Prawie 150 mld zł
czyli ponad 4,5 proc. PKB mają wynieść przyszłoroczne wydatki na wojsko i uzbrojenie. Budżet na 2023 r. bije pod tym względem rekord w najnowszej historii i daje Polsce statystycznie pierwsze miejsce w NATO. Mimo trwającej w Ukrainie wojny i coraz powszechniejszego priorytetu dla zbrojeń nikt w Sojuszu nie wydaje tyle swojego narodowego bogactwa na armię. W samym budżecie to niemal 100 mld zł (dokładnie 97,4 mld), do czego PiS dodaje tzw. środki pozabudżetowe. Założony w BGK Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych to w tym roku 20 mld zł, a w przyszłym – aż 50 mld zł ekstra dla MON. Łącznie do dyspozycji Mariusza Błaszczaka będzie 147 mld zł – równowartość 31 mld dol., czyli 6. miejsce w NATO w realnych pieniądzach. Wskoczyć wyżej trudno, bo tam są kraje znacznie zamożniejsze (USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja i Włochy), choć nieprzeznaczające narodowych finansów na zbrojenia w takim stopniu. Pokazuje to nie tylko gigaambicje, ale i skalę obciążeń, które rząd narzucił na podatników i zdolności kredytowe państwa – środki FWSZ pochodzą bowiem z dodatkowego zadłużenia, którego obsługa wyniesie w 2023 r. ponad 60 mld.
Większość tych olbrzymich pieniędzy, nawet 90 mld zł (40 mld z zakładki budżetowej i do 50 mld z BGK), zostanie przeznaczona na zakupy sprzętu, uzbrojenia i inwestycje, o których niemal arbitralnie decyduje Mariusz Błaszczak. Mało który minister ma tak pękatą sakiewkę, ale też nie każdy kupuje tyle tak kosztownych „zabawek”. Błaszczak dopiero co podpisał część „pakietu koreańskiego” – 180 czołgów i 212 haubic za ponad 33 mld zł. Na zakończonych w ubiegłym tygodniu targach obronnych MSPO doszły kolejne umowy, w tym na 48 Krabów. Kilka dni później przyćmiła je zapowiedź kupna 96 śmigłowców Apacz.
To może być najdroższy zakup w historii MON – za 12 mld dol., czyli bagatela 60 mld zł. Na horyzoncie są dalsze zamówienia w USA – na sześć baterii Patriot z nowymi radarami, które pozwolą dokończyć budowę tarczy antyrakietowej, oraz
500 wyrzutni rakietowych HIMARS. Nawet 90 mld może nie starczyć.
Sumy szokują, ale wynikają wprost z ustawy o obronie ojczyzny, która dała MON 3 proc. PKB z budżetu plus dodatkowy fundusz, ograniczony tylko zdolnościami pożyczkowymi. W atmosferze wojennego przerażenia i mobilizacji w Sejmie nie było głębszej dyskusji, ustawa przeszła 11 marca bez sprzeciwu. Ale fakt, że – kosztem innych potrzeb – na wojsko trafiać ma co siódma budżetowa złotówka (a w praktyce więcej), nakazuje teraz bardzo wnikliwie przyglądać się wydatkom resortu, który jednak coraz mniej chce o nich mówić. (MŚ)