Stephen King jakiego nie znacie
Tytułowy bohater nowej książki Stephena Kinga to płatny zabójca, a jednocześnie człowiek z zasadami. Weteran z Iraku, przyjmuje zlecenia wyłącznie na eliminację przestępców. Wreszcie dostaje największy kontrakt w swoim życiu: dwa miliony dolarów, także dlatego, że zadanie wymaga wielomiesięcznego oczekiwania, aż pojawi się wyznaczony cel. Billy Summers przeprowadza się więc do małego miasteczka, gdzie udaje pisarza pracującego nad debiutancką książką. I… rzeczywiście zaczyna ją pisać. Przelewa na papier wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w rodzinie zastępczej, z burzliwej młodości, wreszcie z czasu służby w Iraku. Jego sytuacja później znacząco się komplikuje – na scenę wkracza dziewczyna, którą Summers ratuje od śmierci, a samo zlecenie zabójstwa wiąże się z coraz większymi trudnościami – ale książka tworzona przez bohatera do samego finału jest integralną częścią fabuły.
Billy Summers to bohater o wielu twarzach. Inteligentny i oczytany (poznajemy go, gdy po lekturze „Teresy Raquin” uznaje Emila Zolę za „Charlesa Dickensa koszmarów”), jednak przed swoimi mocodawcami udaje niezbyt rozgarniętego, posłusznego wykonawcę powierzonych zadań. Na czas zlecenia staje się pisarzem Davidem Lockridgem. I jest wreszcie Billy jako bohater pisanej przez siebie (i Lockridge’a?) autobiografii. Który z nich jest prawdziwy? Po części każdy, a może trafniej byłoby powiedzieć, że dopiero wszyscy razem budują pełną postać.
Pisanie, które coś znaczy
Literatura to wielopiętrowa mistyfikacja, gra pozorów, w której biorą udział zarówno czytelnicy, pisarz, jak i stworzone przez niego postaci. Stephen King, który już na wczesnym etapie swojej kariery używał pseudonimu Richard Bachman (równolegle wydając książki pod własnym nazwiskiem), wie o tym doskonale. Zwłaszcza że nieraz bywał nie tylko twórcą, lecz również tworzywem swojej prozy. Łącznie z tym, że samego siebie jako drugoplanowego bohatera umieścił w fabule ośmiotomowej sagi „Mroczna wieża”.
Może się wydawać, że King ma do swojej twórczości nieco nonszalancki stosunek. Książce „Jak pisać” (2000 r.), swojemu poradnikowi dla aspirujących pisarzy, dał podtytuł „Pamiętnik rzemieślnika”. Powtarza, że zależy mu przede wszystkim na opowiadaniu zajmujących historii – tak zresztą bywa postrzegany zarówno przez część krytyków, jak i czytelników, zauważających w jego prozie co najwyżej gatunkową sprawność i rytualnie już narzekających na niedostatecznie satysfakcjonujące zakończenia. Tymczasem powieści Kinga z reguły wyrastają ponad narzucone przez konwencję horroru czy thrillera ograniczenia. Są często wnikliwym portretem współczesnych Amerykanów („Wychowałem się w amerykańskiej niższej klasie średniej. To jej przedstawicieli znam i potrafię uczciwie opisać” – notował w „Jak pisać”), reakcją na polityczne i społeczne zmiany, metaforycznymi opowieściami o wyzwaniach stawianych przez życie.
King zarzeka się, że nie pisze dla pieniędzy, choć książki przyniosły mu milionowe dochody. „Pisałem, bo dzięki temu czułem się spełniony. Istotnie, moje książki opłacały też hipotekę domu i wykształcenie
dzieci, ale to tylko dodatkowe zyski – tak naprawdę robiłem to dla samego siebie, dla czystej radości pisania” – tłumaczył w „Jak pisać”. Ale chwilę później dodawał: „Czasami akt pisania był dla mnie jednocześnie aktem wiary, splunięciem w twarz rozpaczy”. Mógłby również dodać: splunięciem w twarz lęku, bólu, bezradności, a bardzo często także traumatycznym wspomnieniom z dzieciństwa. Książka, którą pisze Billy Summers, „zawiera także głos jego wewnętrznego dziecka. Nie zamierzał przybrać tego głosu – przynajmniej świadomie – ale tak zrobił. Zupełnie jakby pod wpływem hipnozy cofnął się w czasie. Może tym właśnie jest pisanie, takie, które naprawdę coś znaczy”.
Stephen King nigdy nie ukrywał, że pracując, czerpie z własnego życia. Pisze o swoich obsesjach, lękach i uzależnieniach, na literaturę grozy przerabiał własny alkoholizm oraz wypadek, w którym pod koniec lat 90. omal nie stracił życia. Nic zatem dziwnego, że jego bohaterowie tak często zajmują się zawodowo literaturą. A tam, gdzie czytelnicy Kinga szukają mocnych wrażeń i wejścia do świata grozy, on sam bardzo często poszukuje odpowiedzi na dręczące go pytania. Czemu służy pisanie? Gdzie przebiega granica między fikcją a prawdą? Kto czerpie zysk z pracy pisarza i co stanie się z jego dorobkiem po śmierci? Zwłaszcza w najnowszych powieściach te tematy wracają z niemal natrętną częstotliwością. Ale były obecne w prozie Kinga od samego początku.
Rak pseudonimu
We wczesnych dziełach Kinga pisarze często są symbolicznymi łącznikami między przeszłością i teraźniejszością. Holenderski filozof Joeri Pacolet, autor pracy „Transcendent Writers in Stephen King’s Fiction”, widzi w nich wcielenie Jungowskiej koncepcji puer aeterenus, wiecznego chłopca, zaprzeczającego prawom materii i śmierci. Dla Kingowskich pisarzy przywołanie wspomnień z dzieciństwa bądź powrót w rodzinne strony oznacza konieczność zmierzenia się z pozaracjonalnym złem. Bill Denbrough, bohater monumentalnej powieści „To” (1986 r.), staje się kluczowym bohaterem walki z morderczym klaunem Pennywise’em. Ben Mears w „Miasteczku Salem” (1975 r.) okazuje się jedyną osobą, która może pokonać klan wampirów. Czy to wyraz wiary Kinga w ocalającą moc literatury? Poniekąd tak. „Stale piszę o zbawiennej potędze ludzkiej wyobraźni”, notował King, a pisarze stają się dosłownie tymi, którzy niosą ocalenie – może nie światu, lecz z pewnością lokalnej społeczności.
Jednak w innych powieściach z wczesnego okresu twórczości Kinga literaci byli personifikacją nękających autora lęków. W „Lśnieniu” (1977 r.) Jack Torrance, powoli popadający w szaleństwo na opustoszałych korytarzach hotelu Panorama, to alkoholik próbujący przezwyciężyć blokadę twórczą, kierujący swoją agresję w stronę rodziny. King, borykający się w latach 80. z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków, został opuszczony przez ojca jako chłopiec i myśl o tym, że on sam mógłby zrobić coś takiego swoim bliskim, zawsze była jednym z jego największych lęków. W „Misery” (1987 r.) Paul Sheldon, autor bestsellerowych romansów, zostaje uwięziony przez psychopatyczną fankę, torturami zmuszającą go do napisania kolejnej książki z ulubionego cyklu. Łatwo dostrzec w tej powieści metaforę ceny, jaką przychodzi zapłacić za literacką sławę, a dla Kinga było to kolejne rozliczenie z czasem, gdy był pogrążony w nałogach. „»Misery« to książka o kokainie. Anne Wilkes [bohaterka powieści – przyp. red.] to kokaina. To ona była moją największą fanką”, mówił pisarz w wywiadzie dla magazynu „Rolling Stone”.
W „Mrocznej połowie” (1989 r.) George Stark, alter ego pisarza Thada Beaumonta, zaczyna żyć własnym, dodajmy, dość okropnym, życiem. Wariacja na temat doktora Jekylla i pana Hyde’a posłużyła Kingowi do namysłu nad własną podwójną literacką tożsamością i „relacjami” łączącymi go z Richardem Bachmanem. Gdy w połowie lat 80. mistyfikacja Kinga wyszła na jaw, pisarz „uśmiercił” swoje drugie wcielenie – z właściwym sobie czarnym poczuciem humoru mówiąc, że Bachman zmarł na „raka pseudonimu” – bratobójczym gestem odzyskując pełną kontrolę nad swoją twórczością. Nie jest pewnie zbiegiem okoliczności, że mniej więcej w tym samym czasie King zaczął wychodzić z nałogów. Ale niczym w „Mrocznej połowie” upiór Bachmana czasami o sobie przypomina, a to w postaci „odnalezionej” i opublikowanej po latach powieści, a to w nazwisku epizodycznej postaci, którą King zagrał w serialu „Synowie anarchii”.
Kiedy napiszesz coś serio?
Z biegiem czasu w prozie Kinga zaczęły się pojawiać nowe autotematyczne wątki, zwłaszcza pytania o spuściznę, którą zostawiają po sobie popularni, wpływowi pisarze. Do napisania „Historii Lisey” (2006 r.) natchnęła go wizja własnego gabinetu porządkowanego po jego śmierci. Zaczął zastanawiać się, jakie tajemnice kryłyby pudła pełne notatek, szkiców, odrzuconych projektów i do czego posunąłby się ktoś, kto chciałby przejąć je dla własnych korzyści. W kryminale „Znalezione nie kradzione” (2015 r.) źródłem konfliktu są rękopisy skradzione z sejfu Johna Rothsteina, jednego z najwybitniejszych pisarzy współczesnej Ameryki (to oczywiście postać fikcyjna, ale bez trudu można w niej dostrzec rysy Philipa Rotha czy Johna Updike’a). Za gatunkowym parawanem kryje się tu opowieść o pożądaniu literatury, marzeniu, by odnaleźć książkowego Świętego Graala. Zaś w „Później” (2021 r.) główny bohater, chłopiec o imieniu Jamie, obdarzony mocą rozmawiania z umarłymi, na polecenie matki, agentki literackiej, musi wydobyć od zmarłego autora bestsellerów szczegóły jego nieukończonej powieści. Zysk jest ważniejszy niż prawda, a King ma za sobą niejedną finansową awanturę z wydawcami.
Wydaje się, że King – który przed laty stwierdził, że jego twórczość to odpowiednik Big Maca z frytkami – im bardziej zbliża się do schyłku kariery, tym większe ma aspiracje. Nie wypiera się swoich bliskich związków z pulpową literaturą ani nie porywa się na pisanie „wielkiej, amerykańskiej powieści”, otwarcie jednak przyznaje, że uwiera go pomniejszanie wartości jego książek. „To zawsze boli, kiedy ludzie pytają mnie, dlaczego nie napiszę czegoś na poważnie” – mówił kiedyś dziennikarzowi „Guardiana”. „Moja odpowiedź na takie pytanie jest jedna i niezmienna – za każdym razem, kiedy siadam do maszyny do pisania, jestem poważny. Jakieś dwadzieścia lat zajęło mi przywyknięcie do tego pytania i nieodczuwanie wstydu za to, co piszę”.
Dziś ma na koncie National Book Award i przyznawany przez Kongres National Medal of Arts, od połowy lat 90. jego opowiadania pojawiają się na łamach tygodnika „New Yorker”, co zawsze było uważane za awans do literackiej elity Ameryki. A w ostatnich latach coraz częściej ucieka od horroru. Zapewne nigdy nie przestanie straszyć czytelników – to zajęcie, które zapewniło mu majątek i literacką nieśmiertelność – ale wyraźnie chciałby pozbyć się etykietki króla grozy. Gdy w „Billym Summersie” jeden z drugoplanowych bohaterów mówi: „Wolę trzymać się z dala od miejsca, gdzie stał hotel Panorama. Działy się tam złe rzeczy”, nie trzeba wiele, by dostrzec w tym zdaniu przewrotną autorską deklarację Kinga. Bo poza tym drobnym nawiązaniem do „Lśnienia”, „Billy Summers” nie ma nic wspólnego z horrorem. To psychologiczny thriller z domieszką kryminału, hołd złożony małomiasteczkowej Ameryce oraz literaturze. Na dodatek – jak gdyby King chciał ukrócić zwyczajowe utyskiwania recenzentów – ma dwa zakończenia. Oba satysfakcjonujące.