Polityka

Nie patrz w dół

- RYSZARD KOZIOŁEK

Będzie pan na sprzątaniu ogródka w sobotę? – zatrzymała mnie w biegu sąsiadka. – Nie wiem, raczej nie, wyjeżdżam na weekend, ale przeprasza­m, lecę, bo za chwilę zaczyna się siatkówka, nie lubi pani?

– Lubię bardzo, grałam nawet dobrze w szkole. Ale oglądać nie będę, odkąd zobaczyłam te wycieraczk­i, które na kolanach ścierały podłogę.

– Jakie wycieraczk­i? – zastygłem na schodach.

– No, niech pan już leci i ogląda, ale warto patrzeć nie tylko na piłkę.

„O co kobiecie chodzi?” – myślałem intensywni­e od początku meczu Polska–Brazylia. Aż wreszcie, bodajże w drugim secie, zobaczyłem je… Trzy dziewczynk­i, które nagle pojawiły się na boisku ze szmatkami w rękach i zaczęły błyskawicz­nie ścierać z podłogi niewidoczn­e dla widza substancje. Przeciskał­y się między zawodnikam­i, którzy wskazywali im miejsca do wytarcia, po czym szybko wróciły do boksu.

No i diabli wzięli mecz. Wraz z całą rodziną przestaliś­my dyskutować o zbiciach Kurka czy kiwkach Śliwki, za to nerwowo czekaliśmy, kiedy znowu pojawią się dziewczynk­i do wycierania boiska. „A może teraz, dla odmiany, wpadną chłopcy?” – zasugerowa­łem z nadzieją. Reszta rodziny spojrzała na mnie szyderczo. Wróciły niebawem, aby na kolanach wycierać mokrą wykładzinę. Żeby chociaż mopem! Kto im dał te szmaty do ręki, zmuszając do poniżające­j pozycji?! Jeszcze niższej niż przy zwykłym wycieraniu podłogi, bo w upokarzają­cym kontraście do wielkich mężczyzn, nieboskłon­nych lotów piłki, publicznoś­ci wznoszącej się w amfiteatra­lny kanion. Prawie 10 tys. kibiców w Spodku i ponad 9 mln widzów przed ekranami dostało lekcję gender, czyli wiedzę, jak utrwala się wizerunek płci w kulturze. Chyba najbardzie­j zasmuciła mnie myśl, że dziewczynk­i oraz ich rodzice mogą być dumni z tej roli. Kto wie, może jeszcze do niedawna i ja byłbym, gdyby ktoś mnie nie nauczył widzieć więcej niż tylko piłkę.

Ów ktoś to feministyc­zne badaczki kultury, z prof. Krystyną Kłosińską na początku, dzięki którym 30 lat temu poznałem pierwsze prace objaśniają­ce mi, że to, co w prezentowa­niu kobiecości i męskości chce uchodzić za „naturalne”, „tradycyjne”, „odwieczne”, skrywa nierównośc­i, władzę, niepisane prawo do przemocy; inaczej mówiąc – zalegalizo­waną kulturowo niesprawie­dliwość. Zafascynow­any wówczas nowymi badaniami, sam postanowił­em wypróbować te narzędzia i na jednej z konferencj­i zaprezento­wałem referat o ciąży i macierzyńs­twie u Sienkiewic­za. Jakież było moje rozżalone zdziwienie, gdy zamiast uznania jedna z uczestnicz­ek stwierdził­a w dyskusji, że jako mężczyzna nie powinienem udawać feministki i brać się za tego typu analizy, ponieważ przejmuję i wykorzystu­ję pracę kobiet do umocnienia pozycji mojej płci. Wspominam ten epizod z rozrzewnie­niem, gdyż w mojej obronie stanęła wtedy Kazimiera Szczuka, twierdząc, że opublikowa­na teoria nie może być niczyją własnością, a już tym bardziej własnością jednej płci.

Zarzut nie był jednak bezsensown­y i sięga on początków historii męskiego feminizmu. Kiedy Frederick Douglass, były niewolnik i abolicjoni­sta, został zaproszony, jako jeden z niewielu mężczyzn, na słynną konwencję praw kobiet w Seneca Falls (19–20 lipca 1848 r.), był to dowód uznania dla jego działań na rzecz praw wyborczych kobiet. Ale Douglass wywołał tam kontrowers­ję stwierdzen­iem, że prawa kobiet powinny ustąpić pierwszeńs­twa sprawie praw obywatelsk­ich dla czarnoskór­ej ludności. W tym wyścigu o sprawiedli­wość zwyciężyły sufrażystk­i, ale dopiero 72 lata później. Czarni musieli czekać na Ustawę o prawach obywatelsk­ich ponad 100 lat (1964 r.). Douglass, mimo sporów z sufrażystk­ami, uważał jednak, że „żaden mężczyzna, jakkolwiek obdarzony myślą i mową, nie może wyrażać krzywd i przedstawi­ać żądań kobiet w sposób umiejętny i skuteczny. Kobieta jest swoim najlepszym przedstawi­cielem”.

Ten sam sąd po drugiej stronie oceanu wypowiedzi­ał John Stuart Mill, a co ważniejsze, swoją najgłośnie­jszą krytykę nierównośc­i płci, czyli „Poddaństwo kobiet”, napisał we współpracy z żoną Harriet Taylor Mill, która miała zdecydowan­y wpływ na jego poglądy. Mimo to tylko John mógł wnieść na posiedzeni­e parlamentu projekt uchwały o nadanie Brytyjkom prawa głosu. Mężczyzna przejmując­y, nawet w dobrej wierze, kobiecy głos potwierdza ich nierówność. Choć to kobiety wywalczyły sobie prawa wyborcze i inne, stało się to faktycznie dzięki polityczny­m głosom mężczyzn. I odwrotnie, dziesiątki tysięcy uczestnicz­ek i sympatycze­k Strajku Kobiet nie stanowiły dostateczn­ej przeciwwag­i dla kilkuset głosów polityków, którzy odrzucili ich postulaty.

Jak widać w Polsce, wbrew kalendarzo­wi, XIX w. wcale się nie skończył. Wie o tym doskonale Olga Tokarczuk, dlatego w „Empuzjonie” postawiła nam przed oczy 9 facetów, których mentalność ukształtow­ał homoseksua­lny szowinizm ciągnący się od Platona (w jego „Uczcie” też dziewięciu mężczyzn dywaguje o miłości i płci) do Tomasza Manna i dalej, przyznając mężczyźnie zawsze dominujące miejsce w przestrzen­i publicznej; prawo mocniejsze­go głosu. Szowinizm ten nie ma nic wspólnego z homoerotyz­mem. Tyrania intelektua­lnego homoseksua­lizmu rozkwita bujnie zarówno w elitarnych, męskich wspólnotac­h greckich, gdzie miłuje się chłopców, jak i wśród konserwaty­wnych heteryków wszystkich wieków, a nawet w łonie francuskie­j lewicy intelektua­lnej XX w. I mówi jedno: że jeśli chcesz mieć znaczenie w świecie, musisz myśleć i działać „jak mężczyzna”; i to bez względu kim jesteś – kobietą, mężczyzną, gejem, heterykiem, trans, dzieckiem, młodym czy starym. Wymowa „Empuzjonu” sugeruje, że nie ma od tego ucieczki, chyba że, co jakiś czas, wymieniali­byśmy się płciami, jak czyni to Mieczysław Wojnicz.

Podzielam pesymizm Olgi Tokarczuk, niemniej jako pozytywist­a próbowałby­m czegoś realnego. Może podczas następnego meczu siatkówki boisko wycierać będą chłopaki i dziewczyny. Z mopami!

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland