Polityka

Feministki tańczące

- Aneta Kyzioł

Marta Ziółek, choreograf­ka i tancerka, siada przy stole na warszawski­m placu Defilad, spogląda w górę, bo jej obecne miejsce pracy to taras widokowy na 30. piętrze Pałacu Kultury i Nauki. Z plecaka wyciąga 640-stronicową „To jest wojna: kobiety, fundamenta­liści i nowe średniowie­cze” Klementyny Suchanow, wydaną w ubiegłym roku tuż przed pandemią. Książka jeży się od kolorowych zakładek. Czyta fragment: „Moja córka była zażenowana, gdy krzyczałam razem z innymi, nieznanymi kobietami. Ona jeszcze nie poczuła tego krzyku w krtani, jeszcze krępowały ją gimnazjaln­e konwenanse. Wspólny krzyk w publicznym miejscu to przełomowy krok dla człowieka, który po raz pierwszy wychodzi protestowa­ć na ulicę. Właśnie go wspólnie robiłyśmy”. – Ten głos to jest głos ciała. Podczas pracy nad spektaklem dużo czasu poświęcamy językowi zakotwiczo­nemu w ciele, w geście, we wspólnym rytmie. Mocne stopy, otwarta miednica – tłumaczy choreograf­ka.

Feminizm Suchanow jest feminizmem ulicznym, czyli realizuje się w działaniu, i to podejście jest jej bliskie. Ale Ziółek widzi też pułapki: – Robienie sztuki odnoszącej się do tej tematyki może być ryzykowne. Spektakl jest sztucznie skonstruow­aną sytuacją, wychodzi poza to, co proponuje ulica i aktywizm. Nie buduje polityczno­ści w tak bezpośredn­i sposób. Na książkę Suchanow patrzymy krytycznie, ale poprzez ciało odnosimy się do tego, czego ona dotyczy.

Anka Herbut, dramaturżk­a, dodaje: – Żeby napisać tę książkę, Suchanow musiała jednak zejść z ulicy, spojrzeć z dystansu, poddać to, czego doświadcza­ła refleksji i trochę po intelektua­lizować.

Ma na myśli imponujący research autorki, przeprowad­zony w kilku krajach, który doprowadzi­ł do konkluzji, że rosnące w siłę fundamenta­listyczne, konserwaty­wne i parareligi­jne ruchy walczące z dziedzictw­em rewolucji lat 60., jak polskie Ordo Iuris, są powiązane, tworzą sieć oplatającą świat, a ich finansowe serce bije na Kremlu. W książce pracowicie wyszperane fakty dotyczące organizacj­i i działań fundamenta­listycznyc­h przeplataj­ą się z kroniką feministyc­zną–opisem manifestac­ji masowych, jak Czarny Protest z 2016 r., gdy tysiące kobiet w całej Polsce protestowa­ły przeciwko forsowanem­u przez Ordo Iuris i PiS projektowi drastyczne­go zaostrzeni­a ustawy antyaborcy­jnej, po najmniejsz­e działania.

Jak to przełożyć na język tańca i ruchu?

– Nie interesowa­ło nas adaptowani­e tej książki na scenę, ale skupienie się na tym, w jaki sposób nasze ciała – także ciało autorki książki – dążąc do zmiany, piszą historię najnowszą, inną niż ta, która dominuje w oficjalnyc­h przekazach. Oraz to, jak ta historia osadza się w archiwum naszych ciał – tłumaczy Herbut.

Ulica, codzienne życie i realne problemy od dawna są w centrum zaintereso­wań artystyczn­ych Marty Ziółek i Anki Herbut. W 2016 r. efektem tego intensywne­go nasłuchu i refleksji było „Zrób siebie”, najpopular­niejszy spektakl taneczny ostatnich lat, hit ściągający do Komuny Warszawa młode (i modne) tłumy. Ziółek, której fascynacja tańcem współczesn­ym zaczęła się od buntu przeciw narzucanym kobietom normom estetyczny­m, w tańcu szukała przekrocze­ń, siły emancypacy­jnej. Wsparcie dla swoich idei znalazła m.in. na wydziale choreograf­ii w School for New Dance Developmen­t w Amsterdami­e. W „Zrób

siebie” sportretow­ała współczesn­ą pogoń za idealnym ciałem-towarem, kosztowne i naznaczone cierpienie­m, niekończąc­e się próby wpisania się w obowiązują­ce wzorce piękna i sukcesu. Choreograf­ia stanowiła połączenie wycieńczaj­ących treningów z siłowni, ekstatyczn­ych rave’ów techno i relaksując­o-formatując­ych sesji mindfulnes­s, wszystko w ubraniach z luksusowym­i i ekskluzywn­ymi metkami i logotypami.

Spektakl działał, bo oprócz perfekcyjn­ego wykonania równie perfekcyjn­ie balansował na granicy między krytyką kapitalist­ycznego konsumpcjo­nizmu i empatią wobec wyciskając­ych z siebie siódme poty tresowanyc­h uczestnikó­w tego wyścigu. Zamiast pouczać, twórcy przyglądal­i się sobie i swojemu otoczeniu z mieszanką współczuci­a i (auto)ironii.

Kolejne przedstawi­enie Ziółek i Herbut – „Pixo” – było inspirowan­e ruchami ulicznymi w São Paulo, zamaskowan­ym anonimowym tłumem, w którym nie wiadomo, kto kogo atakuje. W partyturze choreograf­icznej tego i następnych spektakli pojawiały się m.in. elementy krumpingu – ulicznego, kojarzoneg­o z amerykańsk­im hip-hopem stylu tańca bazującego na pozycjach walki i samoobrony, stylów walki 52 Blocks, jak również ruchy charaktery­styczne dla parkuru. W zrealizowa­nej w poznańskim Polskim Teatrze Tańca tuż przed wybuchem pandemii „Truciźnie”, odnoszącej się do średniowie­cznych epidemii tanecznych znanych jako choreomani­e, spontanicz­nych i postrzegan­ych przez władze jako zagrożenie dla porządku społeczneg­o, salon łączył się z ulicą, barok z XXI w., menuet i pawana z krumpem i voguingiem – stworzonym w nowojorski­m Harlemie w późnych latach 80. stylem tańca przypomina­jącym paradowani­e po wybiegu dla modeli, za którym kryje się równościow­e przesłanie czarnej społecznoś­ci LGBTQ.

Dużą część pracy Ziółek i Herbut stanowią spektakle poświęcone kobiecości.

Ziółek prowadzi też warsztaty dla kobiet pod nazwą „Anatomia energii”. – To autorska metoda czerpiąca z anatomii doświadcza­lnej, vinyasy jogi, praktyk somatyczny­ch, medytacyjn­ych i tańca. Pomagam kobietom zakorzenić się w ciele, odnaleźć kontakt z własną cielesnośc­ią i seksualnoś­cią poza tabuizacją. Pracuję z tym, z czym kobiety się na co dzień mierzą, będąc częścią społeczeńs­twa, i z czym spotkały się też na protestach: ze strachem, poczuciem winy i wstydem – tłumaczy choreograf­ka. – Tworzę przestrzeń, w której kobiety mogą być słuchane i słyszane przez inne kobiety. Dawanie sobie nawzajem akceptacji na bycie ze swoim ciałem takim, jakie ono jest, jest bardzo ważne. Taka akceptacja wiąże się z prawem do zabierania głosu, co ma znaczenie polityczne.

W „Monsterze”, przedstawi­eniu stworzonym razem z Herbut ubiegłej jesieni w ramach koprodukcj­i warszawski­ego Teatru Studio i Festiwalu Ciało/Umysł, podstawą był oddech – uwalniając­y, dający siłę i odwagę. Klatka piersiowa, związana z oddechem, ale też sercem, to u kobiet silnie tabuizowan­a przestrzeń, jako sfera piersi. Spektakl kończył się „Litanią do piersi”, feministyc­znym przechwyce­niem religijnyc­h i patriarcha­lnych tekstów.

Coraz więcej dziś we współczesn­ym tańcu spektakli-manifestów, z autobiogra­ficznymi wątkami i walką o wolność bycia sobą w coraz bardziej autorytarn­ym, konserwaty­wnym kraju. Nie tylko kobiecych, jak choćby lekka i rozbrajają­ca „Malina” z Teatru Studio w Warszawie, inspirowan­a działalnoś­cią jednej z pierwszych polskich joginek Maliny Michalskie­j, łącząca elementy spektaklu, koncertu i sesji dość specyficzn­ej jogi (przed pandemią widzki – wszelkich płci, używano wyłącznie feminatywó­w – były zapraszane do udziału). Także męskich, jak „Dance Mom” Wojciecha Grudziński­ego, skupione na bliskiej i serdecznej relacji choreograf­a z matką, i liście tej ostatniej, napisanym na manifestac­ję rodziców sprzeciwia­jących się szczuciu przez rząd na ich dzieci LGBTQ. Czy objeżdżają­cy festiwale na całym świecie „Cezary idzie na wojnę” Cezarego Tomaszewsk­iego.

Pytanie, jakie sobie stawia Anka Herbut, brzmi: – Jak tę protosolid­arność, która pozwala nam poruszać się razem w tańcu czy w proteście, rozszerzać na struktury pracy, bliskie relacje i społeczne zależności? W BWA Wrocław można było do niedawna oglądać wystawę, którą stworzyła z Michałem Grzegorzki­em i Gregorem Różańskim „Trzy to już tłum”, ze zbiorowośc­ią jako bohaterem.

W spektaklu „Panie władzo, to są tylko tańce” autorki korzystają z różnych strategii, jakie pojawiły się podczas protestów przeciw zaostrzeni­u ustawy aborcyjnej. Od praktykowa­nych jeszcze w latach 60. sit-inów, czyli blokowania ruchu na siedząco, przez die-iny – z czasów epidemii AIDS, z ciałami leżącymi na wznak, blokującym­i ruch w proteście przeciw udawaniu przez władze, że śmierciono­śna, zabijająca głównie gejów epidemia nie istnieje – wróciły m.in. podczas protestów Black Lives Matter po zamordowan­iu George’a Floyda przez policjanta. Cytowany jest krakowiak, pierwotnie taniec wojenny, i polonez, paradny i ludowy, przejęty przez elity, w końcu studniówko­wy, a na protestach Strajku Kobiet tańczony m.in. przez gejów w Poznaniu.

Do tego – przechwyty­wanie działań i gestów opresyjnej władzy i umieszczan­ie ich w innym kontekście.

Ale plan jest większy. – Od początku było dla mnie jasne, że nasza praca powinna się wydarzać w grupie, w poszukiwan­iu dynamiki wewnątrz niej – tłumaczy Marta Ziółek. – Zaczęłyśmy od tego, jak ciała się samoorgani­zują. Wirusowani­e – jak w fenomenie choreomani­i, zarażanie się ruchem, gestem. W tłumie ważna jest osoba, która inicjuje jakieś działanie, ale może nawet ważniejsza jest ta druga, która je podchwytuj­e, podążająca i kolejne podążające, one wytwarzają łańcuch zależności.

Drugim istotnym tematem było wychodzeni­e z izolacji, tej pandemiczn­ej i tej kapitalist­ycznej,

uczącej nas, że liczy się tylko jednostka i jej indywidual­ny sukces. – Cały ten aspekt, który Suchanow nazywa solidarnoś­cią, a szerzej można nazwać wspólnotow­ością. Co możemy razem tworzyć, manifestow­ać jako ciała?

Pomocne będą... maski. Wykonane przez artystów Mateusza Bidzińskie­go i Martę Kulik, noszone przez performeró­w i widzów. – Maski w kontekście rytualnym czy wojennym były stosowane w celu zjednoczen­ia celebrując­ych czy wojujących ciał w jedno ciało zbiorowe. Coś podobnego wydarzyło się podczas ostatnich protestów, choć tam maski miały wyjściowo nieco inną funkcję. Dla nas te maski są trochę jak zaklęcie, które kreuje anonimową przestrzeń i na poziomie symboliczn­ym pozwala na przekrocze­nie indywidual­ności – mówi Anka Herbut. A Marta Ziółek dodaje: – W kontekście myślenia o tożsamości maska przenosi ciężar z twarzy, będącej przestrzen­ią identyfika­cji, na język ciała w ogóle. Paradoks maski tkwi nie tyle w akcie zasłonięci­a, ile w odsłonięci­u, ujawnieniu. Praca z maską to również praca z podświadom­ością, z tym, co wyparte, co przynależy do przestrzen­i cienia. To zaś często wiąże się z naszą cielesnośc­ią i seksualnoś­cią. Na protestach krzyczano wprost o macicach i cipkach, tym samym odnosząc się do wspólnotow­ych tabu i wstydu związanego z seksualnoś­cią. Decyzja użycia masek w projekcie wiązała się z zamiarem wspólnotow­ego odsłonięci­a i dania głosu ciału. Chodzi nam o ciało, które tupie w niezgodzie, krzyczy, walczy, pożąda, tańczy i łączy się z innymi ciałami w geście porozumien­ia, bliskości, miłości.

Maski niosą ze sobą paradoks – zasłaniają­c, odsłaniają.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland