Ciemna wojna Putina
Na satelitarnych zdjęciach Europy robionych po zmroku widać czarną plamę. Ukraina zaczyna wyglądać gorzej niż Korea Północna – nawet stołeczny obszar Kijowa nie tworzy jasnego punktu.
Wczasie gdy walki żołnierzy (niezwykle krwawe, ale pozycyjne) toczą się tylko we wschodnim Donbasie, Rosja nasila walkę z ukraińskimi cywilami. Przeprowadziła już trzy zmasowane ataki powietrzne na elektrownie i instalacje energetyczne Ukrainy. W październiku uderzeń na cele energetyczne było 70, statystyka za listopad będzie jeszcze wyższa. W każdym nalocie Rosja wysyła 80–90 pocisków manewrujących, które jakoś nie chcą się jej kończyć. Ukraińska obrona powietrzna potrafi strącić nawet dwie trzecie nadlatujących rakiet i dronów uderzeniowych, ale nie jest w stanie zatrzymać wszystkich. Wybuchy następują w centrach miast, bo Rosji chodzi o to, by jak najwięcej ludzi na raz odczuło skutki uderzenia. Każda kolejna fala pogłębiała kryzys wywołany poprzednią.
Ukraińskie służby uwijają się jak w ukropie i improwizują, ale potrzeba im od kilku godzin do kilku dni, żeby naprawiać kolejne uszkodzone sieci. Prąd w miastach wraca z reguły następnego dnia. Ale gdy z dymem idzie większy transformator, rozdzielnia czy stacja przekaźnikowa, trzeba czekać dłużej, również na nowe urządzenia. Im więcej uderzeń, tym szybciej kończą się zapasy i możliwości prowizorycznych obejść. Prąd wytwarzany w elektrowniach musi przejść kilka stopni „uzdatniania”, zanim trafi do sieci niskiego napięcia. Te stopnie są obecnie głównym celem Rosjan. Trwa więc wyścig ekip remontowych z rosyjskimi bombami, ale często obiekty zaraz po naprawie brane są ponownie na cel. W ukraińskim systemie wytwarzania energii z różnych źródeł, gdy wszystko działa, teoretycznie jest jej pod dostatkiem. Jednak znacznie osłabiona zdolność przesyłowa sprawia, że w gniazdkach prądu często brakuje. Bez elektryczności jest średnio połowa kraju i jedna trzecia populacji.
To niestety może się pogorszyć. Po ataku w miniony wtorek po raz pierwszy w czasie trwania wojny nie działała żadna z czterech ukraińskich elektrowni jądrowych. Efektem był prawie całkowity blackout trwający niemal dobę. Siłownie powróciły do systemu po trzech dniach. To był niestety udany pokaz rosyjskich możliwości pozbawienia Ukrainy prądu bez atakowania samych elektrowni atomowych, o ile nie liczyć tej zaporoskiej, która jest stale ostrzeliwana. W przypadku siłowni jądrowej równie ważne, co odbieranie produkowanego przez nią prądu, jest zasilanie jej systemów chłodzenia z zewnątrz. Reaktora nie da się wyłączyć i zostawić, to recepta na katastrofę. W razie blackoutu ratują od niej generatory, które jednak muszą mieć paliwo i mogą się popsuć.
Władze próbują tą pełzającą katastrofą jakoś zarządzać. Ogłaszają planowe wyłączenia, publikują grafiki dostępności energii, organizują publiczne punkty ładowania telefonów i podręcznych powerbanków. Energia staje się dobrem racjonowanym, a ludzie dostosowują rozkład dnia do godzin z prądem i bez prądu. Pomiędzy planowymi przerwami życie wraca do jakiej takiej normy. Ale w cenie są generatory podwórkowe i balkonowe, kuchenki turystyczne, butle gazowe, piecyki na drewno, węgiel czy olej, ocieplacze chemiczne, nawet rozwiązania „z MacGyvera”: jak ze świeczki i doniczki zrobić mikrogrzejnik.
WUkrainie brak prądu oznacza bardzo często niedobór ciepła i brak bieżącej wody. Strach przed zimą podnosi emocje: prezydent Zełenski po raz pierwszy skrytykował mera Kijowa za zbyt wolne przywracanie prądu. Ale pewien mieszkaniec stolicy zwierza się internetowej publiczności, że póki temperatura oscyluje wokół zera, do przetrwania w mieszkaniu wystarczą koce, śpiwory i sama obecność kilkorga ludzi. Problemem jest wyłącznie elektryczna kuchenka i brak możliwości przygotowania posiłku czy ugotowania wody. Gorące jedzenie nie tylko dostarcza kalorii i ciepła do przetrwania – bez niego szybciej traci się ducha. Na razie to rosyjski demon ciemności i chłodu jest bezradny wobec heroizmu Ukraińców.