Ruina w budowie
Dla mnie jednym z najbardziej poruszających wydarzeń ostatnich dni była, zwołana pod Pałac Prezydencki, manifestacja matek dzieci niepełnosprawnych. Kolejny raz, w imieniu setek tysięcy podobnych rodzin prosiły rządzących o zniesienie absurdalnego zakazu podejmowania jakiejkolwiek pracy przez rodziców pobierających zasiłki pielęgnacyjne. To świadczenie wynosi dziś 2119 zł i zdaniem tzw. ustawodawcy powinno wystarczyć na miesięczne utrzymanie opiekuna i dziecka. Chyba wszyscy są świadomi, że przy dramatycznie rosnących kosztach życia to jałmużna. Wiele osób może dziś pracować zdalnie, projektowo, rodzina dzielić się opieką, a jedyne, co rząd PiS miał protestującym do zaoferowania, to „rozważenie” takiego oto gestu: za każde 2 zł dodatkowego dochodu zasiłek byłby zmniejszany o złotówkę. Bo, jak mówi odpowiedzialny minister, „musimy dbać o finanse publiczne”. Ponury żart. Akurat żaden rząd w historii III RP nie obchodził się tak nonszalancko z finansami państwa, żaden też, nawet w przybliżeniu, nie troszczył się tak bardzo o zapewnienie olbrzymich zarobków tysiącom partyjnych działaczy. Ale tu „trzeba oszczędzać”. Ta władza prawnie przymusza kobiety do donoszenia każdej ciąży, ale kiedy rodzi się dziecko niepełnosprawne, skazuje rodziny – na ogół matki – na wegetację, ubóstwo, rezygnację z własnego życia. Już nawet nie chce się gadać.
Piszemy w tym numerze o polskiej zapaści demograficznej. Jedną z głównych jej przyczyn jest strach, poczucie, że „w tym kraju” ciąża to coraz większe osobiste ryzyko, a wszystko, co mogłoby to ryzyko zmniejszyć, ułatwić wybór dobrego momentu na macierzyństwo, jest przez obecne władze z zapałem zwalczane. Tak, tu chodzi i o dostęp do antykoncepcji, i o prawo do aborcji, i o badania prenatalne, o nowoczesną opiekę okołoporodową (rząd właśnie zapowiada ograniczanie „nienaturalnych porodów cesarskich”). Chodzi o pomoc socjalną, opiekuńczą i medyczną, w tym zwłaszcza dla rodzin dotkniętych chorobą dziecka; chodzi też o realne, nie propagandowe, programy mieszkaniowe (więcej w raporcie na s. 12).
Jeśli tak przejrzeć punkt po punkcie, nie ulega wątpliwości, że rząd – mimo religijnych i ideologicznych uniesień – prowadzi w istocie politykę antyreprodukcyjną i głęboko antyrodzinną. Nawet ogromne pieniądze przeznaczone na 500 plus mogłyby być dużo lepiej wydane i zaadresowane, gdyby były głównie programem społecznym, a nie wyborczym. Wszystkie tzw. transfery socjalne dokonywane są przez rząd PiS według porządku i kalendarza politycznego, nie stoją za nimi fachowe analizy, debaty, konsultacje, rozliczenia nakładów i efektów – tylko gry z elektoratem.
Wprzyszłym roku, wobec narastającego deficytu budżetowego, transfery popłyną już niemal wyłącznie do wytypowanych grup własnych wyborców. Stąd np. zapowiedzi wypłacenia 15. emerytury, choć nawet część przeznaczonych na nią pieniędzy pozwoliłaby spełnić główne postulaty rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. Nowe obciążenia na ZUS dotkną przede wszystkim prywatnych przedsiębiorców, zwykle słabo głosujących na PiS, ale już nie mieszkańców wsi, beneficjentów KRUS. To właśnie „starsi, mniej wykształceni, niepracujący”, głównie mieszkańcy wsi i emeryci znajdą się w centrum polityki transferowej państwa, a nie np. spauperyzowani nauczyciele, naukowcy, pracownicy administracji, pielęgniarki, ludzie młodzi (poza wybranymi segmentami – s. 16), a już na pewno nie młode kobiety, które PiS wyborczo skreślił. Zresztą z wzajemnością.
Ciekawe, jakie grupy do wsparcia wytypuje jeszcze sztab kampanijny PiS? Viktor Orbán, na którym PiS się od lat wzoruje, dał np. przed wyborami wysokie jednorazowe świadczenia wojsku i policji. O tym, że PiS szykuje sobie ekstrarezerwę
„na wszelki wydatek”, świadczy pospiesznie przepchnięta przez Sejm nowelizacja, która ma po raz kolejny przyciąć – wprowadzoną przez rząd PO-PSL – tzw. stabilizacyjną regułę wydatkową, ustawowo określającą nieprzekraczalny limit wydatków państwa. Teraz poza limit rząd chce wypchnąć „wydatki na obronność i walkę z kryzysem energetycznym”. Taki ruch oznacza, że otwiera się duża przestrzeń na nowe „legalne” wydatki, finansowane długiem.
Oficjalnie zgłoszone potrzeby pożyczkowe rządu na przyszły rok już przekraczają 260 mld zł, ale ponieważ coraz trudniej i drożej pożyczamy za granicą, podkręcona zostanie machina pożyczek wewnętrznych. W ustawie demolującej regułę wydatkową rząd stwarza przywileje i gwarancje dla banków, które będą kupować obligacje licznych pozabudżetowych funduszy, wyłączonych spod parlamentarnej kontroli. Nadal też NBP będzie „skupował” państwowe obligacje, czyli produkował pieniądze na zlecenie władzy. Ile ich wyprodukuje? Zapewne tyle, ile będzie trzeba dla finansowania „tarczy wyborczej”, czyli celowanych politycznie transferów oraz uspokajania nastrojów społecznych bulwersowanych cenami energii i ogólną drożyzną. Władze ewidentnie nie będą przed wyborami ryzykować walki z inflacją i podejmować jakichś istotnych, niemiłych programów oszczędnościowych. Będą pożyczać i wydawać.
Finansom publicznym ulżyłyby pieniądze z KPO, jednak brukselska misja ministra Szynkowskiego vel Sęka (sylwetka na s. 20) bardziej wygląda na propagandowe mydlenie oczu niż rzeczywisty zamiar wypełnienia zobowiązań dotyczących praworządności. Chyba nie przypadkiem Julia Przyłębska (więcej na s. 24) właśnie teraz opublikowała uzasadnienie do niekonstytucyjnego wyroku swojego Trybunału „o wyższości prawa polskiego nad europejskim”, a Jarosław Kaczyński potwierdził plan „dokończenia reformy sądownictwa”. Tu władza wciąż pozostaje ideologicznie i politycznie zakleszczona.
Widać, jakimi grubymi nićmi szyta jest strategia polityczna PiS na rok wyborczy i po nim. Jeśli nie uda się kupić zwycięstwa, następcy odziedziczą pakiet rozrastających się dziś kryzysów, poPiSowską „Polskę w ruinie”: olbrzymi deficyt finansów publicznych, półtorabilionowe zadłużenie, wysoką inflację połączoną ze stagnacją gospodarczą, kryzys demograficzny, uchodźczy, klimatyczny („palta czym chceta”), energetyczny, bezpieczeństwa, ustrojowy... Do tego dojdą niepohamowane kampanijne obietnice socjalne i megalomańskie plany inwestycyjne, wykraczające poza obecną kadencję władzy – owe elektrownie atomowe, chińsko-polskie samochody elektryczne, CPK, tysiące czołgów Błaszczaka, milion mieszkań. Następny rząd będzie musiał weryfikować i urealniać te nieuzgodnione, niedopracowane, niemające finansowego pokrycia pseudoplany. Dla PiS to gotowy scenariusz przyszłych propagandowych ataków. Zapewne obóz władzy poważnie liczy się z przegraną, bo wygląda na to, jakby nad całym najbliższym rokiem zawisł szyld: Ruina w budowie.