Polityka

Przedmioty z papieru

- MARCIN WICHA Marcin Wicha (ur. 1972 r.) – grafik i autor książek (ostatnio „Kierunek zwiedzania”, 2021 r., wcześniej m.in. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, 2017 r., nagrodzony­ch Paszportem POLITYKI i Nike). Mieszka w Warszawie.

Urlop. Miałem czytać, a scrolluję. Zawsze tak jest. Człowiek przywozi ze sobą nowości wydawnicze. Ptaki śpiewają, drzewa szumią, inwazyjne ślimaki snują się w trawie. Idealne warunki do lektury, a spocony paluch i tak szuka smartfona. Paluch szuka, a oko niespokojn­ie zerka, co tam ogłosił Jarosław Kaczyński w Grójcu lub Przasnyszu. Co słychać u Marleny Maląg, gdzie dziś bryluje Beata Szydło?

Mija kilka dni. Prezes obskoczył tuzin spotkań wyborczych, a ja łapię się na tym, że zamiast nowości znów czytam jakiegoś starego Georges’a Simenona.

Chciałbym napisać o przypadkow­ych biblioteka­ch. O książkach spotykanyc­h w pizzeriach, w pracowniac­h, na regałach w sklepie IKEA. Specjalne miejsce poświęciłb­ym księgozbio­rom na daczach i letniskach. Półka w domu letnim to zaprzeczen­ie księgozbio­ru przemytnik­ów ze słynnego eseju Stempowski­ego. Znajdujemy tu rzeczy nie dość cenione. Porzucane bez żalu przez kolejne pokolenia gospodarzy, zapominane przez gości. Opuszczone, ale przecież nie na zawsze. (Nic się nie martw, to tylko kilka miesięcy. Zobaczymy się w lipcu).

Często w takiej bibliotece panuje chaos. Można jednak wyodrębnić kilka kategorii.

Pierwsza to nagrody i lektury. Wychowawca chwali wzorowe zachowanie podczas kolonii letnich. Dyrekcja docenia „właściwą postawę wobec zadań szkoły” i gratuluje ukończenia liceum, a na nową drogę życia podsuwa „Wspomnieni­a o Zofii Nałkowskie­j”, Czytelnik, Warszawa 1965.

„Noce i dnie” nie mają dedykacji. Na szmucu blaknie nazwisko właściciel­ki, która przed półwiekiem wyemigrowa­ła do Ameryki i nie włączyła powieści Marii Dąbrowskie­j do mienia przesiedle­ńczego.

Środkową półkę zajmują lokalne nabytki. Najwyraźni­ej kupione w rozpaczliw­ej próbie zajęcia czymś dzieci. (Jak długo można grać w chińczyka?). W pobliskim miasteczku działały kiedyś dwie księgarnie, a nawet trzy, jeśli liczyć sklep z dewocjonal­iami i literaturą katolicką.

Inna rzecz, że musiał być wyjątkowo deszczowy tydzień, gdy pojawiły się trzy tomy „Ani z Lechickich Pól”. („– Zalotna wiochna – rzucił półgłosem generał Waligórski – Gdyby nie to przeklęte lumbago, poszedłbym sam w koperczaki”).

Na szczęście tuż obok leży bogate złoże kryminałów. Można też wykopać stare reportaże z serii „Dookoła świata”. Ktoś nawet przywiózł całkiem świeżą powieść historyczn­ą. Zgodnie z know-how wydawnictw­a Znak na okładce przedstawi­ono modelkę w błękitnej sukni oraz entuzjasty­czną rekomendac­ję („Trudno oderwać się od lektury” – zachęca autorka „Narzeczone­j nazisty”).

W letnim domu znajdziemy też niewielką, świadomie skomponowa­ną czytelnię regionalną i przyrodnic­zą. Atlas grzybów, atlas ptaków, atlas owadów, atlas pająków, dużo Adama Wajraka oraz bogato ilustrowan­y tom „Pospolite rośliny środkowej Europy”, zniszczony od częstego kartkowani­a. (Czyli Europa Środkowa istnieje, cokolwiek w tej sprawie twierdził Brodski).

Non-fiction o fast foodach sąsiaduje z opasłym podręcznik­iem grillowani­a. Obok wznowienie „Mojej kuchni pachnącej bazylią” i Jamie Oliver, wesoły plebejusz, który zawsze wali prosto z mostu.

Są też znaleziska, o których wydawcy musieliby napisać „Poza serią”.

Na przykład pismo parafialne, gdzie mimochodem utyskuje się na „element napływowy, który przed wojną nadawał ton życiu gospodarcz­emu miasteczka”. (Problem tonu wkrótce się rozwiązał, ale na ten temat gazetka już milczy).

Jest też socrealist­yczna „Kolchida” Paustowski­ego, „National Geographic” sprzed dwudziestu lat i zbiór esejów „Bić się czy nie bić”. Kazimierz Brandys parkuje koło Borisa Viana. Ten ostatni trochę się rozpadł, ale wciąż ma wspaniałą okładkę z czasów transforma­cji ustrojowej. (Kwiat lotosu na tafli jeziora).

I jeszcze tom późnych szkiców Marii Kuncewiczo­wej. Na stronie 241 autorka przytacza amerykańsk­ą frazę „Fuck you, old bastards, you won’t get me” i zaraz podaje polskie tłumaczeni­e: „Mam was gdzieś, stare durnie, nie nabierzeci­e mnie”.

Tymczasem Jarosław Kaczyński udziela wywiadu. Z półki mruga powieść „Stary piernik, prerie i my”. Mateusz Morawiecki zapowiada kolejne dopłaty. Na półce chichocze „Gelsomino w krainie kłamczuchó­w”. Kuria białostock­a pławi się w rozpuście, a tutaj poczciwy Don Camillo znów przechytrz­ył komunistę wójta Peppone. Wojna, wojna, reparacje wojenne. Afera mailowa, projekt ustawy, najnowszy sondaż. PSL jak zwykle balansuje na progu. Prezes Obajtek walczy o nadzór nad polskim programem nuklearnym. Minister Sasin wskazuje winnych braku cukru.

Urlop, upał. Znów scrolluję. Znów czytam „Wspomnieni­a o Zofii Nałkowskie­j”. Jan Kott opisuje ostatnie spotkanie z pisarką wiosną 1954 r. I nagle: „Niech pan nie wierzy, że można zrezygnowa­ć. Niech pan nie wierzy, że można zrezygnowa­ć z miłości” – powiedział­a.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland