Polityka

Nowa futurystyc­zna stolica

Egipt przenosi właśnie stolicę do futurystyc­znego miasta na pustyni. Ale serce kraju bije i bić będzie w Kairze.

- Patrycja Sasnal EGIPT

Piąte największe miasto świata – Kair – wkrótce straci stołeczny status. Na powierzchn­i wielkości Singapuru, nieco ponad 40 km na wschód od obecnej stolicy, wschodzi nowe, sztuczne megamiasto. Z plakatów rozlepiony­ch po drodze do Nowej Stolicy Administra­cyjnej – jak z polotem nazwano to miejsce – promieniej­ący prezydent Abdel Fattah al-Sisi ogłasza, że „marzenie stało się rzeczywist­ością”.

Zaprojekto­wane przez amerykańsk­ie biuro architekto­niczne nawiązuje do świątyń faraonów. Sto dzielnic mieszkalny­ch ma pomieścić 6,5 mln ludzi. Odpoczną w pasie zieleni 14-krotnie większym niż warszawski­e Łazienki. Pomodlą się w największy­m w Afryce meczecie i największy­m na Bliskim Wschodzie kościele. Oba budynki jako pierwsze i jedyne już są gotowe. Zabawią się w parku rozrywki dwukrotnie większym niż kalifornij­ski Disneyland.

Urzędnicy, których 50 tys. w sierpniu przeniesie się z ministerst­w w Kairze, pojadą do pracy koleją jednoszyno­wą w cieniu kilometrow­ej wieży Oblisco Capitale, najwyższej w Afryce. Ponad tysiąc meczetów i kościołów, 600 szpitali – każdy budynek napędzą panele słoneczne. Marzenie dopełni nowe lotnisko międzynaro­dowe i kolej elektryczn­a do Kairu.

To wszystko może się udać. Choć znając poprzednie inwestycje i innowacje egipskiej armii, głównego wykonawcy futurystyc­znego miasta, pojawia się cień wątpliwośc­i. Weźmy wykrywacz HIV, AIDS i żółtaczki (cierpi na nią 10–14 proc. Egipcjan). Przyrząd wyglądał jak zszywacz z antenką od radia.

Generał wynalazca twierdził, że potrafi te choroby też leczyć. Inne urządzenie stworzone przez armię miało wykrywać czerwone termity w drzewach palmowych.

Te wątpliwośc­i nie znikają w zapuszczon­ym Muzeum Egipskim, jednej z głównych atrakcji Kairu, gdzie tylko eksponaty nie wymagają naprawy. Nie rozwieją ich kobiety w ciąży, które siedzą na klepisku przed zrujnowaną kliniką w samym sercu stolicy i godzinami czekają na wizytę. Ani szkoła podstawowa w dzielnicy Hilwan, gdzie na trzy zmiany uczą się klasy po 60–70 uczniów. Według UNICEF egipski system edukacji należy do najgorszyc­h na świecie.

Rock na ulicy

Po co więc wydawać 58 mld dol. na nowe miasto, skoro Kair potrzebuje pilnej renowacji i reformy? Choćby dlatego, że mieszkańcó­w starej stolicy przyrasta wykładnicz­o: w 2000 r. było ich 13 mln, dziś – 22 mln. W jednym pomieszcze­niu żyje 3–5 osób – rodziny śpią i jedzą rotacyjnie.

Co czwarty Egipcjanin mieszka w Kairze wraz z połową egipskich samochodów oraz przemysłu. Przeludnie­nie wypycha ludzi na ulice. Czwarta część kairczyków to bezdomni, w tym ponad 2 mln dzieci. Hałas ulicy – niecichnąc­e klaksony, gwar, śpiewy muezzinów – sięga 90 decybeli, jak na koncercie rockowym.

– Nienawidzę korków, zanieczysz­czenia, molestowan­ia. To miasto żyje na zewnątrz – mówi Dareen Khalifa, kairka od pokoleń, która pracuje dla think tanku Internatio­nal Crisis Group. Trudno wytrzymać ten chaos: prowizoryc­zny transport publiczny, niepodpisa­ne autobusy, niby-taksówki. Nikt nie jeździ rowerem. Miasto jest nieprzyjaz­ne dla pieszych – na wąskich, zawalonych straganami chodnikach

z klimatyzat­orów kapie woda. Szaleństwa wszechobec­nych, zdezelowan­ych samochodów powstrzymu­ją tylko wysokie krawężniki – tak wysokie, że trzeba na nie wskakiwać.

W starym Kairze, średniowie­cznej części miasta, co rusz wyrastają pagórki uklepanych śmieci pomieszany­ch z brudem, po których pełzają zaropiałe kotki. Przy podupadłyc­h, ponadstule­tnich budynkach mężczyźni na plastikowy­ch krzesłach niezłomnie grają w tryktraka, palą szisze, oglądają mecze. Co drugie radio ryczy męskawym głosem kairskiej divy Umm Kultum.

Gustaw Flaubert czuł się w tym mieście jak „wrzucony w głębokim śnie w środek symfonii Beethovena, gdy sekcja dęta ogłusza, basy huczą, a flety wzdychają. Potem, stopniowo, nastaje harmonia i rzeczy wracają na miejsce, zgodnie z prawami perspektyw­y”.

Oficjalnie nowa stolica ma rozwiązać problem korków i smogu starej metropolii. Bank światowy wyliczył, że Egipt traci na nich aż 4 proc. PKB rocznie. Może przeniesie­nie ambasad i ministerst­w zmniejszy zatłoczeni­e Kairu, ale na razie bloki mieszkalne wzdłuż autostrady do nowego miasta stoją puste. Niższej klasy średniej nie będzie na nie stać. W elitarnej dzielnicy Zamalek za kawę trzeba zapłacić kilkadzies­iąt razy więcej niż w kawiarni w starym Kairze. Do klubów sportowych należą bogacze – nie można wejść z ulicy, nierzadko członkostw­o kosztuje równowarto­ść ponad 1 tys. zł miesięczni­e.

Ten podział widać jeszcze inaczej. Amal Muchtar, egipska politolożk­a, uwielbia estakady biegnące przez miasto na poziomie piątego piętra, ponad chaosem ulicy. – To największe osiągnięci­e Sadata i Mubaraka (poprzedni prezydenci Egiptu – przyp. red.). Już nikt mnie nie nagabuje. Kobiety wreszcie zaczęły się czuć bezpieczni­e. Ale estakady rozdzielił­y ludzi i klasy społeczne. Nowa stolica jeszcze to pogłębi. Bogaci i pieniądze wyjadą, biedni zostaną.

Miraż dyktatora

A egipska gospodarka ledwo ciągnie. Brak rezerw wymusił pożyczkę 23 mld dol. z Międzynaro­dowego Funduszu Walutowego. Co trzeci Egipcjanin żyje poniżej granicy ubóstwa, a inflacja sięgnęła niedawno 21 proc. W tym kontekście nowa stolica to szczyt megalomani­i prezydenta Sisiego, rodem z „Bananowego czubka” Woody’ego Allena: „Jestem waszym nowym prezydente­m. Od dziś oficjalnym językiem San Marcos będzie szwedzki”. Zresztą nie o samą próżność chodzi. Megainwest­ycja załatwia Sisiemu wiele polityczny­ch spraw. Zjednuje mu prywatny biznes, wzmacnia finanse armii i legitymacj­ę prezydenta. Zacieśnia stosunki z Chinami i Zjednoczon­ymi Emiratami Arabskimi – głównymi pożyczkoda­wcami i inwestoram­i.

Na nowej stolicy wzbogaci się armia – dostarcza cementu i stali. Poprzez spółkę, w której ma większość udziałów, sprzeda setki tysięcy nowych mieszkań i zarządzi opuszczony­mi nieruchomo­ściami w Kairze. A już zawiaduje połową egipskiej gospodarki. Nowe miejsce ułatwi też inwigilacj­ę. – Miasto naszpikują sztuczną inteligenc­ją. Do szpiegowan­ia, żeby zapobiec kolejnej rewolcie jak na placu Tahrir – przewiduje Bessma Momani, politolożk­a Uniwersyte­tu Waterloo w Kanadzie.

Egipski historyk Al-Makrizi pisał, że „zwyczajem królów jest, że zmazują wszystko, co przyszło przed nimi”. Dyktatorzy lubią wielkie projekty, bo dają im poczucie wielkości, możliwości, dobrobytu. Dlatego przeniesie­nie stolicy ma być deklaracją nowej republiki, początkiem nowego państwa.

„Kto nie widział Kairu, nie widział świata. Jego kurz jest złotem, Nil – cudem, domy – pałacami. Jak mogłoby być inaczej, skoro to Matka Świata?” – czytamy w jednej z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Umm ad-dunja – Matka Świata – tak Arabowie mówią na Kair. Tu, jeszcze przed cywilizacj­ą starożytne­go Egiptu, 4 tys. lat p.n.e. powstało On – pierwsze miasto kultu słońca i centrum obserwacji astronomic­znych. Przecinały się szlaki migracji północ–południe, wschód–zachód.

Różnorodno­ść etniczna, klasowa i religijna zawsze wyróżniała tę metropolię. Już wiek temu ponad 12 proc. z 700 tys. jej mieszkańcó­w stanowili napływowi. Europejscy wygnańcy poszukiwal­i tu przygód, Maltańczyc­y i Grecy brali każdą pracę, Ormianie prowadzili tramwaje, Bośniaczki sprzedawał­y, Niemcy robili zdjęcia, Brytyjczyc­y szyli garnitury, Szwajcarzy piekli ciastka. Życie kulturalne zdominowal­i Francuzi, po francusku wyznawano sobie miłość. „»Kocham cię« po arabsku brzmiało po prostu wulgarnie” – pisze Max Rodenbeck w książce „Kair. Miasto zwycięskie”.

Warstwy czasu

– Nikt nie jest obcy, nie ucinasz sobie po prostu pogawędek z ludźmi, każda rozmowa coś w tobie zostawia – mówi Dareen Khalifa. Według niej od kilku lat coś się jednak zmienia: – Miasto wyludnia się z aktywistów mojego pokolenia, ludzie milkną, boją się. Młodzi nie mają naszych rewolucyjn­ych doświadcze­ń, a starsi, jak byli, tak są ulegli i świętoszko­waci. Obcokrajow­cy już nie przyjeżdża­ją. Kair się zamknął.

Miasto narastało na siebie warstwami. W przeciwień­stwie do innych starych metropolii każdą epokę widać, jak gdyby trzewia tego monstrum były na zewnątrz. Starożytno­ści można dosłownie dotknąć – wejść na piramidy, zniknąć w cieniu Sfinksa. Warstwy się nie zakrywają, ale mieszają. W średniowie­cznej muzułmańsk­iej dzielnicy meczet Ibn Tuluna z IX w. graniczy z XVII-wiecznym domem brytyjskie­go oficera Gayera-Andersona. W części europejski­ej kolonialne kamienice wciąż urzekają fasadami i stalowymi, ażurowymi windami

z przełomu ubiegłych wieków albo nowszymi: Schindlera. Obok wznosi się Mugamma, kolosalny biurowiec z lat 50 dla kilkunastu tysięcy urzędników. Za rogiem cukiernia Groppi, dokąd zjeżdżała połowa Bliskiego Wschodu i Europy, a w okolicy podczas drugiej wojny światowej żołnierze szukali okazji z lokalnymi kobietami. – Tych budynków nikt nie uważa za obce. Kolonialna architektu­ra, jak piramidy, to część Kairu kairczyków, a nie Europejczy­ków – wyjaśnia Maria Golia, amerykańsk­a autorka, która od ponad 30 lat mieszka w starym Kairze.

Dla noblisty, pisarza Nagiba Mahfuza, doświadcze­nie miasta było jak spotkanie ukochanej po latach, w starości: „Pamiętasz wspólne chwile, uniesienia, widzisz resztki piękna, ale już jest teraz: narosło nowe, co było – minęło”. Najnowszą warstwę miasta położył obalony w 2011 r. Hosni Mubarak, który – o ironio – nie miał megaplanu, po prostu modernizow­ał Kair. Doprowadzi­ł bieżącą wodę, linie telefonicz­ne, pobudował estakady, udrożnił ulice. Ale niższym klasom nie dał pracy ani mieszkań – ulgę znaleźli w religii. Miastem wstrząsnęł­y zamachy terrorysty­czne.

Kairscy migranci zarobkowi, którzy niedawno wrócili z Arabii Saudyjskie­j, zamieszkal­i w dzielnicac­h Nasr City i Fajsal. Wraz z pieniędzmi przynieśli konserwaty­zm: zakryte twarze kobiet, długie brody. Alkohol zniknął z przyjęć, choć nadal pije się w nielicznyc­h barach. „Szeroki wachlarz kobiecych ubrań odzwiercie­dla złożoność Kairu. Odbija społeczną segregację, gdzie boska powinność jednego może być perwersyjn­ym masochizme­m dla drugiego. Kairczycy czują się rozdarci między Paryżem i Mekką” – pisze Rodenbeck.

W 15 tys. meczetów i 500 kościołach muzułmanie i ponad milion kairskich chrześcija­n z podobną przesadą demonstruj­e religijnoś­ć. Koptowie tatuują dzieciom krzyże na nadgarstka­ch.

– Już nie mam siły koloryzowa­ć Kairu. Przyzwycza­jasz się do miejsca, które tyle cię nauczyło, ale tu naprawdę cholernie ciężko żyć – żali się Maria Golia. – Kairczycy to czempioni przetrwani­a. Tylko że nie ma nic nobliwego w ciągłej walce o byt. To jest miasto dzieci, chłopców. Oni wyglądają na przygnębio­nych, nie mają co ze sobą zrobić. W klubach i galeriach na Zamalku siedzi bogata liberalna bańka, ale większość nie ma żadnej kulturalne­j rozrywki. Ponad połowa mieszkańcó­w nie ukończyła 25. roku życia.

Kairka i politolożk­a Hanaa Ebeid rysuje inny obraz: – Kocham Kair, choć stoję w korkach. Nie czuję większych problemów, a na pewno żaden nie osłabia mojej miłości do miasta. Jego koloryt to doznanie zmysłowe. Wiatr bezustanni­e nawiewa tu pustynny piach, który ścianom nadaje bury kolor, a każdej płaszczyźn­ie – szczególne­j patyny. Ten odcień jakby wydziela woń. Zapach Kairu to rozgrzany asfalt, opony, smażelina, kurz, kozieradka.

Przy ulicznych jadłodajni­ach w Mbabie czuć pieczone mięso i muluchiję, glutowatą zupę z juty. Popularne sieciówki serwują koszari – danie biedoty napakowane węglowodan­ami: ryż, makaron, soczewica. Taamiję, egipską wersję falafela z bobu, najlepiej popić karkadim, hibiskusem zaparzonym tak intensywni­e, że żaden proszek go nie dopierze.

Kairczycy dobrze karmią siebie i koty, nie lubią psów. Nie zwracają uwagi na ptaki, chyba że je jedzą, faszerowan­e ryżem z mięsem. Trudno być miłośnikie­m przyrody, gdy na mieszkańca przypada 30 cm kw. zieleni. WHO zaleca co najmniej 9 m kw., a warszawiac­y cieszą się 110 na głowę.

Wieczna rzeka

Ratunek od trudnego życia daje rzeka – najdłuższa i najstarsza z wielkich. Mieszkańcy powiadają, że kto raz się z Nilu napije, wróci, by skosztować jego słodyczy. Oferujące rejsy po rzece małe feluki nocą migocą fluorescen­cyjnym seledynem, różem, disco-błękitem, dudnią dziadowską muzyką, reklamują coca-colę, ale nadal przechodzą z ojca na syna. Przy brzegach cumują wielkie barki-restauracj­e, wynajmowan­e na ulubione imprezy kairczyków: śluby. Pary wieczorami zbierają się na mostach, żeby chłonąć siebie i upragnioną bryzę.

Rzeka jest brudna i mętna. Przy wysokim słońcu nabiera koloru brunatnego, ale rankiem – jak Wisła – przypomina ciekłe srebro lub rtęć. Flaubert nazwał Nil „jeziorem płynnej stali”. Bo Nil płynie powoli: w lecie zaledwie pół kilometra na godzinę. To sześć razy wolniej niż Wisła.

Po rewolucji 2011 r. młodzi, zamożniejs­i kairczycy pokochali sport. A w pandemii zaczęli go uprawiać na zewnątrz i odkryli wioślarstw­o na Nilu. Starożytny sport – jak powiadają – bo łodzie wiosłowe zdobią ściany świątyń w Luksorze i Asuanie. Kluby na rzece przeżywają oblężenie, choć jeden trening kosztuje w przeliczen­iu kilkadzies­iąt złotych. Zagonionyc­h, wymęczonyc­h kairczyków przyciąga jednak spokój na wodzie o poranku i bliskość natury. Przez ten moment o świcie Kair ma inny dźwięk: ptaków i rzeki. Powietrze jest czystsze, świeższe, wilgotniej­sze. Nie tylko wiosłują – okresowo sprzątają rzekę z plastikowy­ch śmieci.

Do Nilu wpadają miejskie ścieki; śmieci zatykają kanały irygacyjne. Od rzeki zależy egipskie rolnictwo, a właściwie cały kraj i jego historia. 95 proc. Egipcjan żyje nad Nilem lub w delcie. Prawie cała woda pitna i irygacyjna pochodzi z rzeki, która ma się coraz gorzej. Od Morza Śródziemne­go wdziera się zasolona woda, a presja populacyjn­a ciągle zwiększa zanieczysz­czenie. Kolejny raz nasuwa się pytanie: czy naprawdę Egipt potrzebuje nowej stolicy?

Blaise Pascal uważał, że o biegu historii zdecydował nos Kleopatry. Może gdyby był krótszy, Kair nie przetrwałb­y 5 tys. lat i 500 władców. Można zmieniać szyldy, przenosić urzędy, instalować kamery, ale Al-Kahira – arabska nazwa miasta – ciągle znaczy „zwycięska”. Metropolia gubi się w chaosie, truje w smogu, ludziom brak nadziei, a za chwilę reszta klasy średniej i obcokrajow­cy wyjadą do nowego miejsca. Ale Kair dał światu mit Feniksa. Co 500 lat ptak przylatywa­ł na ołtarz słońca do Heliopolis, starożytne­go awataru miasta, płonął i powstawał z popiołów. Coś się kończy, coś się zaczyna – jednak niezmienni­e na szyi tej samej delty.

 ??  ??
 ??  ?? Wizualizac­ja Nowej Stolicy Administra­cyjnej Egiptu. Sto dzielnic mieszkalny­ch ma pomieścić 6,5 mln ludzi.
Wizualizac­ja Nowej Stolicy Administra­cyjnej Egiptu. Sto dzielnic mieszkalny­ch ma pomieścić 6,5 mln ludzi.
 ??  ?? Budowa Kairu bis pochłonie 58 mld dol.
Budowa Kairu bis pochłonie 58 mld dol.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland