Piekło Marilyn Monroe 4/6
Blondynka (Blonde), reż. Andrew Dominik, prod. USA, 166 min, Netflix
Ekranowe portrety największej hollywoodzkiej ikony trudno zliczyć – także powieść Joyce Carol Oates, będąca podstawą scenariusza nowego filmu, doczekała się już wcześniej telewizyjnej adaptacji. Ale Andrew Dominik zamiast opowiadać historię upadku gwiazdy, próbuje zmusić widzów do przyjęcia jej perspektywy. I od jednej z pierwszych scen – gdy cierpiąca na zaburzenia psychiczne matka wiezie kilkuletnią Normę Jeane przez płonące przedmieścia Los Angeles – wiadomo, że życie Marilyn będzie, czasem niemal dosłownie, drogą przez piekło. Monroe (wspaniale zagrana przez Anę de Armas) jest ofiarą bezdusznego systemu traktującego kobiety wyłącznie jako źródło zysku i darmowego seksu. Gwałcona przez producentów, poniżana przez reżyserów, musi porzucić ambitne aktorskie plany, skoro publiczność chce ją oglądać wyłącznie w rolach głupiutkich blondynek. Była skazana na sławę i cierpienie, pożądana przez miliony i przez miliony na wszystkie możliwe sposoby wykorzystywana. Jej drugi mąż, Sportowiec (scenariusz filmu, śladem książki Oates, w wielu przypadkach unika podawania nazwisk bohaterów), okazuje się
przemocowym tyranem, Prezydent – lubieżny, niezbyt rozgarnięty satyr – jest zainteresowany wyłącznie jej ciałem. Tylko Dramaturg (subtelnie zagrany przez Adriena Brody’ego) daje Marilyn namiastkę czułości, lecz nawet on chce, by grała dla niego jakąś rolę, bo widzi w niej przede wszystkim cień dawnej, utraconej miłości.
Dominik po mistrzowsku odtwarza słynne sceny i ikoniczne zdjęcia, lecz umieszcza je w nowych, często zaskakujących kontekstach. Im bardziej Marilyn pogrąża się w depresji i nałogach, tym bardziej film przybiera kształt frenetycznego, wywołującego dyskomfort kina grozy. Reżyser wpada czasami na mielizny taniej psychologii – w portrecie MM obsesyjnie wracają traumy z dzieciństwa i tęsknota za nieznanym jej ojcem – i natrętnej symboliki, nie mówi też niczego nowego o przesyconym hipokryzją i bezwzględnym hollywoodzkim show-biznesie, lecz „Blondynka” jest mimo wszystko fascynującym eksperymentem. Z taką brutalną dosłownością, a zarazem dogłębnym smutkiem o Marilyn Monroe nie opowiadał w kinie chyba jeszcze nikt.