Inna zabawa
Dziś odchooodzę sam, dziś odchodzę saam, już nie zawrócee, to wszystko dziś porzucee…”. – Myślałam, że nic poniżej Słowackiego pan do ust nie bierze – usłyszałem za plecami drwiący głos sąsiadki. Urwałem w pół, ale nie mogłem się odwrócić, bo uzupełniałem płyn w spryskiwaczu. Odpowiedziałem więc w stronę silnika:
– Wchodzi w ucho samo, śpiewać się człowiekowi chce, nawet jak nie umie, no i radosne są to piosenki.
– Zaraza, wojna, podwyżki, inflacja i nie wiadomo, co jeszcze idzie, a pół Polski wyśpiewuje sentymentalne piosneczki niczym panny sprzed 200 lat. Ale żeby pan? Zdawałoby się poważny i na urzędzie? – odparowała zgryźliwie, aż rozlałem resztę obok zbiornika. Kiedy wydobyłem się spod maski, jej już nie było.
Swoją drogą fascynująca jest ta świeża popularność piosenek, których autorzy ostentacyjnie sięgają w tekstach po banał, prostotę uczuć, wyrażają tęsknotę do autentyczności w ludzkich relacjach, nie obawiają się czułostkowości i egzaltacji, głoszą przewagę prawdy serca nad dowodami rozumu, słowem – sławią człowieka sentymentalnego. Piosenki Sanah czy Kwiatu Jabłoni wydają się tak odległe od codziennego doświadczenia słuchaczy, że chce się tę sprzeczność załatwić tezą o naturalnej potrzebie ucieczki od bolesnej rzeczywistości i nucić sobie dalej. Jeśli jednak szkoła czegoś nas nauczyła, warto pomyśleć, dlaczego na glebie epidemii i wojny wyrastają dziś tak bujnie kwiaty prostych tęsknot.
Sentymentalizm narodził się w XVIII w. w przededniu rewolucji francuskiej, a w Polsce trwał w bliskości grozy wojny z Rosją i zbliżających się rozbiorów. Katastrofa nadchodziła, a oni nucili: „Oto już jawor… Nie masz miłego!/ Widzę, że jestem zdradzona!/On z przywiązania żartuje mego;/Kocham zmiennika Filona” (Fr. Karpiński „Laura i Filon”).
A my 250 lat później odpowiadamy im do rymu: „Kolejny raz sercem się baw/I tak jest od lat bezradne/Nie ufam ci już /Odejdź z mych snów/Niczego dziś tak nie pragnę” (Sanah „Tęsknię sobie”).
U naszych przodków eksplozja uczuciowości była reakcją oporu na tyranię nauki i racjonalności. Oświecenie zaprojektowało rozwój cywilizacji Zachodu po dziś dzień, wpędzając nas w przymus postępu, wzrostu PKB, rozwoju technologicznego. Kłopoty przyszły w raju, gdy okazało się, że taki świat nie gwarantuje nam indywidualnego szczęścia. Gorzej, że doznanie szczęścia zawiera składniki przez edukację oświeceniową zabronione: naiwną miłość, bliskość z naturą, fantazjowanie, spełnione wróżby, magiczne zabobony, wspomnienia dzieciństwa, poczucie sensu życia oferowane wyłącznie przez mity i religie. Słowem, szczęście bywa najczęściej nieoświecone i konserwatywne.
Pierwszym, który w apogeum epoki rozpoznał ten konflikt wartości, był Jan Jakub Rousseau, najbardziej przenikliwy i najbliższy nam myśliciel oświecenia, wielki filozof edukacji („Emil”, „Nowa Heloiza”) i polityki („Umowa społeczna”). Stał się krytykiem własnej racjonalistycznej bańki, kiedy z przerażeniem zdał sobie sprawę, że fenomenalne sukcesy rozumu pozbawią ludzi zdolności przeżywania szczęścia, spontaniczności i autentyczności; zabiorą nam poczucie jedności ze światem, zwłaszcza naturalnym. A przecież chcemy jednego i drugiego. I szczęścia, i oświecenia. No więc wierzgnął, zbuntował się przeciw kolegom encyklopedystom, wykorzystał rozum do krytyki rozumu. Stał się prorokiem czułości i emocjonalności; obrońcą słabości i bezradności jednostki, która nie potrafi samodzielnie borykać się ze światem i wzdycha do pana lub choćby do nauczyciela i przewodnika. Mądry JJR wiedział, że życie nie jest na ludzki rozum; że żadne wykształcenie nie ogarnia złożoności świata i człowieka; że musimy zaufać, uwierzyć, pokochać, poczuć – ponieważ nie dowiemy się, nie poznamy i nie zrozumiemy nawet fragmentu rzeczywistości. Każdy z nas jest w jakiejś dziedzinie skrajnym dyletantem; każdemu można wcisnąć jakiś kit.
„Ludzi – pisał prowokacyjnie – nie należy kształcić połowicznie. Jeśli mają pozostać w błędzie, to czemuż nie pozostawić ich w niewiedzy? Po cóż tyle szkół i uniwersytetów, które nie uczą nic z tego, co ludzie powinni wiedzieć?” („List do arcybiskupa de Beaumont”, przeł. H. Rosnerowa).
Co zatem powinniśmy wiedzieć? Otóż zdaniem JJR przede wszystkim, jak żyć ze sobą razem z przyjemnością, zgodnie, pokojowo, przyjaźnie, twórczo; tak narodowo, jak i międzynarodowo. Dlatego kluczową nauką społeczną była dla niego pedagogika, a jej najważniejszymi instytucjami szkoła i państwo, które pospołu tworzą obywatela. Można bowiem mieć najdoskonalszą konstytucję, prawa, systemy podatkowe, programy równościowe, ale jeśli nie będzie obywateli zdolnych i chętnych do ich stosowania, pozostaną martwe.
No dobrze, ale przecież nie przymusimy człowieka do naturalnej, spontanicznej chęci bycia dobrym obywatelem. Nie uzyskamy tego również jako prostego skutku szkolnej wiedzy czy nauki nowoczesnych technologii. Jest na to wszelako sposób, który JJR wymyślił specjalnie dla nas, Polaków, w traktacie „Uwagi o rządzie polskim i jego projektowanej naprawie” (1771). Zafascynowany naszą historią i kulturą polityczną nazywa Polskę „jednym z najdziwniejszych widowisk, jakie mogą wprawiać w zdumienie myślącą istotę”. To cud, pisze, że takie państwo tak długo się utrzymało. Podoba mu się nasz kult wolności połączony z radykalnym patriotyzmem, który przez wieki miarkował anarchię polityczną. Niemniej teraz katastrofa jest blisko, stąd JJR opracowuje program ratunkowy dla Polski. Aby państwo przetrwało, „trzeba, aby w Polsce bawiono się więcej niż w innych krajach, ale inaczej” – twierdzi Rousseau.
Brzmi to kuriozalnie. Bawić się? Wtedy? Teraz? W czasie głębokich konfliktów wewnętrznych i zagrożenia ze strony Rosji?! A tak, twierdzi z uporem. „W jakiż więc sposób poruszyć serca i natchnąć miłością ojczyzny i jej praw?” (przeł. M. Starzewski).
JJR odkrył, że człowiek oświecony i nowoczesny jest racjonalny, sceptyczny, podejrzliwy, przewidujący, a więc egoistyczny. Zaś racjonalność nie jest wystarczająco mocnym klejem społecznym. Do bliskości z innymi i obcymi popychają nas raczej impulsy emocjonalne, odruchy serca, spontaniczna chęć bycia razem, świętowanie człowieczeństwa w jego najlepszych przejawach. Ta „inna zabawa”, którą Rousseau proponuje Polakom, polega na społecznym manifestowaniu radości, że potrafimy stworzyć ludzką wspólnotę.
Był utopistą, od razu widać. Ale jeśli nie chcemy jego utopii, musi nam wystarczyć Kwiat Jabłoni lub Mamrot.