Most Putina w ogniu
Do listy bolesnych ciosów wymierzonych Rosji za jej wojnę Ukraina dodała najważniejszy dla Władimira Putina symbol zawłaszczenia Krymu. Za atak na most Krymski Rosja odpowiedziała barbarzyńskim ostrzałem miast.
Most nad Cieśniną Kerczeńską, ten sam, po którym w 2018 r. pomarańczowym Kamazem triumfalnie przejeżdżał sam prezydent Putin, teraz został poważnie uszkodzony w wyniku wybuchu. W sobotę nad ranem, jeszcze w ciemności, akurat gdy na położonym najwyżej poziomie kolejowym przejeżdżał na Krym pociąg z cysternami, na nitce drogowej prowadzącej z Krymu do rosyjskiego Kubania eksplodowała ciężarówka. Tyle widać na nagraniach z monitoringu. Być może jednocześnie, czego już nie widać, zdetonowane zostały jeszcze inne ładunki, które mogli zainstalować nurkowie komandosi. Skrajną wersją jest atak rakietowy przy użyciu pocisków, których przekazania Ukrainie oficjalnie odmawia Waszyngton.
W efekcie eksplozji południowa nitka drogowa zawaliła się na odcinku kilkudziesięciu metrów, a jadący wyżej transport cystern stanął w płomieniach, lecz nie wybuchł. Most – w nienaruszonej części – już na nowo działa, ale Ukraińcy pokazali, że są w stanie zagrozić tej strategicznie ważnej budowli. Koncepcja uderzenia w przeprawę kerczeńską przewijała się od początku wojny jako jeden z najbardziej spektakularnych sposobów odwetu za bezprawną i okrutną agresję. Sam Krym był już celem ataków – dronami lub rakietami – a na dno posłany został flagowy okręt floty czarnomorskiej, krążownik„Moskwa”. Do mostu cały czas było jednak za daleko, aż do tej pory – to jest aż do 70. urodzin Putina. Gdyby zakładać szczególną perfidię, pokaz nowych zdolności Ukraińcy zostawili na specjalną okazję. Ale to nie jedyny sygnał, że Rosja ma się czego obawiać.
Propagandowe znaczenie uszkodzenia mostu Krymskiego przyćmiło wcześniejszy ukraiński atak o ściśle wojskowym znaczeniu, który powinien dać Rosji do myślenia. Kilka dni przed wybuchami na moście eksplozje wstrząsnęły bazą lotniczą Szajkowka, położoną w zachodniej Rosji między Briańskiem a Smoleńskiem. Stacjonują tam m.in. bombowce Tu-22M3, używane przez Rosjan do bombardowania Mariupola i innych ukraińskich miast. Z Szajkowki do granic Ukrainy jest ponad 200 km, więc teoretycznie ukraińska armia nie ma środków do uderzeń na taki dystans. A mimo to lotnisko zostało trafione przynajmniej kilkoma ładunkami, z których dwa uszkodziły dwa drogie samoloty. Nosicielami niedużych bomb miały być bezzałogowce, które przyleciały niewykryte przez rosyjską obronę powietrzną.
Teorii o tym, jakie dokładnie były to drony, jest kilka: mogą to być nowe wyroby ukraińskiego przemysłu, który mimo wojny intensywnie pracuje, częściowo poza granicami kraju i szeroko korzysta z dostępu do zachodnich technologii. Mogła to być amunicja krążąca dużego zasięgu, przekazana potajemnie przez Zachód albo ulepszona przez Ukraińców. Wreszcie mogły to być drony, które można kupić np. na chińskiej platformie sprzedaży online. Największe sprzedawane tam za kilka tysięcy dolarów aparaty latające dysponują wystarczającym zasięgiem i udźwigiem, by zostać przerobione na broń. Ukraińscy technicy udowodnili już, że są mistrzami w uzbrajaniu cywilnych dronów. Podobnie jak atak na most, nalot na odległe lotnisko w głębi Rosji nie wyrządził szkód katastrofalnych, ale był na tyle dotkliwy, by stanowić realne, nowe i prawdopodobnie stałe zagrożenie.
W połączeniu z niekończącymi się taktycznymi postępami wojsk ukraińskich, tym razem najbardziej widocznymi na kierunku chersońskim u ujścia Dniepru, perspektywa rosyjskiej porażki na polu walki staje się coraz bardziej realna. Jeden z amerykańskich generałów przewiduje, że wojska Kijowa do końca roku wyprą Rosjan do granic sprzed 24 lutego. Inny daje głowę, że nie powstrzyma ich nawet atomowe uderzenie. Ale most Krymski to strategiczna infrastruktura poza granicami Ukrainy, więc Putin nie mógł milczeć. Szefa komitetu śledczego pouczył, by incydent nazwać aktem terroryzmu, a na radzie bezpieczeństwa ogłosił kampanię odwetową.
Następnej nocy po pożarze mostu rakiety spadły na bloki mieszkalne w Zaporożu. Zginęło kilkanaście osób. Główna fala bombardowań nadeszła w poniedziałek. Na Kijów, Dnipro, Zaporoże, Żytomierz – w sumie 16 miast – spadło kilkadziesiąt pocisków, drugie tyle zestrzeliła obrona powietrzna. Wybuchały na skrzyżowaniach, ulicach, placach zabaw, w elektrociepłowniach i na mostach. Obiektów wojskowych ani siedzib władz nie atakowano. To były zamachy na cywilów, desperackie, haniebne i zbrodnicze – Rosja inaczej już nie potrafi. Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, skala strat i liczba ofiar nie była w pełni znana.
Putin zachowuje się jak Hitler bezładnie bombardujący Londyn, ale w przeciwieństwie do III Rzeszy ma jeszcze broń masowego rażenia. Moskiewskie jastrzębie, w rodzaju propagandzisty Władimira Sołowjowa, dyszą żądzą nuklearnego odwetu, a zdaniem zachodnich analityków ryzyko użycia broni jądrowej jest dziś większe niż kiedykolwiek. Furiat na Kremlu, osłabiony, upokorzony i wściekły, wydaje się nieobliczalny. W dodatku w Moskwie dzieje się coś dziwnego. Kanały propagandowe najpierw milczały o moście, później zamiast skupiać się na ataku, mówiły o szybkiej naprawie. Jednocześnie pojawiły się pogłoski o wymianie kierownictwa resortu obrony i sztabu generalnego oraz aresztowaniach oficerów przez skierowaną do Moskwy elitarną dywizję FSB. Oficjalnie o dymisjach nic nie wiadomo. Kreml tuż przed katastrofą na Krymie powołał nowego, jeszcze okrutniejszego dowodzącego wojną, gen. Siergieja Surowikina. Do głosu w armii mają dochodzić„wagnerowcy”i„kadyrowcy”, pozbawieni skrupułów rzeźnicy, którym opierać się miał uchodzący za bardziej przyzwoitego gen. Walery Gierasimow.
Gdy dynamika konfliktu w oligarchii przyspiesza, Putin najwyraźniej musi – albo chce – iść za głosem radykałów.