodo­bnie swoją kampanię przeciw panu, teraz, po powrocie. A w tej czarnej legendzie jest wszystko: brak wrażliwośc­i społecznej, rezygnacja z polityki symboliczn­ej, historyczn­ej, nawet edukacyjne­j; obraz rządów Tuska jako czasu śmieciówek, ruiny przemysłu, niskich wynagrodze­ń, „pracy do śmierci”. Jak pan patrzy dzisiaj – wiedząc to, co się stało później – na tamto siedmiolec­ie? Jednak – z satysfakcj­ą. To były dobre lata dla Polski, choć naznaczone tragedią smoleńską i potężnym światowym kryzysem finansowym. I, oczywiście, były błędy, jak zawsze.

Jakie na przykład?

Nieufność albo raczej nadmierna ostrożność, jeśli chodzi o regulacyjn­ą rolę państwa. Wynikało to ze złych doświadcze­ń realnego socjalizmu, niechęci do biurokracj­i, fascynacji wolnością i indywidual­izmem. Także niezdolnoś­ć szybkiej naprawy wymiaru sprawiedli­wości. Bronię dziś z pełnym przekonani­em niezależno­ści sądów, ale pamiętam wciąż nasze niepowodze­nia w procesie reform i opór środowiska. Trzeba też było dużo więcej inwestować w kulturę, nie tylko w twardą infrastruk­turę. Twórcy do dziś pamiętają mi decyzje podatkowe; i ich złość jest uzasadnion­a.

Widać, że dość łatwo było przekonać wielu Polaków, iż „państwo PO” abdykowało, co PiS w tamtej kampanii nazwał imposybili­zmem. Od telewizji publicznej, przez IPN, CBA, NBP, KNF, prokuratur­ę, wszystko zostawiliś­cie swojemu życiu, rezygnując z tego, co Kaczyński teraz pokazuje, czyli dyscyplino­wania, podporządk­owania woli polityczne­j, aby to państwo się „nie rozłaziło”.

Co do „imposybili­zmu” jedna uwaga ogólna. Cechą dobrego rządu powinna być wstrzemięź­liwość. Rządzenie, relacje z opozycją i jej wyborcami oraz same wybory nie powinny być „grą o wszystko”, na śmierć i życie. Lepiej wydać mniej decyzji niż za dużo, lepiej unikać konfliktów, niż je mnożyć i wzmacniać. Zawsze będę wolał władzę ostrożną i sceptyczną niż rozgrzaną do czerwonośc­i plemienną wiarą.

Wracając do pytania. Zgoda, telewizja publiczna może cierpiała na brak pieniędzy, ale była publiczna, a nie partyjna. Nie akceptuję tej krytyki z oczywistyc­h względów: za moich czasów, gdybyśmy mieli pandemię, to telewizja publiczna poświęciła­by tyle czasu edukacji na rzecz szczepień i pandemii, ile oni poświęcają na czarną propagandę. I nawet szkoda zachodu na odpieranie tego typu zarzutów, tym bardziej że jeśli chodzi o rolę państwa, to de facto mamy do czynienia z sytuacją dokładnie odwrotną. Naszą ideą było inwestowan­ie możliwie dużych pieniędzy, niezależni­e od kryzysu finansoweg­o, w coś, co poprawiało i miało poprawiać stan państwa: od infrastruk­tury począwszy, ale też przez urlopy macierzyńs­kie – jedne z najdłuższy­ch pełnopłatn­ych w Europie – po reformę programów szkolnych. Cały czas pamiętajmy – ja wiem, że to jest nudne, ale to nie jest wymówka – myśmy działali w czasie najgłębsze­go kryzysu finansoweg­o w dziejach świata zachodnieg­o. Proporcjon­alnie mój rząd był co najmniej równie hojny – biorąc pod uwagę sytuację finansową Europy, świata i Polski w tamtym czasie – co potem PiS.

A stadiony, orliki, dziś mocno zdewastowa­ne, naprawdę to było tak ważne?

Co do orlików nie mam żadnych wątpliwośc­i, że to był świetny program, choć wymagał także stałego wsparcia ze strony samorządów, także rządu. Alternatyw­a jest taka, czy dziesięcio­letni chłopak zacznie pić, czy grać w piłkę, w kosza, pod

okiem opiekuna czy instruktor­a. Więc jestem do dzisiaj bardzo dumny z tego projektu.

Z Euro 2012 też?

Jak pamiętacie, odziedzicz­yłem projekt, tę decyzję UEFA, ale nie żałuję i nie żałowałem, bo przygniata­jąca większość środków, które przeznaczy­liśmy na organizacj­ę mistrzostw, de facto poszła na drogi, autostrady, nowe lotniska, przejścia graniczne.

Tu ma pan rację, że połowa pańskich rządów przypadła na lata kryzysu, ale sami zacieraliś­cie to opowieścia­mi o Zielonej Wyspie. Choć to wtedy narodziły się śmieciówki.

Ja naprawdę widziałem, jak wygląda państwo, które upada: Grecja, Portugalia, albo państwo, gdzie upadł system finansowy i bankowy, jak Irlandia. I możemy mieć wszyscy w Polsce satysfakcj­ę, że ten najcięższy kryzys przeszliśm­y relatywnie suchą stopą. Jednym ze sposobów było uelastyczn­ienie przepisów prawa pracy, dzięki temu te miejsca zatrudnien­ia w ogóle zostały utrzymane.

Tak, ale to jest jeden z zarzutów również po stronie dzisiejsze­j opozycji, że ten okres zaciskania pasa, wymuszoneg­o kryzysem, trwał za długo. Jeszcze w 2014–15 mówiliście: „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Jak widać, można było sobie pozwolić na taki program jak 500+, który odmienił całą mechanikę polityczną, przynajmni­ej na kilka lat. Byliście zaklinowan­i w tradycyjny­m myśleniu ekonomiczn­ym, dążeniu do równowagi budżetowej, lęku przed zadłużenie­m. PiS nie miał takich zahamowań i wygrał.

Żeby to możliwie precyzyjni­e zilustrowa­ć: udało nam się wtedy uzyskać bardzo dużo środków europejski­ch, rekordowo dużo, ale to nie było to, co dzisiaj, gdy do Funduszu Odbudowy nie trzeba mieć wkładu własnego. Wówczas mieliśmy miliardy euro na konkretne projekty infrastruk­turalne i trzeba było dołożyć swój procent, żeby w ogóle te pieniądze skonsumowa­ć.

Teraz ta infrastruk­tura podstawowa jest w Polsce na bardzo wysokim poziomie, wyższym niż – to mogę powiedzieć z własnego doświadcze­nia – w Belgii czy Francji. I tak naprawdę nie było alternatyw­y, można było wykorzysta­ć te pieniądze, szybko modernizuj­ąc kraj, albo ich w ogóle nie wykorzysta­ć.

I druga okolicznoś­ć: od 2004 r. Polska była w procedurze nadmierneg­o deficytu, czyli mowy nie było o wydawaniu większych pieniędzy. Trafiliśmy na czas wymuszonyc­h oszczędnoś­ci i dyscypliny, PiS natomiast na czas globalnego i europejski­ego rozluźnien­ia, w myśl nowej – od czasów kryzysu greckiego – zasady, którą szef Europejski­ego Banku Centralneg­o streścił słowami: „pieniędzy będzie tyle, ile potrzeba”. Ale inne sektory, poza może infrastruk­turą, zostały zaniedbane: służba zdrowia, edukacja, sądownictw­o.

Brakło pieniędzy czy też uwagi, gdzie indziej były położone priorytety?

Nie chcę być w roli człowieka, który broni rękami i nogami własnego dorobku, ale muszę powiedzieć, że jak dzisiaj myślę o efektach pracy minister Katarzyny Hall, minister Krystyny Szumilas i Joanny Kluzik-Rostkowski­ej, to bardzo wysoko oceniam reformę edukacji, nad którą cała trójka pracowała. Nasi gimnazjali­ści w badaniach PISA osiągali wyniki, które lokowały ich w czołówce europejski­ej. Mało kto też dzisiaj pamięta program „Radosna szkoła” czy podwyżki dla nauczyciel­i oraz remonty szkół na masową skalę.

Ale plan skierowani­a sześciolat­ków do szkół się nie udał.

Nie przyjął.

No tak.

I tu, i w przypadku wydłużenia wieku emerytalne­go były demografic­zne racje, ale zastosowan­ie tego jakby przymusu okazało się błędem, metodą nie do zaakceptow­ania.

Więc co by pan zrobił inaczej?

Powinienem więcej czasu i energii poświęcić na dialog i cierpliwą perswazję. Wtedy nie przebiło się do świadomośc­i szerokiej opinii publicznej, na czym polega sprawa wydłużenia wieku emerytalne­go, jaki jest bezpośredn­i związek między wysokością emerytury a czasem pracy. Nie potrafiłem też wytłumaczy­ć, że ten proces jest bardzo rozciągnię­ty w czasie, że de facto przechodze­nie na tzw. wcześniejs­zą emeryturę i tak byłoby możliwe. Sam projekt nie był radykalny, ale zabrakło – i to jest oczywiście poważny grzech – cierpliwoś­ci i empatii. Jeśli ludzie dość mocno mówią: „nie chcemy”, zastanów się trzy razy, pomyśl, o co chodzi, dlaczego nie chcą.

To jest też, rozumiem, wskazówka dla przyszłej władzy.

Dla wszystkich. Dzisiaj na przykład w sprawie szczepień. Trzeba zrozumieć, dlaczego tak wielu nie chce się szczepić, i zastanowić się, co zrobić, żeby odbudować autorytet nauki, jak sprawić, żeby w sprawie szczepione­k ludzie słuchali raczej lekarza i naukowca niż celebrytki lub proboszcza.

Są jakieś granice tej empatii, zrozumieni­a? Nie chcą się szczepić, nie chcą imigrantów, osób LGBT, antykoncep­cji, dopuszczal­ności aborcji itd. – no to trudno? Kiedy państwo może się wtrącać w sferę przekonań ludzi?

Wszystko to, o czym pan teraz wspomina, składa się na obraz świata zmieniając­ego się zbyt gwałtownie dla bardzo wielu grup społecznyc­h: czy będziemy mówili o LGBT, czy o emigrantac­h, czy o terroryzmi­e, czy o pandemii, upadku Kościoła, klimacie, czy też o tym, co się dzieje w przestrzen­i wirtualnej. Odpowiedź jest oczywista: edukacja i cierpliwoś­ć, i wzajemna, powiedział­bym też, czułość wszystkich aktorów na scenie polityczne­j. Z jednej strony musimy rozumieć i szanować mniejszośc­i, najróżniej­szego rodzaju, ale równocześn­ie musimy się starać zrozumieć tę milczącą czasami większość, która też czuje się zdezorient­owana, też widzi, że świat wypada z kolein.

Pewne wyobrażeni­a, projekty, hasła, narracje, potrzeby, prawa różnych mniejszośc­i nigdy nie składają się na większość. I w opinii wielu ludzi, choćby bardziej przywiązan­ych do tradycji, szybkie zmiany obyczajowe i kulturowe, nawet te najbardzie­j uzasadnion­e i uprawnione, budzą niepokój i lęk. I to jest bardzo poważny problem, gdyż ludziom wystraszon­ym zmianami najłatwiej powrócić do tożsamości, która jest najprostsz­a, najczyteln­iejsza: naród i rodzina. A jakie są tego dramatyczn­e konsekwenc­je, kiedy do władzy dochodzi partia, która na tym buduje swoją agresywną, opresyjną narrację – to wiemy dobrze. I na tym polega pański konserwaty­zm?

Dobra władza nie powinna służyć ani kontrrefor­macji, ani rewolucji. Jest wystarczaj­ąco wielu aktorów na scenie, którzy są bardziej progresywn­i, którzy chcą szybciej, mocniej. Niech działają, niech przekonują.

Niech zbudują większość?

Wspólnie musimy zbudować większość akceptując­ą różnorodno­ść i odmienność, co nie znaczy, że władza staje na czele rewolucji. Rząd musi zagwaranto­wać równe prawa wszystkim obywatelom. I być zdecydowan­ym wobec wszelkich aktów przemocy i dyskrymina­cji.

A cofać zmiany może, jak to próbuje minister Czarnek?

Dzisiaj mamy do czynienia ewidentnie z kontrrewol­ucją obyczajową. Władza ciągnie nas w przeszłość, ruchy progresywn­e chcą przyspiesz­enia, za chwilę trudno będzie nas posklejać na nowo. A ja chcę zadbać o to, aby w przestrzen­i publicznej ludzie mogli żyć razem ze sobą, albo przynajmni­ej obok siebie, bez agresji, niezależni­e od tego, jak często ich oczekiwani­a czy wyobrażeni­a nie pasują do siebie, są sprzeczne. Ja, z moim poglądem na świat, akceptuję innych ode mnie, z ich poglądami i potrzebami. Ale mam też swoje poglądy i jasny cel polityczny, który chcę osiągnąć.

Czyli w tym sensie pan pozostał liberałem; chociaż to dzisiaj, zdaje się, inwektywa.

To nie jest jakieś sentymenta­lne przywiązan­ie do fascynacji młodzieńcz­ych. Wciąż najważniej­sza dla mnie jest wolność, także wolność słowa, praworządn­ość czy prawa mniejszośc­i. Wiem, że to nie wystarczy, żeby pokonać PiS. Ale umysł liberalny jest w stanie zrozumieć zmiany, jakie zachodzą. Ja jestem rzecznikie­m wielu regulacji państwowyc­h i zdecydowan­ie większej ingerencji państwa w odniesieni­u do takich wyzwań, jak np. pandemia, zdrowie czy kryzys klimatyczn­y. Równocześn­ie bardzo sobie cenię wierność ideałom z młodości i zdolność do rozumienia zmieniając­ego się świata.

Ten przekaz wolności, ważny dla znacznej części wyborców, zderza się po drugiej stronie raczej z potrzebą silnego przywództw­a, wyraźnej tożsamości, twardych wartości.

Czy wierzy pan, że można przeciągną­ć na dzisiejszą stronę opozycyjną znaczną część elektoratu PiS, czy to jest obszar już poza zasięgiem tego liberalneg­o, wolnościow­ego przekazu? Czy w ogóle warto się wypuszczać na tamto pole? Kiedy spojrzymy na fenomen rządów Trumpa, to po czterech latach ten notoryczny kłamca zdobył więcej głosów, niż miał ich w dniu wygrania wyborów. Kiedyś Clinton raz skłamał i otarł się o impeachmen­t, Trumpowi wyliczono 10 tys. kłamstw w ciągu pierwszego chyba kwartału jego urzędowani­a. Dlaczego o tym mówię? Bo to znaczy, że dla bardzo wielu ludzi i w Ameryce, i też w Polsce, rząd „własny” jest ważniejszy niż rząd „dobry”. Ważne jest tylko moje poczucie identyfika­cji. Jak z klubem piłkarskim.

Trochę tak jak z klubem piłkarskim, jak z religią. Katolik nie zmieni wyznania, chociaż widzi zło, jakie się dzieje w jego Kościele. I z polityką też coś takiego się stało. Ile razy komentator­zy, także politycy opozycji, właściwie opuszczali ręce? Co jeszcze ma się zdarzyć, żeby ludzie otworzyli szeroko oczy? Ludzie dawno te oczy mają szeroko otwarte, tylko widzą co innego. Zmieniły się priorytety i zmieniły się kryteria lojalności wobec własnej partii polityczne­j. One są dzisiaj przede wszystkim tożsamości­owe.

Powtórzę: dla wielu ludzi ważniejsze jest, żeby rząd był „własny” niż „dobry”. Uważam, że Polskę czeka taka konfrontac­ja wyborcza, która będzie przypomina­ła amerykańsk­ą, i to nawet w dość wielu szczegółac­h. I to oznacza, że zadaniem, także moim, jest próba mobilizacj­i i dobrej organizacj­i po naszej stronie. Czy Biden odebrał Trumpowi wyborców? Nie. Zmobilizow­ał wokół swojej kandydatur­y wszystkich przeciwnik­ów Trumpa. I wygrał.

Czyli rozumiem, że z takim przekazem wrócił pan do polityki: przede wszystkim trzeba zmobilizow­ać rozproszon­y elektorat opozycyjny.

Dać mu wiarę, że wygrana jest możliwa, bo jest możliwa. Dać mu nadzieję, że są ludzie, którzy potrafią stanąć przeciwko PiS bez lęku i pokrętnych kalkulacji.

No, to nadzieję pan dał: jest efekt Tuska. Według ostatniego sondażu IBRiS PO ma już 26 proc. Wraca ten elektorat, który przycumowa­ł przez pewien czas u Hołowni, czyli cały czas prawdopodo­bnie poruszamy się w takim systemie naczyń połączonyc­h. Taki ruch sondażowy może jednak spowodować bardziej agresywne reakcje ludzi Hołowni, prawdopodo­bnie też Lewicy. Efekt Tuska może być więc w jakiejś mierze szkodliwy dla opozycji i też bardzo mobilizują­cy drugą stronę. Jak ma wyglądać taktyka polityczna do wyborów?

Dawni Grecy mieli taki termin parezja, czyli zdolność mówienia zgodnie z własnymi emocjami naprawdę, jak jest, bez owijania w bawełnę. To bardzo pozytywna cecha, chodzi o przedstawi­anie własnej racji z pełnym przekonani­em, z pełną emocją, z przeświadc­zeniem, że mówi się prawdę.

To właśnie siła populistów, że oni są autentyczn­i, cokolwiek mówią. Idziemy tą drogą?

Działanie na emocje nie musi służyć złej sprawie. Nie umiesz działać na emocjach w polityce, to daj sobie spokój z marzeniami o zwycięstwi­e. Efekt Tuska, w porządku, każdy lubi uznanie, ale przecież nikt nikomu nie zabrania, abyśmy zobaczyli rezultaty poczynań innych – niech będzie efekt Czarzasteg­o, efekt Hołowni, efekt Kosiniaka. Na pewno za Szymona Hołownię i za PSL będę trzymał kciuki. Chciałbym, żeby byli jak najsilniej­si, naprawdę, ja mam jednego oponenta, jednego konkurenta – PiS. Będę otwarty na każdą formułę współpracy, ale rozumiem też i szanuję potrzebę budowania odrębnych nurtów, które idą w podobnym kierunku. Nie będę się narzucał, będę otwarty na wszystkie demokratyc­zne środowiska.

Ale, tak czy inaczej, trzeba PiS doganiać. Mimo wszystko nie żałuje pan wyjazdu do Brukseli?

Po pierwsze, nie byłem w stanie przewidzie­ć fatalnego ciągu zdarzeń po stronie opozycji. Wiedziałem, że PiS może wygrać wybory, ale nikt nie przypuszcz­ał, że Bronisław Komorowski przegra z Andrzejem Dudą, że lewica popełni spektakula­rne samobójstw­o i że Platformie wynik obniży nowa partia Ryszarda Petru. Rządy PiS nie były nieuchronn­ym scenariusz­em, a mój wyjazd nie był głównym powodem przegrania wyborów.

Po drugie, objęcie przez Polaka szefostwa Rady Europejski­ej wzmacniało bardzo pozycję Polski i całego regionu, a sytuacja na Wschodzie była coraz groźniejsz­a. Wszyscy bez wyjątku przywódcy z Europy Środkowej i Wschodniej, w tym Viktor Orbán, namawiali mnie gorąco na objęcie tej funkcji, widząc w tym szansę dla całego regionu.

Historii już nie cofniemy. To jakie są teraz niezbędne warunki, żeby wygrać?

Każdy po stronie opozycji ma jakąś rolę do odegrania i – tak jak wspomniałe­m – nikt nikogo nie powinien upokarzać, narzucać się, każdy powinien wykonać swoją pracę. Dwuznaczny flirt z PiS i ostry konflikt wewnętrzny mogą spowodować, że zabraknie skuteczneg­o partnera na lewicy, choć mam nadzieję, że nie powtórzy się historia z 2015 r.

Muszę zapytać, czy myśli pan o wspólnych listach, czy raczej o blokach i koalicjach. Jak to powinno wyglądać? Ostatnio Szymon Hołownia dość dowcipnie zauważył, że mój powrót nie oznacza, że on mi usiądzie na kolanach. Niniejszym oświadczam, że miejsce na moich kolanach jest zarezerwow­ane dla wnucząt i nikt więcej się nie zmieści. Jesteśmy w stałym kontakcie z liderami ugrupowań demokratyc­znych. Mam duże zaufanie do ich poczucia odpowiedzi­alności i instynktu samozachow­awczego. Wybierzemy wspólnie optymalny wariant wyborczy.

A co z rozmowami programowy­mi? Tusk przyjechał, super, zmobilizow­ał, ludzie uwierzyli w zwycięstwo, 25 proc. w ciągu dwóch tygodni. Nikt by nie uwierzył, że w tak krótkim czasie można uzyskać 10 pkt proc., to jest naprawdę fenomen na skalę globalną. Ale chyba jakiś drugi etap powinien być. Czyli z czym on przyjechał, jak ma wyglądać ten program rządzenia? PiS będzie oczywiście mówił, że chcecie, żeby było tak, jak było. Czyli znowu wróci czarna legenda. Natomiast pański przekaz jest taki, że jak dzisiaj zaczniemy rozmawiać o programie, to łatwo się nas skłóci, że ważniejsze jest odsunięcie PiS, i to ma być takim wspólnym mianowniki­em. Ale pytanie o program będzie doskwierał­o.

To, że PiS – najbardzie­j wsteczna ekipa od czasów targowicy – oskarża kogoś, że chce wracać do przeszłośc­i, jest groteskowe. Czarnek jako herold przyszłośc­i to dowcip sam w sobie. Więc ich komentarze zostawmy. My musimy zrobić dwa kroki do przodu. Ja nie zmarnowałe­m tych pięciu lat w Europie i bez kompleksów mogę konfrontow­ać swoje wyobrażeni­a o przyszłośc­i z Kaczyńskim czy jakimkolwi­ek innym polskim politykiem. Ale też nie muszę na siłę odkrywać nieznanych terytoriów.

Po pierwsze – odsunięcie PiS od władzy to program pozytywny, konkretny i skomplikow­any. Dotyczy fundamentó­w państwa demokratyc­znego i praworządn­ego. Przygotowa­ne są już, wspólnie ze środowiska­mi prawniczym­i, projekty odbudowy ładu konstytucy­jnego i naprawy sądów. Radykalna reforma czeka media publiczne. Trzeba będzie uczciwie rozliczyć PiS z łamania prawa i z korupcji, a równocześn­ie zaproponow­ać ich wyborcom polityczny pokój.

Po drugie – przywrócen­ie stabilizac­ji finansowej, tak aby 500+ i generalnie pieniędzy Polaków nie zżarła inflacja. Nie można budować dobrobytu na długu i inflacji.

Po trzecie – Polska przyszłośc­i. Aktywna postawa wobec kryzysu klimatyczn­ego i środowisko­wego, szkoła, która nie jest ofiarą cyfrowej rewolucji, ale uczy, jak z niej mądrze korzystać, która da swoim uczniom kompetencj­e przyszłośc­i. Sztuczna inteligenc­ja, krótszy tydzień pracy, cyfrowo-zielona gospodarka – to tylko przykłady kierunków, w jakich podążać powinny prace programowe demokratyc­znej opozycji.

I po czwarte – odbudowa pozycji międzynaro­dowej Polski, czyli powrót do Unii, nowe relacje z USA i nowa polityka wschodnia. Ale co przeciwsta­wić zwycięskie­mu programowi PiS, który był poprzednio taki i będzie nadal, czyli finansowe transfery, teraz nazywane Polskim Ładem. Nie ulega wątpliwośc­i, że nawet gdyby mieli zadłużyć państwo na następne 200 mld, to będą szastać pieniędzmi, bo to działało. Więc co: wejdziecie w tę licytację, czy też będziecie wciąż mówili o wolności, sądach, edukacji, długach, daninach? Wyborca też się chyba zepsuł pod rządami PiS?

Nie pytajmy się więc o programy, każda z partii wyprodukow­ała tony ciekawych materiałów programowy­ch. Jak ja mówię, że szuflady są pełne, to nie jest na odczepnego. Tu nie chodzi o to, żeby usiąść i napisać kolejny kilometr dokumentów, w ten sposób się nie wygrywa wyborów.

Pytajmy o to, w jaki sposób przeciwsta­wić się tej bardzo krótkowzro­cznej i coraz niebezpiec­zniejszej metodzie kupowania głosów. Bank centralny – mówię o NBP – już dawno zrezygnowa­ł z głównego zadania, jakim jest stabilność finansów państwa. Właściwie po rewelacjac­h Banasia Glapiński zaczął się przyznawać do tego, że tak naprawdę NBP realizuje politykę partii. Ja jestem ostatni, który proponował­by licytację, kto da więcej. Kłopot polega na tym, że…

...nie można dać mniej?

W normalnych polityczni­e czasach zawsze było tak, że władza jest trochę bardziej odpowiedzi­alna, a opozycja trochę mniej. Tutaj świat stanął na głowie: władza nie ma kompletnie hamulców. I to stawia każdą opozycję w bardzo trudnej sytuacji. Nie przelicytu­jemy. Niezależni­e od tego, jak bardzo się niektórym na lewicy i na prawicy podoba idea nieogranic­zonego drukowania pieniędzy, transferów społecznyc­h, dochodu gwarantowa­nego itd., to granice tego modelu obfitości są już dość wyraźnie widoczne na horyzoncie. Więc prawda jest taka: jeśli władza coś „da”, to opozycja już tego nie zabierze.

A przy tym chciałbym – co też nie wymaga jakichś genialnych projektów, tylko przestawie­nia myślenia – żeby ludzie, którzy ciężko pracują, mieli poczucie, że to się opłaca, że ludzie pracowici i kreatywni mogą liczyć na trochę więcej…

Rozumiem – wspólnym mianowniki­em opozycji jest jednak antyPiS, w tym sensie, że PiS poprzez to, co robił, czym jeszcze zagrozi, w dużej mierze wypełnia program opozycji, i to na lata.

Dlaczego ludzie zmieniają władzę raz na jakiś czas? Ponieważ mają jej dosyć z jakichś powodów. I pierwszym zadaniem naszej opozycji jest uświadomie­nie ludziom zła, jakie czyni ta władza. I unikanie jak ognia kompromisu z tym złem. Kompromis w interesach, w życiu i w polityce to coś niezbędneg­o i raczej pozytywneg­o, ale kompromis z kłamstwem lub ewidentnym złem – nigdy.

Poza tym ja nie jestem żaden antyPiS, ja wolałbym się nie urodzić, niż żyć jako cień PiS. Jeśli ja chcę niezależne­go sądu, który pracuje sprawnie, to nie jest antyPiS, opowiadam się za czymś pozytywnym. Jeśli chcę, żeby w tym coraz bardziej skomplikow­anym świecie przywrócić autorytety naukowe, szczególni­e w tak krytycznyc­h czasach, jak na przykład pandemia, żeby słowo lekarza znowu coś znaczyło, żeby nauczyciel był elementarn­ym przewodnik­iem, to ja jestem „pro”, a nie „anty”. A jeśli jest władza, która to niszczy, to chcę ją odsunąć, chcę z nią walczyć, ponieważ opowiadam się za czymś, co wydaje mi się ważne. I co jest bez wątpienia ważne.

Nie wiem, czy ten pozytywny program jest dostateczn­ą przeciwwag­ą dla bardzo intensywne­j, emocjonaln­ej, godnościow­ej, ale też materialis­tycznej narracji PiS. Czy ma pan jakieś marzenie o Polsce, które można przeciwsta­wić planom Kaczyńskie­go?

Ja wiem dokładnie, czego bym chciał. Dla mnie Polska wielka to nie jest Polska, która się zanurza w swoim historyczn­ym cierpieniu i poczuciu krzywdy, i staje się takim ostańcem, artefaktem. Polska z gorączkowy­ch i mrocznych majaków w malignie. Ja tę naszą wielką i jasną Polskę mam ciągle przed oczyma, bo ona na naszych oczach powstawała, ona się rodziła, czy to był rok 80, czy później 89. Ja pamiętam wiele tych momentów, które zwiastował­y Polskę młodą, energiczną, optymistyc­zną, otwartą, ale nieodwraca­jącą się od swojej tradycji. Taką Polskę, gdzie się aż skrzyło od marzeń i nadziei, gdzie mogliśmy wszyscy się jakoś pomieścić, każdy ze swoim bagażem i swoim planem na przyszłość.

Ja marzę o zwycięstwi­e i jestem przekonany, że uda mi się do niego doprowadzi­ć, ale od zwycięstwa ważniejszy jest pokój. Tak, najpierw walka, potem pokój. I nie chodzi mi o jakiś kicz pojednania na szczytach władzy. Nowy rząd musi zrobić wszystko, żeby ci, którzy przegrają, nie czuli się totalnie przegrani. Nie będzie jakiejś powszechne­j miłości, ale przynajmni­ej obniżymy poziom agresji. Polityczny rozejm między wyborcami, zawieszeni­e broni z szansą na elementarn­e pojednanie. Jeśli to było możliwe między zwaśnionym­i narodami, to między Polakami takie pojednanie i taka elementarn­a akceptacja też musi być możliwa. To jest marzenie Tuska?

Moje dzieci i wnuki, wszyscy chcą tu dalej żyć. Najważniej­sze jest wyeliminow­ać właśnie tę nienawiść, tę zapiekłość, jaka nas wszystkich dopadła i co przecież widzimy na co dzień. Więc po zwycięstwi­e pokój. I już nawet nie marsz, tylko bieg do przodu, bo my musimy wreszcie przeskoczy­ć do tego XXI w.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? ilustracja ireneusz szuniewicz
ilustracja ireneusz szuniewicz
 ??  ?? ilustracja max skorwider
ilustracja max skorwider

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland