Koń Wałęsy
Prezes rządzącej partii nieoczekiwanie odwołał kolejne terenowe spotkania z działaczami, ale nie przestał mówić. Udzielił wywiadu – jeśli tak można nazwać dworską pogawędkę – tygodnikowi„Sieci”. Całe fragmenty tego tekstu mogłyby być żywcem czytane w następnym skeczu kabaretu Neo-Nówka, który swoimi żartami z PiS (często, trzeba przyznać, mało wybrednymi) zrobił furorę na kabaretowym festiwalu w Koszalinie, a potem „zaorał internet” (więcej s. 8). Jarosław Kaczyński – skądinąd dysponujący pełnią władzy państwowej – opowiada redaktorom, że czuje się w kraju prześladowany; ba, osobiście jest zagrożony jak niegdyś ks. Jerzy Popiełuszko, ofiara SB. Dowiadujemy się, że prezesa atakują dziś„skrajnie brutalne, wysłane przez Donalda Tuska bojówki”, które rzuciły jajkiem w stronę przewożącej prezesa kolumny limuzyn. Tenże Tusk – podkręca narrację Kaczyński – działa na obce zamówienie, reprezentuje„siły antypolskie, odrzucające demokrację, korzystające bezwzględnie ze zgromadzonych zasobów i przewagi instytucjonalnej”. W dodatku „organizuje wielkie kampanie kłamstwa przez swoje media”. Tusk i stojąca za nim część społeczeństwa wręcz „animalizują” (to słowo będzie przebojem) kraj. Zatem właśnie ze względów bezpieczeństwa – jak można się domyślić – prezes musiał przerwać spotkania z Polakami. Kolejne części wywiadu pomijam, choć z żalem. Co do przerwanego objazdu prawda wydaje się mniej dramatyczna (polecam analizę Cezarego Michalskiego s. 26). Na zamkniętych spotkaniach z członkami i sympatykami partii prezes PiS snuł swoje tradycyjne opowieści o wrogach Polski, ale prawie nie odnosił się do tego, o czym mówią dziś wszyscy, także wyborcy PiS. Chodzi o dramatyczny wzrost cen energii i opłat za mieszkania, ryzyko braku węgla na zimę, zjadającą dochody drożyznę. Kaczyński musiał się jednak zorientować, że samym Tuskiem wyborców nie nakarmi, że – mówiąc w poetyce kabaretowej – najpierw kasa, potem trasa. Więc na wrześniowy objazd ma być gotowy nowy pakiet dopłat energetycznych, obejmujący już nie tylko użytkowników węgla, ale także korzystających z innych źródeł ciepła. PiS najpierw odrzucił taki właśnie projekt opozycji, aby go potem przyjąć jako własny. Koszty tej rozszerzonej operacji osłonowej wzrosną z 11 do 20 mld zł.
To jest przy okazji sygnał w stronę opozycji, że PiS nie da sobie wyrwać wyborców metodą„na hojność”. Możliwe, że już w trakcie samej kampanii władze przejmą także inne materialne postulaty opozycji, jak podwyżki płac dla sfery budżetowej, waloryzacja 500 plus, nowe formy ulg kredytowych (kiedy skończą się wakacje od ośmiu rat, s. 15), czy dalsze redukcje stawek podatku VAT. Ekonomiści łapią się za głowę, bo według ich wiedzy w okresie tak wysokiej inflacji trzeba ograniczać wydatki, a nie dosypywać kolejne miliardy do inflacyjnego pieca. Prof. Witold Orłowski mówi, że pędzimy na ścianę, a rząd nie chce nawet użyć hamulca w postaci pieniędzy z KPO; większość niezależnych ekspertów jest zdania, że pakujemy się w recesję.
Oile finansowa nonszalancja PiS nie budzi już publicznego oburzenia, o tyle dostaje się opozycji, zwłaszcza PO i Tuskowi, że podejmuje tę licytację. W prasie roi się od pełnych potępienia komentarzy, że PO powinna się jednak różnić od PiS, że w grę na dary i tak z władzą nie wygra i że w ogóle – jak ujął to lewicowy publicysta Przemysław Sadura w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” – „Donald Tusk jest dziś w Polsce liderem populizmu”. Zapewne zdaniem krytyków to PO (no, bo kto inny?) powinna być„odpowiedzialną partią reform i obrończynią budżetu” – jak kiedyś ironicznie nazywano poprzedniczkę PO Unię Wolności. Owe namowy ignorują jednak to, jak głęboko i na gorsze PiS zmienił polską politykę. Odpowiedzialnością nie da się już wygrać żadnych wyborów – od ośmiu lat wyobraźnię wyborców młóci oficjalny przekaz, że jest ogólnie świetnie, a państwo ma pieniądze i się nimi dzieli. Przeciętny wyborca nie ma szansy rozstrzygnąć, czy to prawda, bo pieniądze, jeśli tylko władza chce, faktycznie się znajdują.
Polski populizm korzysta tu obficie z naiwnej wiary poprzedników w sens równowagi budżetowej i limitów długu państwowego. PiS, obejmując rządy, przejął ogromne rezerwy, jeśli chodzi o możliwość zaciągania pożyczek: od poziomu zadłużenia Francji czy Włoch (w stosunku do PKB) dzieli nas dobre kilkaset miliardów złotych. I PiS podąża tą drogą. Po 2015 r. zadłużenie państwa wzrosło o 500 mld zł, do rekordowego w historii półtora biliona złotych. Co więcej, PiS zaczął nałogowo ukrywać wydatki, tworząc rozliczne pozabudżetowe fundusze celowe, wyłączone ze społecznej kontroli. Na koniec 2022 r. ten ukryty dług wyniesie 350, może więcej miliardów, bo przecież nikt nie wie, ile naprawdę pieniędzy wyda na gigantyczne i chaotyczne zakupy zbrojeniowe minister Błaszczak. Zapowiedź Tuska, że po wygranych wyborach opozycja przeprowadzi kontrolę i konsolidację publicznych wydatków, nie brzmi może atrakcyjnie, ale jest pierwszym warunkiem przywrócenia gospodarce bezpieczeństwa i równowagi. No, ale najpierw trzeba wygrać.
Jest taka ładna opowieść o Lechu Wałęsie z czasów pierwszej Solidarności: wezwany do jakiegoś ważnego, grożącego strajkiem zakładu, na wiecu pracowniczym wygłosił mowę o wiele bardziej radykalną w tonie i żądaniach niż najostrzejsi ze związkowców. Zdziwionym działaczom wyjaśniał, że jeśli koń się zerwie i pędzi przed siebie, trzeba go najpierw dogonić, a nawet przegonić, i dopiero wtedy łapać za uzdę. Coś tu jest na rzeczy: żeby wygrać z władzą, która zerwała się z konstytucyjnej uwięzi, trzeba najpierw dogonić realne emocje ludzi. Nikt nie mówi, że to łatwe: współczesna polityka zarażona jest populizmem, to dziś wręcz globalna pandemia. Wszędzie politycy budują swoją pozycję na konflikcie, nakręcają kulturowe wojny, grają na naturalnym egoizmie ludzi, ich bierności i próżności, podsuwają nierealne, cudowne recepty. Skutki? Wybitna ekolożka Elizabeth Kelbert w wywiadzie z Jackiem Żakowskim (s. 22) ostrzega, że to, czy zginiemy w klimatycznych męczarniach, zależy od decyzji polityków, a ci, uwikłani w lokalne kampanie, okazują się chronicznie niepoważni i niezdolni do współpracy. Jeśli będziemy mieli wojnę światową, to też dlatego, że populistyczni dyktatorzy bezwzględnie manipulują patriotycznymi emocjami i rozgrzewają nienawiść do rzekomych wrogów (antyrosyjskich, antychińskich, antywęgierskich, antypolskich…). Ale jest tu i druga strona: lęk przed wojną, zagładą klimatyczną, kryzysem energetycznym, recesją, polityczną przemocą czy nawet posiadaniem dzieci to emocje, które demokratyczni politycy muszą zacząć wreszcie wykorzystywać przeciwko populistom.
W Polsce mamy o tyle łatwiej, że „konia Wałęsy” jeszcze można dogonić i zawrócić.