Przedmioty z papieru
Urlop. Miałem czytać, a scrolluję. Zawsze tak jest. Człowiek przywozi ze sobą nowości wydawnicze. Ptaki śpiewają, drzewa szumią, inwazyjne ślimaki snują się w trawie. Idealne warunki do lektury, a spocony paluch i tak szuka smartfona. Paluch szuka, a oko niespokojnie zerka, co tam ogłosił Jarosław Kaczyński w Grójcu lub Przasnyszu. Co słychać u Marleny Maląg, gdzie dziś bryluje Beata Szydło?
Mija kilka dni. Prezes obskoczył tuzin spotkań wyborczych, a ja łapię się na tym, że zamiast nowości znów czytam jakiegoś starego Georges’a Simenona.
Chciałbym napisać o przypadkowych bibliotekach. O książkach spotykanych w pizzeriach, w pracowniach, na regałach w sklepie IKEA. Specjalne miejsce poświęciłbym księgozbiorom na daczach i letniskach. Półka w domu letnim to zaprzeczenie księgozbioru przemytników ze słynnego eseju Stempowskiego. Znajdujemy tu rzeczy nie dość cenione. Porzucane bez żalu przez kolejne pokolenia gospodarzy, zapominane przez gości. Opuszczone, ale przecież nie na zawsze. (Nic się nie martw, to tylko kilka miesięcy. Zobaczymy się w lipcu).
Często w takiej bibliotece panuje chaos. Można jednak wyodrębnić kilka kategorii.
Pierwsza to nagrody i lektury. Wychowawca chwali wzorowe zachowanie podczas kolonii letnich. Dyrekcja docenia „właściwą postawę wobec zadań szkoły” i gratuluje ukończenia liceum, a na nową drogę życia podsuwa „Wspomnienia o Zofii Nałkowskiej”, Czytelnik, Warszawa 1965.
„Noce i dnie” nie mają dedykacji. Na szmucu blaknie nazwisko właścicielki, która przed półwiekiem wyemigrowała do Ameryki i nie włączyła powieści Marii Dąbrowskiej do mienia przesiedleńczego.
Środkową półkę zajmują lokalne nabytki. Najwyraźniej kupione w rozpaczliwej próbie zajęcia czymś dzieci. (Jak długo można grać w chińczyka?). W pobliskim miasteczku działały kiedyś dwie księgarnie, a nawet trzy, jeśli liczyć sklep z dewocjonaliami i literaturą katolicką.
Inna rzecz, że musiał być wyjątkowo deszczowy tydzień, gdy pojawiły się trzy tomy „Ani z Lechickich Pól”. („– Zalotna wiochna – rzucił półgłosem generał Waligórski – Gdyby nie to przeklęte lumbago, poszedłbym sam w koperczaki”).
Na szczęście tuż obok leży bogate złoże kryminałów. Można też wykopać stare reportaże z serii „Dookoła świata”. Ktoś nawet przywiózł całkiem świeżą powieść historyczną. Zgodnie z know-how wydawnictwa Znak na okładce przedstawiono modelkę w błękitnej sukni oraz entuzjastyczną rekomendację („Trudno oderwać się od lektury” – zachęca autorka „Narzeczonej nazisty”).
W letnim domu znajdziemy też niewielką, świadomie skomponowaną czytelnię regionalną i przyrodniczą. Atlas grzybów, atlas ptaków, atlas owadów, atlas pająków, dużo Adama Wajraka oraz bogato ilustrowany tom „Pospolite rośliny środkowej Europy”, zniszczony od częstego kartkowania. (Czyli Europa Środkowa istnieje, cokolwiek w tej sprawie twierdził Brodski).
Non-fiction o fast foodach sąsiaduje z opasłym podręcznikiem grillowania. Obok wznowienie „Mojej kuchni pachnącej bazylią” i Jamie Oliver, wesoły plebejusz, który zawsze wali prosto z mostu.
Są też znaleziska, o których wydawcy musieliby napisać „Poza serią”.
Na przykład pismo parafialne, gdzie mimochodem utyskuje się na „element napływowy, który przed wojną nadawał ton życiu gospodarczemu miasteczka”. (Problem tonu wkrótce się rozwiązał, ale na ten temat gazetka już milczy).
Jest też socrealistyczna „Kolchida” Paustowskiego, „National Geographic” sprzed dwudziestu lat i zbiór esejów „Bić się czy nie bić”. Kazimierz Brandys parkuje koło Borisa Viana. Ten ostatni trochę się rozpadł, ale wciąż ma wspaniałą okładkę z czasów transformacji ustrojowej. (Kwiat lotosu na tafli jeziora).
I jeszcze tom późnych szkiców Marii Kuncewiczowej. Na stronie 241 autorka przytacza amerykańską frazę „Fuck you, old bastards, you won’t get me” i zaraz podaje polskie tłumaczenie: „Mam was gdzieś, stare durnie, nie nabierzecie mnie”.
Tymczasem Jarosław Kaczyński udziela wywiadu. Z półki mruga powieść „Stary piernik, prerie i my”. Mateusz Morawiecki zapowiada kolejne dopłaty. Na półce chichocze „Gelsomino w krainie kłamczuchów”. Kuria białostocka pławi się w rozpuście, a tutaj poczciwy Don Camillo znów przechytrzył komunistę wójta Peppone. Wojna, wojna, reparacje wojenne. Afera mailowa, projekt ustawy, najnowszy sondaż. PSL jak zwykle balansuje na progu. Prezes Obajtek walczy o nadzór nad polskim programem nuklearnym. Minister Sasin wskazuje winnych braku cukru.
Urlop, upał. Znów scrolluję. Znów czytam „Wspomnienia o Zofii Nałkowskiej”. Jan Kott opisuje ostatnie spotkanie z pisarką wiosną 1954 r. I nagle: „Niech pan nie wierzy, że można zrezygnować. Niech pan nie wierzy, że można zrezygnować z miłości” – powiedziała.