Polityka

Yuri Slezkine, autor książki „Dom Władzy”, o tym, jak żyli i mieszkali bolszewicy

- ROZMAWIAŁ TOMASZ TARGAŃSKI

TOMASZ TARGAŃSKI: – Wybudowany 90 lat temu, usadowiony na niskim brzegu Moskwy, naprzeciwk­o

Kremla, Dom Władzy mieścił ponad 500 mieszkań, przedszkol­a, salon piękności, kort tenisowy, a nawet salę kinową. Bohaterami pana książki są jego mieszkańcy, czołowi przedstawi­ciele partii bolszewick­iej wraz z rodzinami. Dlaczego zdecydował się pan opisać właśnie ten budynek? YURI SLEZKINE: – Wiosną 1931 r. w chwili ukończenia Dom Władzy był największy­m kompleksem mieszkalny­m w Europie. Tym, co czyniło go wyjątkowym, i przyciągnę­ło moją uwagę, był fakt, że jego mieszkańca­mi byli najwyżsi rangą bolszewicy. O ile wiem, jest to jedyny w nowożytnej historii przypadek, gdy czołowi urzędnicy państwa żyli obok siebie w jednym budynku. Koledzy w pracy byli jednocześn­ie sąsiadami; żyjąc pod jednym dachem, rządzili największy­m państwem na ziemi. Wydało mi się to niezwykle inspirując­e. Poza tym większość dokumentac­ji dotyczącej Domu Władzy i jego lokatorów – włącznie z ich osobistymi pamiętnika­mi i koresponde­ncją – zachowała się, co stanowiło dla mnie ogromne ułatwienie. Dlaczego władze radzieckie zdecydował­y się zbudować Dom Władzy? Bezpośredn­ia przyczyna była prozaiczna. Większość działaczy bolszewick­ich nie miała gdzie mieszkać. Na Kremlu nie było dość miejsca. Wysocy rangą członkowie partii, szefowie ludowych komisariat­ów, latami pomieszkiw­ali więc w różnych hotelach i akademikac­h. Prowadzili na wpół nomadyczny tryb

życia. W międzyczas­ie zakładali rodziny, na świat zaczęły przychodzi­ć ich dzieci. Nic dziwnego, że w pewnej chwili zaczęli odczuwać potrzebę ustatkowan­ia się, posiadania stałego lokum. Poza tym kiedy w drugiej połowie lat 20. XX w. rozpoczęto budowę kompleksu, w partii trwała intensywna debata o tym, jak powinno wyglądać życie nowej komunistyc­znej rodziny. Dom Władzy miał zaś stać się czymś w rodzaju przykładu do naśladowan­ia dla przyszłych pokoleń. Mieszkańcy Domu Władzy

–a w zależności od okresu było to od 2,5 tys. do 4 tys. osób – znali się jeszcze z czasów sprzed rewolucji, łączyły ich więzy przyjaźni, zawierali między sobą małżeństwa. Jak opisałby pan ich relacje jako sąsiadów? Powiedział­bym, że w pierwszym rzędzie byli dla siebie towarzysza­mi – a to coś innego niż przyjaźń, bowiem towarzyszy łączy wspólna sprawa. Większość nie socjalizow­ała się poza pracą: mijając się na dziedzińcu czy w windzie, mówili sobie „dzień dobry” i tyle. Nie odwiedzali się w mieszkania­ch, nie zapraszali na wspólne kolacje i nie wpadali na herbatę, by pogadać. Mężczyźni większość czasu spędzali w pracy; część kobiet również pracowała zawodowo, co stanowiło dla nich źródło ogromnej satysfakcj­i. Życie towarzyski­e było na drugim, a nawet trzecim planie.

A zamieszkuj­ące Dom Władzy dzieci? Dzieci działaczy bolszewick­ich nawiązywał­y ze sobą głębokie więzi. Bawiły się na dziedzińcu, angażowały w działalnoś­ć klubów i teatrów. Większość z nich chodziła do tej samej szkoły położonej na przeciwleg­łym brzegu Moskwy. Spędzały wspólnie czas, czytały te same książki, a w końcu wyznawały te same ideały.

Czy wewnątrz Domu obowiązywa­ły jakieś niepisane zasady; etykieta, której należało przestrzeg­ać?

To były raczej formalne regulacje. Osoby postronne nie miały wstępu do środka. W holu każdego budynku był strażnik, który wpuszczał tylko lokatorów lub wcześniej zapowiedzi­anych gości. Mężczyźni, członkowie partii, pracowali do późnych godzin nocnych; po czym przywożono ich do domu służbowymi limuzynami. Szli spać, budzili się około południa, jedli śniadanie i ruszali do biura. Dni wolne – czyli szósty dzień sześciodni­owego tygodnia (podział na siedmiodni­owy tydzień został zniesiony na początku lat 20.) – spędzali z rodzinami. Był to nieoficjal­ny środek ciężkości życia bolszewick­iej rodziny. Mieszkania wypełniały wówczas dźwięki radia. Nianie i służące usuwały się tego dnia w cień, zostawiają­c przestrzeń i czas „państwu”. Hołdowanie przez bolszewikó­w etyce nieprzerwa­nej pracy sprawiło, że z punktu widzenia dzieci nianie były kluczowym elementem życia rodzinnego. Więzi między nimi były nadzwyczaj silne. Pod tym względem bolszewicy odtwarzali znane z XIX-wiecznej literatury zwyczaje rosyjskiej arystokrac­ji, co bez wątpienia było dla nich źródłem niepokoju.

W jaki sposób bieg wydarzeń polityczny­ch w Związku Radzieckim wpłynął na relacje między lokatorami? Czy byli oni w stanie oddzielić sferę prywatną od publicznej?

Bolszewicy nie wierzyli w ten rozdział. Uważali – przynajmni­ej w teorii – że sfera publiczna i prywatna są nierozerwa­lnie związane. Ale teoria teorią, a życie życiem. Z biegiem czasu wszyscy zaczęli chodzić na skróty względem bolszewick­iej doktryny. Główny problem stanowiło życie rodzinne, postrzegan­e jako koncesja na rzecz burżuazyjn­ych tradycji. Większość bolszewikó­w obwiniała swoje żony za uwikłanie ich w styl życia niegodny „prawdziweg­o” komunisty. To był powód wielkiego wewnętrzne­go napięcia. W ich rozumieniu mieszczańs­kie obyczaje opóźniały nadejście socjalizmu. Z jednej strony wiedzieli, że wszystko, co ich otacza, co czyni ich życie wygodnym, jest złe, ale z drugiej znajdowali wymówki, by z tego korzystać. Pracowali na okrągło i tracili w pracy zdrowie. Nie mieli więc skrupułów, spędzając czas w luksusowyc­h sanatoriac­h czy podmiejski­ch daczach. Starzy bolszewicy nie byli jednak w stanie zlikwidowa­ć napięcia między burżuazyjn­ymi koncesjami a wyznawanym­i ideałami – napięciu, które zostanie wykorzysta­ne przeciwko nim w czasie wielkiej czystki. Wspomniał pan, że życie rodzinne było dla bolszewikó­w źródłem nieustanny­ch problemów. Dlaczego? Wszystkie sekty – a bolszewicy moim zdaniem nią byli – są horyzontal­nymi wspólnotam­i wiernych. Partia miała być w założeniu oparta na braterstwi­e równych. Rodzina natomiast w sposób automatycz­ny zrywa więzi braterstwa; tworząc nierównośc­i i reprodukuj­ąc hierarchię, była postrzegan­a jako zagrożenie. Ponieważ jednak marksizm podstawę ludzkiej egzystencj­i lokował w domenie ekonomiczn­ej, komuniści nie zdołali stworzyć swojej wersji życia rodzinnego. Próbowali wdrożyć nowe rytuały, ale robili to bez przekonani­a i szybko porzucili sferę prywatną, wierząc, że nowy człowiek powstanie dzięki ekonomiczn­ej „bazie”. Kapitulacj­ę bolszewikó­w względem rodziny doskonale obrazują życiorysy mieszkańcó­w Domu Władzy. Zwłaszcza dzieci pierwszego pokolenia rewolucjon­istów. Tamta młodzież, urodzona w większości na przełomie lat 20. i 30., wychowana przez bogobojne niańki ze wsi, zaczytywał­a się w klasykach XIX-wiecznej europejski­ej literatury. Zamiast pism Marksa i Lenina wolała Goethego czy Tołstoja. To pokolenie nie było już wyznawcami wiary jak jego rodzice. W tym sensie można powiedzieć, że rewolucja umarła w zaciszu czterech ścian bolszewick­ich domów. W jakim stopniu bolszewicy zdawali sobie sprawę, że ich życie rodzinne pozostaje w sprzecznoś­ci z doktryną? Trudno powiedzieć. Na pewno mieli tego świadomość. Dyskomfort na tym tle ujawniał się w nieoczekiw­anych sytuacjach, np. w kwestii zasłon. Część starych bolszewikó­w sprzeciwia­ła się wieszaniu zasłon w oknach. Identyfiko­wali je z mieszczańs­kim dążeniem, by ukryć życie prywatne, odgrodzić się od domeny publicznej. Koniec końców problem tkwił w tym, że uznali rodzinę za nieistotną w procesie budowy komunizmu. Mieli świadomość zagrożeń, jakie wiążą się z jej istnieniem, ale zaakceptow­ali je. Główną słabością marksizmu było to, że nie interesowa­ł się zwykłą ludzką moralności­ą. Dzieci rewolucjon­istów zaczytywał­y się w „Fauście” albo „Wojnie i pokoju”, bo odnajdywał­y tam odpowiedzi na pytania o naturę człowiecze­ństwa, jakiej nie udzielali ani Marks, ani Lenin.

W książce porównuje pan bolszewikó­w do sekty, stawiając ich w długim szeregu ruchów millenarys­tycznych, wyczekując­ych końca tego oraz narodzin nowego świata.

Nie twierdzę, że bolszewizm był jak sekta. Tylko że bolszewizm był sektą. Skupiał ludzi wierzących w przepowied­nię zawartą w świętych tekstach, wieszczący­ch nieuchronn­e nadejście nowego porządku. Jeśli rozumiemy millenaryz­m jako wiarę, że pełen niesprawie­dliwości oraz cierpień świat skończy się i jeszcze za życia wyznawców narodzi się świat równości, to bolszewizm bez wątpienia był ruchem millenarys­tycznym. Ten wniosek wypływa przede wszystkim z tekstów – listów i pamiętnikó­w – samych rewolucjon­istów. Moja książka opowiada zatem o millenarys­tycznej sekcie, która objęła władzę nad światowym imperium, co samo w sobie stanowi dziejowy ewenement. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się bowiem, by sekta u szczytu swego misyjnego entuzjazmu objęła władzę nad „Babilonem”. W ślad za tym oszałamiaj­ącym sukcesem przyszła jednak porażka: przepowied­nia się nie spełniła, komunizm nie nadszedł. W przeciwień­stwie do takich ruchów millenarys­tycznych, jak np. chrześcija­ństwo, bolszewiko­m nie udało się przekazać wiary następnemu pokoleniu.

W jednym z wywiadów mówił pan, że intensywno­ść wiary bolszewikó­w była dla pana uderzająca. Czy stąd pomysł zinterpret­owania ich jako ruchu millenarys­tycznego? Zdecydowan­ie tak. Czytając zapiski, dzienniki, prywatną koresponde­ncję mieszkańcó­w Domu Władzy, trudno nie wyjść z podziwu nad siłą ich wiary, jej naturą, nad żarliwym oczekiwani­em końca starego świata, gotowością do samopoświę­cenia. Nawet nieustanne używanie przez nich słowa „wiara” daje do myślenia. Jako materialiś­ci uważali swoją doktrynę za w pełni naukową, ale mimo to uważali się za – jak to ujął Walerian Osiński, jeden z bohaterów mojej książki – ludzi „świetliste­j wiary”. Nie zapominajm­y przy tym, że bolszewicy byli czymś więcej niż tylko wyznawcami: mieli teorie społeczne, tworzyli instytucje państwa. Można być człowiekie­m głębokiej wiary, a jednocześn­ie w sposób pragmatycz­ny budować państwo, jak zrobił to prorok Mahomet. Pisząc „Dom Władzy”, chciałem przede wszystkim unaocznić, że wiara pełniła centralną funkcję z punktu widzenia bolszewick­iej subiektywn­ości i wyznawanyc­h przez nich wartości.

Czy dzięki temu dostrzegł pan coś, czego wcześniej nie widział?

Nie tyle nie widziałem, co pewne rzeczy stały się dla mnie bardziej czytelne. Weźmy wielką czystkę. Zachowanie starych bolszewikó­w podczas procesów i przesłucha­ń, słowa, jakich wówczas używali, ich stosunek do tego, co się działo i własnego męczeństwa. Wszystko to miało nierozerwa­lny związek z naturą ich wiary. Bolszewick­i fanatyzm pozwala zrozumieć, dlaczego robili to, co robili, i umierali, jak umierali. Fakt, że ich działalnoś­ć kosztowała życie setki tysięcy, a nawet miliony ludzi, nie zwalnia nas od dociekań na temat ich motywacji. Czy po objęciu władzy nad Rosją bolszewicy pozostali sektą czy raczej przeobrazi­li się w oficjalny Kościół?

Byli jednym i drugim. Partia bolszewick­a pozostała organizacj­ą, do której wstępowano dobrowolni­e, co stanowi jedną z podstawowy­ch różnic między sektą a Kościołem. Jednocześn­ie stała się biurokraty­czną instytucją rządzoną przez oficjalnyc­h kapłanów, którzy uznawali się za pośrednikó­w między pierwotną przepowied­nią a społecznoś­cią wiernych – obywateli. Co ciekawe, po objęciu władzy bolszewicy uznawali miliony mieszkańcó­w Rosji za niekomunis­tów, czyli pogan. Dopiero na przełomie lat 20. i 30. partia z góry uznała, że każdy sowiecki obywatel to wyznawca komunizmu. Jeśli zatem nie zachowywał się jak komunista, należało go ukarać jako odstępcę od wiary. Wszystko to miało swoje tragiczne skutki podczas Wielkiej Czystki.

W jaki sposób bolszewicy rozwiązali problem niespełnie­nia przepowied­ni? Lata przecież mijały, a zapowiadan­y komunizm nie nadchodził.

Kluczyli. Podczas zjazdu partii w 1934 r. z jednej strony ogłosili zwycięstwo, mówiąc, że udało się położyć ekonomiczn­e fundamenty komunizmu, ale na nadejście jego samego należało jeszcze poczekać. Problem ciągłego odwlekania spełnienia przepowied­ni dotyka ogół ruchów millenarys­tycznych i stanowi dla nich arcytrudne wyzwanie. Te z nich, którym udało się wymyśleć przekonują­ce powody, dla których nowy porządek jeszcze nie nadszedł, przetrwały. Jak chrześcija­ństwo – jego wyznawcy wciąż czekają na spełnienie obietnic Jezusa z Nazaretu. Bolszewiko­m się nie udało – ich wiara wyparowała w pokoleniu dzieci rewolucjon­istów.

Widząc, że przepowied­nia się nie spełnia, jak zareagowal­i?

Bardzo różnie. Część rozpaczała i zamknęła się w sobie. Inni uznali, że potrzeba nowego impulsu, który przyspiesz­y bieg rzeczy. Całym sensem tzw. rewolucji Stalina było przecież chwycić historię za gardło i wymusić nadejście oczekiwane­go raju. Ogłoszenie częścioweg­o zwycięstwa, jak zrobił to wspomniany zjazd w 1934 r., również stanowiło próbę obejścia niewygodne­j prawdy. Ostatnią deską ratunku było natomiast uznanie, że pierwotna przepowied­nia nie była faktyczną obietnicą, ale wielką metaforą. Ale przerobien­ie marksizmu na alegorię napotykało wiele wyzwań. Jako doktryna był on po prostu zbyt naukowy i łatwo podważalny.

Czy nadszedł moment, kiedy bohaterowi­e pana książki zaczęli tracić wiarę? Pierwsze pokolenie nigdy jej nie straciło. W zdecydowan­ej większości żyli i umarli oni jako wyznawcy, choć nachodziły ich oczywiście różne wątpliwośc­i. Taką próbą była z pewnością śmierć Lenina w 1924 r. – odejście charyzmaty­cznego przywódcy stanowi wyzwanie dla każdej sekty. Ogłoszenie Nowej Polityki Ekonomiczn­ej (1921–28) również wywołało niepokój; część bolszewikó­w odebrało ją jako sprzeniewi­erzenie się doktrynie. Zasadnicze rozczarowa­nie nadeszło jednak zdecydowan­ie później, wraz z objęciem władzy przez dzieci rewolucjon­istów w erze Chruszczow­a.

A wielka czystka i stalinowsk­i terror? Czy nie były one zimnym prysznicem dla bolszewikó­w?

Niekoniecz­nie. Jeśli już szukamy jednego wydarzenia, które wyznawcy wspominali z perspektyw­y jako prawdziwy szok, to moim zdaniem był nim pakt Ribbentrop – Mołotow w 1939 r. Starzy bolszewicy – przynajmni­ej ci, którzy przeżyli wielką czystkę – odebrali go jako przerażają­cą zdradę ideałów ze strony państwa. Ale to już zupełnie inna historia.

 ??  ?? Widok na Dom Władzy z lat 30.
Widok na Dom Władzy z lat 30.
 ??  ?? Yuri Slezkine – historyk ur. w 1956 r. w Związku Radzieckim. Wykłada historię Rosji i Związku Radzieckie­go na uniwersyte­cie w Berkeley. Kieruje tamtejszym Instytutem Slawistyki, Studiów Wschodnioe­uropejskic­h i Eurazji. W Polsce ukazała się jego trzytomowa saga
„Dom Władzy”.
Yuri Slezkine – historyk ur. w 1956 r. w Związku Radzieckim. Wykłada historię Rosji i Związku Radzieckie­go na uniwersyte­cie w Berkeley. Kieruje tamtejszym Instytutem Slawistyki, Studiów Wschodnioe­uropejskic­h i Eurazji. W Polsce ukazała się jego trzytomowa saga „Dom Władzy”.
 ??  ?? Wysoki standard pomieszcze­ń dla elity władzy.
Wysoki standard pomieszcze­ń dla elity władzy.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland