Mężczyźni i blondynka
Nakładają nam się dwa zdjęcia. Na jednym siedzi rząd mężczyzn w garniturach, na drugim podmuch podwiewa kobiecie sukienkę. Panom widać głowy, pani głównie tyłek. Biel koszul siedzących nie ma nic wspólnego z bielą podfruwającej sukni, a żaden z tych strojów nie kojarzy się z niewinnością. Już prędzej z ostatecznym schyłkiem, jak wierzono w starożytnym Egipcie czy Chinach.
Pierwsze zdjęcie zrobiono we wrześniu 2022 r. Siedzą sobie jak na grzędzie przywódcy politycznej opozycji w Polsce – sami mężczyźni. Fotografia aż prosi się o odcień sepii, bo wygląda jak z 1922 r. Drugie zdjęcie znane jest na całym świecie od lat: Marilyn Monroe na obcasach cieszy się, że wiatr podwiewa jej sukienkę. Ujęcie kręcono osobliwie długo, na planie było mnóstwo osób, wszyscy gapili się na majtki aktorki. A gdy wróciła po pracy do domu, pobił ją mąż, podobno za to, że w tej scenie zagrała.
Marilyn Monroe na szczęście się z nim rozwiodła. Tak potoczyła się historia, która wykracza poza filmowe ujęcie.
Co do bieli zaś, to chrześcijanom kojarzy się ona z czystością, światłem, dobrem i odnową życia duchowego. W białych szatach malowało się apostołów i starców Apokalipsy. Wszyscy oni byli mężczyznami i kiedy popatrzy się na zdjęcie ze spotkania, które zorganizowali byli prezydenci RP, dojmujące pozostaje wrażenie, że nic się przez dwa tysiące lat nie zmieniło. Co się wydarzy po opublikowaniu zdjęcia panów z opozycji, wśród których zabrakło miejsca dla kobiet? Zobaczymy, ale intuicja podpowiada nam, że niewiele.
Po drugiej stronie kotła politycznego nie jest lepiej. Kobiety pojawiają się w strukturach PiS, bywają wręcz cmokane w dłonie. I co z tego? Pułapka idei siostrzeństwa polega na tym, że można trafić na wilka w owczej skórze. Osoby w sukienkach, uszminkowane, z broszkami potrafią tak uwewnętrznić reguły patriarchatu, że dałyby się za nie pokroić. Nie czują i nie chcą czuć, że strzelają w stopę sobie i większej połowie ludzkości. Być może znieczula je zastrzyk z bieżących korzyści.
„Nie chodzi o to, byśmy nagle mieli kobiety-diakonów, księży czy – biskupów. Na niewiele by się to zdało, jeśli obecny model pozostałby nienaruszony. Uważam, że należy walczyć o »przemyślenie święceń na nowo« i o przywrócenie ich do formy ewangelicznej, która nie jest ani klerykalna, ani hierarchiczna. Jezus powołał zarówno mężczyzn, jak i kobiety, bez dyskryminacji. Należy przywrócić Kościół do początkowego stanu. Frustrację budzi fakt, że do sprawowania cząstki władzy w Kościele powoływane są kobiety, które uwewnętrzniły kościelny patriarchat” – mówi Cettina Militello, była profesorka Papieskiego Instytutu Liturgicznego, dyrektora katedry „Kobieta i chrześcijaństwo”. Jej głos i wielu innych kobiet chętnych, by zreformować Kościół, przytacza Zuzanna Radzik w książce „Kościół kobiet”. Jest to świetna opowieść, w której na razie brakuje happy endu. I nie chodzi tylko o kwestie płci. Natomiast zamiana słowa „kościół” na „rząd” daje zaskakujące efekty. Tłumaczą one wiele z tego, co dzieje się teraz w Polsce, gdzie wydaje się, jakby Czarne Marsze zostały wygumkowane z pamięci zbiorowej. A może czarne ma stać się białe, jak na zdjęciu z Marilyn Monroe?
Film „Blondynka”, który odnosi się do jej życia, opowiada historię z jednego tylko punktu widzenia – tytułowej bohaterki. Świadomie gra przerysowaniem. Gdy widzimy gwałt, molestowanie, przemoc, wydaje się, jakby patrzyło na to dziecko, któremu traumy nie pozwoliły dorosnąć, zmaltretowana dziewczynka ukryta pod postacią dorosłej kobiety. Nie chodzi tu o „prawdziwą MM”, życie Normy Jeane i autobiografizm, tylko o to, że przeżycia tej postaci wiele mówią o świecie, w jakim żyjemy. Rzeczywistości, w której mężczyźni zasiadają, by rządzić w swoim gronie, a kobiety mają parzyć kawę lub pokazywać tyłek.
Tymczasem Iranki walczą o to, żeby móc chodzić z odkrytymi włosami. Wybór nakrycia głowy czy jego braku to tylko symbol współuczestnictwa, głosu, którego kobiety tam są pozbawione. Krzyczą więc na ulicach. Są ranni, pobici, są ofiary śmiertelne. Wiele osób aresztowano. „Idealną kobietą pozostaje ta, która praktykuje rytualną pobożność i podporzadkowanie, a nie ta, która radykalnie rozwiązuje problemy nadużywania władzy i molestowania” – mówi siostra Mary Deepika w książce „Kościół kobiet”. I chociaż nie o tej religii mowa, jakoś to wszystko do siebie pasuje, a obraz patriarchatu wynurza się z puzzli układanych w różnych stronach świata.
Gdzie w tym wszystkim znajdują się Polki? Jeszcze nie tam, gdzie na przykład Finki, chociaż, podobnie jak one, jesteśmy mistrzyniami w organizowaniu się na szczeblu obywatelskim. Ale wciąż brakuje systemowego wsparcia dla tych, które chcą się parać polityką. Finki startują wcześnie, z tak zwanych młodzieżówek przebijają się do głównego nurtu polityki. Być może nauczycielki zachęcają je do tego, ojcowie wspierają, szefowie widzą w nich ludzi, a przysłowiowe ciotki i wujowie nie pytają, kiedy wreszcie wyjdą za mąż lub czemu nie wyprasowały małżonkowi koszuli. W Polsce rolę kobiecych liderek, również tych lokalnych, jak sołtyski czy radne, dowartościowują pojedyncze inicjatywy, jak choćby Kongres Kobiet, ale to nie załatwia sprawy. Potrzebne są działania nie tylko oddolne, ale i systemowe.
Ile jeszcze czasu upłynie, zanim na zdjęciu przedstawiającym polityczne nadzieje pojawiają się również kobiety? W zeszłym wieku Marilyn Monroe szeptała zmysłowo, Iranki wrzeszczą dziś, ile sił w gardłach. Różne strategie i życiorysy. Różne role i oczekiwania. To samo wpychanie w rolę seksualnego zagrożenia.
A o co chodzi w rzeczywistości? Jak zwykle o władzę. O to, kto ma prawo mówienia i narzucania norm. Zawsze na zasadach silniejszego, chociaż mamy już, do licha, XXI wiek.