Węgiel jak gorący kartofel
Zpunktu widzenia politycznej propagandy to jest majstersztyk. Rząd zawalił sprawę zabezpieczenia wystarczającej ilości węgla przed zimą dla odbiorców indywidualnych. Co zrobić z takim gorącym kartoflem? Trzeba rzucić komuś innemu, niech się sparzy. Idealnym kandydatem są tu samorządy, bo większość z nich jest przecież niepisowska. Mateusz Morawiecki wzruszonym głosem apelował do nich o współpracę w imię dobra obywateli, ale cel jest tu przede wszystkim polityczny. Jeśli węgla brakuje, to nawet gdyby samorządy z miejsca wyczarowały doskonały system zakupu, transportu i rozdzielania opału, surowca od tego nie przybędzie. A nocne przymrozki już się zaczynają, więc czasu nie ma wcale. I na kogo na końcu ludzie będą kląć? Na samorządy oczywiście.
Rząd obiecuje wprawdzie, że sfinansuje całą operację, ale lokalne władze dobrze wiedzą, czym się to kończy. Do większości zadań zleconych im z Warszawy już teraz muszą dopłacać i to grube pieniądze. Miasta i gminy brały na siebie szereg obowiązków związanych ze zwalczaniem pandemii czy przyjmowaniem uchodźców, dokładając do tego z własnych budżetów.
Do tego dochodzą jeszcze wątpliwości prawne, czy samorządy zgodnie z konstytucją w ogóle mogą zajmować się handlowaniem węglem, nawet jeśli rząd uchwali przepisy pozwalające im na to. Oraz problemy gospodarcze, bo przejęcie przez gminy dystrybucji opału będzie oznaczać upadek całej branży, jak szacują eksperci 4 tys. firm, i utratę pracy co najmniej kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Nie wspominając już o tym, że jeszcze w sierpniu minister klimatu Anna Moskwa obiecywała, że węgla wystarczy dla wszystkich i to poniżej 1 tys. zł za tonę, a ceny dochodzą już prawie do 3 tys. Do tego przedstawiciele rządu jeszcze niedawno radzili, żeby wstrzymać się z zakupem, bo będzie więcej węgla i taniej.
Wtej całej kryzysowej sytuacji rząd próbuje się ustawić w sytuacji win-win. Jeśli samorządy wielkim wysiłkiem – ludzkim i finansowym – poradzą sobie z sytuacją, problem będzie z głowy. Będzie można wypiąć pierś do orderów, a Mateusz Morawiecki przybliży się do swojego głównego celu: politycznego przetrwania trudnej zimy i oddalenia widma swojej dymisji. Jeśli sprawa okaże się mission impossible, to zwali się to na samorządy i wykorzysta w kampanii wyborczej: „No zobaczcie, ta opozycja kompletnie sobie nie radzi”. A nam jako obywatelom pozostaje tylko się zżymać, że gdyby ta ekipa poświęcała na realne rozwiązywanie problemów 10 proc. czasu i energii, którą zużywa na polityczny piar i propagandę, to dużo mniej byśmy się bali nadchodzącej zimy.