Premier malowany do wymiany?
Żeby kogoś rozbawić, wystarczy przypomnieć mu, że Mateusz Morawiecki zostawał premierem, bowiem miał poprawić relacje z UE. Dziś każdy widzi, że nasze stosunki z Brukselą, ale także z całym Zachodem, są najgorsze od 1989 r. (nawet drogi Polski z Węgrami się rozeszły). Jest tylko jeden człowiek, który uważa nieco inaczej – jest nim Jarosław Kaczyński. Stwierdził on, iż jeśli chodzi o relacje z Unią, to „koniec tego dobrego”. Wynikałoby z tej wypowiedzi, że do tej pory było „dobrze”. Strach pomyśleć, co będzie oznaczać pogorszenie tak świetnych stosunków.
Ale żarty na bok. Od wielu miesięcy nie cichną spekulacje o rychłej dymisji premiera. Pewnie są to najczęściej plotki, ale wyraźnie widać, że Morawiecki nie podoba się nie tylko partnerom zachodnim, ale także wielu frakcjom w PiS, o koalicjantach nie wspominając. Nie spełnił pokładanych w nim nadziei – no może poza odwracaniem kota ogonem i uprawianiem taniej oraz kłamliwej propagandy. Ale nawet w tym jego wysiłki są niczym wobec osiągnięć mediów państwowych.
Trudno się zatem dziwić, że pojawiają się rozważania, czy nie należałoby wymienić premiera i zastąpić go kimś innym, bardziej „tożsamościowym”, sprawniejszym, przaśniejszym, swojskim.
W tym kontekście pojawia się nazwisko marszałek Elżbiety Witek czy nawet Beaty Szydło. Nie wchodząc w rozważania, czy te plotki są prawdziwe, czy też nie oraz czy przyniosłyby poprawę notowań PiS, czy raczej przyśpieszyłyby ich spadek, warto zauważyć jedno: byłoby to zastąpienie jednego malowanego premiera drugim.
Niemalowanych premierów było po 1989 r. trzech: Leszek Miller, Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Gdy rządzili, nikt nie miał wątpliwości, gdzie zapadają decyzje polityczne i kto jest ich ostatecznym autorem. Ośrodek decyzji politycznych znajdował się w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – konkretnie w gabinecie tegoż. Jeśli zsumować lata rządów tej trójki, wyszłoby, że tylko przez 1/3 trwania III RP władza była sprawowana tak jak powinna.
Oczywiście byli także premierzy, którzy walczyli o swoją podmiotowość i ją w dużym stopniu zachowywali – Tadeusz Mazowiecki, Jan Krzysztof Bielecki, Waldemar Pawlak i Włodzimierz Cimoszewicz. Ale albo ze względu na dominację ówczesnego prezydenta, albo na pewne braki osobowościowe ich rządy nie były tak autorskie, jak w przypadku wymienionej wcześniej trójki.
Reszta premierów i premierek, choć bywała sympatyczna (lub nie), była uzależniona od innych podmiotów politycznych i graczy partyjnych. Po części było to wynikiem przepisów naszej konstytucji i rozdzielenia egzekutywy między rząd a prezydenta, a po części – ich osobowości lub aktualnego układu sił w parlamencie.
Dziś mamy do czynienia z sytuacją, gdy publicznie rozważana jest dymisja prezesa Rady Ministrów. Co już samo osłabia i tak niezbyt mocną pozycję Morawieckiego. Może więc i dotrwa on do końca kadencji, ale trudno będzie określać ten czas jako okres jego „rządzenia”. Wszyscy wokół bowiem widzą, że on nie rządzi, a jedynie zarządza agencją PR-owską, którą w jego czasach stała się Kancelaria Premiera. Jedynym sposobem przełamania tego impasu byłoby przejęcie funkcji prezesa Rady Ministrów przez samego Kaczyńskiego. Ale pamiętając, jak bardzo nie sprawdził się on w roli wicepremiera, wiemy, że nie podejmie się tego zadania, a nawet gdyby się zdecydował, niczego już by to nie zmieniło. Czekają nas zatem przez najbliższy rok rządy premiera malowanego – ktokolwiek nim będzie.
„Więc chodź, pomaluj mój świat…”.