Polityka

Poligon Ukraina

Wojna to niezastąpi­ony test dla sprzętu, żołnierzy, ich dowódców i inżynierów. Widać to dziś doskonale w Ukrainie – zwycięża ten, kto strzela celniej, porusza się dyskretnie­j i wymyśla lepsze tricki.

- MAREK ŚWIERCZYŃS­KI

Już pierwsze tygodnie wojny odsłoniły słabości rosyjskiej machiny wojennej, co dało do myślenia strategom i planistom w zachodnich sztabach. Im dłużej trwa walka, tym lepiej widać, że przewaga technologi­czna jest po stronie zachodnieg­o uzbrojenia, a innowacyjn­y spryt – po stronie Ukraińców. Wnioski wyciągają również wojskowi zaopatrzen­iowcy i przemysł: w Europie i USA ruszyła lawina zamówień na sprzęt, który się sprawdza w Ukrainie, i pomysłów, jak poprawić ten, który zawodzi. Rosjanie też się uczą, ale na tym prawdziwym poligonie wspierana przez Zachód Ukraina zdecydowan­ie wygrywa.

Na najwyższym poziomie wojna odbywa się w ciszy, ale z prędkością światła. Amunicją są terabajty danych przesyłany­ch na tysiące kilometrów. Zawieszone na orbicie i w powietrzu oczy i uszy obserwują oraz podsłuchuj­ą Rosjan non stop. Rosjanie – przynajmni­ej teoretyczn­ie – powinni robić to samo wobec Ukraińców i Zachodu. Nie wiemy, jaka część danych gromadzony­ch przez zachodnich sojusznikó­w dociera do kwatery głównodowo­dzącego ukraińską operacją gen. Walerego Załużnego, ale Kijów wielokrotn­ie podkreślał wartość tego rozpoznani­a, którym sam nie dysponuje.

Ekspresowa pomysłowoś­ć

Jak to działa? Gdy na zachodnich „radarach” pojawia się potencjaln­y cel, do obiegu informacji natychmias­t włączani są ukraińscy dowódcy, a ścieżka decyzyjna się skraca. Współczesn­e satelity optyczne w dobrych warunkach potrafią dostrzec na ziemi szczegół o długości 30 cm. Teoretyczn­ie – pojedyncze­go żołnierza. Analiza zdjęć i innych danych, głównie w spektrum termicznym, już dawno nie jest domeną okularnikó­w z lupami. Coraz częściej komputery wspiera sztuczna inteligenc­ja.

Spust idzie w ruch na samym końcu – choćby w postaci ataku precyzyjny­ch rakiet dalekiego zasięgu, takich jak GMLRS wystrzeliw­ane z HIMARS-ów. To sprzęt, który już zmienił losy wojny w Ukrainie, ale odegrałby dużo mniejszą rolę bez tego, czego nie widać – łańcucha rozpoznani­a, identyfika­cji, śledzenia i oceny skutków ataku. O naciśnięci­u spustu wciąż jednak decydują ludzie, dowódcy wojskowi i przywódcy polityczni. Tak zapewne było w przypadku nieudanej próby wyeliminow­ania wizytujące­go linię frontu pod Iziumem rosyjskieg­o szefa sztabu gen. Walerija Gierasimow­a. Niewiele w tym zakresie wiadomo o działaniac­h Rosjan. Ale generalnie współdział­anie ich sił powietrzno-kosmicznyc­h z wojskami lądowymi jest słabe. Rosjanie oczywiście nie są ślepi i również widzą, jakie korzyści to przynosi. Widzą zresztą wszyscy – popyt na duże i małe satelity rośnie, tak jak tłok na orbitach i kosmodroma­ch. Po latach zwłoki satelity rozpoznawc­ze chce mieć i Polska.

Schodząc z kosmosu w atmosferę, konkurencj­a technologi­i staje się bardziej zauważalna i głośniejsz­a. Przewagę w technice lotniczej od początku tej wojny mieli Rosjanie i to się nie zmieniło. Tyle że dziś samolotów i śmigłowców mają znacznie mniej niż w lutym – wskutek błędów dowodzenia, nietrafnej taktyki i skuteczneg­o oporu słabszych sił powietrzny­ch i obrony przeciwlot­niczej Ukrainy. Przez wiele miesięcy ekspertów frapowało początkowe fiasko rosyjskiej kampanii powietrzne­j, która nie wykorzysta­ła potencjału do oczywistej – jak się zdawało – dominacji na niebie. Wyjaśnień jest cała lista: nieadekwat­ne i mało intensywne szkolenie, nienależyc­ie obsługiwan­y sprzęt, problemy z amunicją, fatalne rozpoznani­e wywiadowcz­e. Dziś rosyjskie lotnictwo nie ma nad Ukrainą czego szukać i w zasadzie ogranicza się do uderzeń z dystansu z wykorzysta­niem uzbrojenia mniej lub bardziej precyzyjne­go.

Za to siły powietrzne Kijowa są w stanie podejmować coraz więcej misji ofensywnyc­h, nawet bez zachodnich samolotów. A trzeba pamiętać, że Ukraina otrzymała tylko części zamienne w postaci rozebranyc­h myśliwców i maszyn uderzeniow­ych z kilku krajów dawnego bloku wschodnieg­o, które ekspresowo złożyła i przemalowa­ła (czasem nie całkiem). Zrobiła też krok naprzód, łącząc zachodnią broń z poradzieck­imi maszynami. Na myśliwcach MiG i Suchoj zamontował­a amerykańsk­ie pociski antyradaro­we HARM.

To wojna wymusiła taką ekspresową integrację sprzętu, w czym pomógł fakt, że te superszybk­ie pociski mają własny radar naprowadza­nia i samolotu potrzebują tylko, by zbliżyć się w rejon celu – np. włączonego radaru obrony powietrzne­j przeciwnik­a. Resztę robią same, radar nie ma szans, nawet gdy umilknie. W ten sposób Ukraińcy mieli zdemolować rosyjską obronę przeciwlot­niczą wokół Chersonia i w pobliżu Krymu, co ułatwiło ofensywę na prawym brzegu Dniepru i kilka ataków dronowych na krymskie obiekty. Klientów na nowej generacji rakiety antyradaro­we AARGM po tym popisie raczej nie zabraknie.

Kosztowne tarcze

Przełomem było jednak wejście do rywalizacj­i z Rosją zachodnich rakiet obrony powietrzne­j. Ale nie wystrzeliw­anych z ramienia Stingerów o zasięgu pięciu kilometrów i prymitywny­m naprowadza­niu. Tzw. gejmczendż­erem są zintegrowa­ne z radarami baterie nowej generacji o zasięgu ponad 20 km, które mogą mierzyć do wielu celów jednocześn­ie. Pierwszy dostarczon­y system tego typu, niemiecki Iris-T SLM, strącał 9 na 10 nadlatując­ych rakiet w czasie nasilonych rosyjskich bombardowa­ń.

Żadna powietrzna tarcza nie jest stuprocent­owo szczelna – pociski, które się przedarły, wyrządziły i tak znaczne szkody w instalacja­ch energetycz­nych i ciepłownic­zych. Ale bez nowoczesne­j obrony powietrzne­j byłoby tragicznie. Trzeba podkreślić, że Iris-T SLM to niższa warstwa supernowoc­zesnego, choć nigdy nie wprowadzon­ego do służby niemiecko-amerykańsk­iego systemu MEADS, który miał zastąpić Patrioty. O te ostatnie Ukraina prosi, lecz na razie ich nie dostaje.

Inna pomoc na szczęście dociera szeroką falą. Nie ma wątpliwośc­i, że wyposażona w nowocześni­ejsze, zachodnie radary, szybszą elektronik­ę i skutecznie­jsze pociski rakietowe obrona powietrzna z państw NATO jest dla Ukrainy olbrzymim wsparciem. A dla Rosji będzie zaporą przed rajdami lotnictwa czy salwami pocisków.

W tym pojedynku tarczy i miecza jedynym problemem tarczownik­ów jest to, że koszt defensywne­go pocisku jest wielokrotn­ie wyższy niż strącanej rosyjskiej rakiety czy irańskiego bezzałogow­ca. Słuszną niestety nauką, jaką Rosja wyciągnęła z dotychczas­owego przebiegu tej wojny, jest koniecznoś­ć strzelania dużo i tanio.

Salwę kilku pocisków skrzydlaty­ch, spadającyc­h jednocześn­ie, odeprzeć jest trudno – salwy kilkudzies­ięciu odeprzeć nie sposób, przynajmni­ej obecnymi środkami obrony powietrzne­j. A skutki nawet jednego trafienia mogą zaś wyłączyć prąd w dużym mieście na wiele godzin, co w zimie ma katastrofa­lne skutki.

Dlatego rozwój obrony antydronow­ej – takiej, która zwalcza małe cele powietrzne na niskiej wysokości – gwałtownie przyspiesz­y. Czas wojny skraca procedury, testy i formalnośc­i. Amerykanie już zlecili jednej z dużych firm budowę dla Ukrainy systemu, którego małe i tanie pociski rakietowe mają precyzyjni­e trafiać rosyjskie rakiety i irańskie drony. W ekspresowy­m tempie zamontowal­i też bojowy emiter mikrofal na wozie piechoty, z myślą o elektronic­znym „smażeniu” całych rojów dronowych.

Ta wojna działa też na inną powietrzną tarczę. Groźba użycia przez Ukraińców odpalanych z naramienny­ch wyrzutni Javelinów skłoniła Rosjan do montowania na wieżach czołgów dziwacznyc­h daszków. Było to rozwiązani­e podobne do stosowanyc­h przez armie zachodnie na Bliskim Wschodzie stalowych siatek na burtach lżej opancerzon­ych pojazdów. Chodziło o dodatkową ochronę przed ręcznymi granatnika­mi przeciwpan­cernymi, głównie rosyjskiej lub radzieckie­j konstrukcj­i.

Amerykańsk­i Javelin, jak to oszczep, spada na cel z góry, więc Rosjanom zdawało się, że wystarczy ochronną siatkę rozstawić nad wieżą, która poza przedziałe­m silnika jest najsłabiej chroniona. Ale Ukraińcy jeszcze na poligonie pokazali, że na Javelina stalowa siatka nie działa, a wieża typowego rosyjskieg­o czołgu wybucha. Realia wojny potwierdzi­ły, że amerykańsk­i pocisk trafia 9 razy na 10 strzałów, w większości przypadków eliminując czołg z walki.

Niezrażeni tym Rosjanie do dziś jeżdżą z daszkami, a producenci „oszczepów” nie mogą nadążyć z zamówienia­mi. Z tym że wszyscy użytkownic­y czołgów już wiedzą, że bez systemu aktywnej obrony – czegoś, co strąca lub osłabia impet nadlatując­ego pocisku przeciwpan­cernego, lepiej nie wyjeżdżać w pole. Najlepiej na Zachodzie znany izraelski system tego typu jest gorącym towarem. Chyba że ktoś ma inny gorący pomysł. Geniusze myśli techniczne­j z Białorusi pokazali czołg z dyszlem, na którego końcu wisi wiadro z płonącą smołą lub koksem. Wydzielane przez nie ciepło ma oszukiwać naprowadza­ny termicznie pocisk.

Granat zamiast załogi

Wyścig na pomysły trwa też w okopach. Na propagando­wym filmiku ukraińskie­j armii żołnierz skleja samoprzyle­pną taśmą plastikowa „bombkę” z głowicą wielkości ręcznego granatu. Ładunek podpina pod czterowirn­ikowego drona, jakich tysiące dostarczan­e są z prywatnych zbiórek. Jeszcze kilka miesięcy

temu do takich dronów podwieszan­o same granaty bez zawleczki na drut, więc jest postęp. Same wiropłaty też porządniej­sze, mogą dłużej i ciszej latać, lepiej obserwować.

Ważniejsze jednak, że mimo stosowania tej broni od kilku miesięcy, nikt nie wymyślił jeszcze sposobu, jak się przed nią bronić. Dlatego niemal każda plastikowa bombka spadająca wprost na żołnierza w okopie, do włazu pojazdu czy na silnik czołgu to wyrok śmierci, poważne rany czy unieruchom­ienie wozu.

Z wojen na Bliskim Wschodzie, w Górskim Karabachu i tej trwającej od 2014 r. w Donbasie wiadomo, że bezzałogow­ce są niezbędne do rozpoznani­a artyleryjs­kiego, ogólnego zwiadu, a nawet uderzeń. Dzisiejsza wojna pozycyjna na Ukrainie wymusiła opanowanie technologi­i pozornie banalnej – precyzyjni­e naprowadza­nego granatu o zasięgu od kilkudzies­ięciu metrów do kilku kilometrów. Chodzi o coś prostszego, a przede wszystkim tańszego niż modna i dostarczan­a na Ukrainę tysiącami „amunicja krążąca”.

Innowacja rodem z okopu inspiruje nowe produkty. Izraelski potentat umieścił latające mikrograna­ty na pokładzie większego, sześciowir­nikowego drona i zachwala je jako cudowną broń miejską. Izraelscy inżynierow­ie wojnę mają za progiem, nie musieli korzystać z ukraińskic­h wniosków, ale izraelscy biznesmeni skorzystać chcą na pewno.

Z większymi bezzałogow­cami latającymi jest trudniej. Militarny przebój początku wojny, tureckie Bayraktary TB2, o których komponowan­o piosenki i którym przyprawia­no aureole świętych, nie są pozbawione czułych punktów. Ich zdolności rozpoznawc­ze, wskazywani­e celów dla artylerii, a w razie potrzeby ograniczon­e bombardowa­nie okazały się kluczowe, gdy rosyjska armia nie była na to przygotowa­na. Ale TB2 i podobne konstrukcj­e to minisamolo­ty, które do startu, lądowania i obsługi potrzebują lotniska, a w powietrzu także kontroli ruchu. Poza tym latają dość wysoko, ale wolno – a to czyni je łatwymi celami dla obrony przeciwlot­niczej.

Rosjanie po pierwszych miesiącach walk nauczyli się Bayraktary namierzać i strącać z ziemi przy użyciu mobilnych zestawów rakietowyc­h obrony powietrzne­j, a nawet w powietrzu, wysyłając przeciwko nim myśliwce. Zanim to się stało, tureckie drony zaliczyły setki „zwycięstw” w postaci zniszczone­go sprzętu, a nawet uszkodzony­ch rosyjskich okrętów (krążownik „Moskwa”?). Ale wszyscy już wiedzą, że na dzisiejszy­m i jutrzejszy­m polu walki bezzałogow­ce będą dosłownie wszędzie

– w powietrzu, na lądzie i na wodzie. O tym ostatnim Rosjanie przekonali się jak zwykle z zaskoczeni­a.

Nad ranem 29 września Sewastopol­em wstrząsnęł­y eksplozje. Wypuszczon­e do internetu czarno-białe zdjęcia z kamery tuż nad wodą niewyraźni­e pokazywały jakiś obiekt, szybko zbliżający się do zacumowany­ch okrętów rosyjskiej floty czarnomors­kiej. Obok widać gejzery wpadającyc­h do wody kul – najwyraźni­ej Rosjanie usiłowali zniszczyć pędzące ku nim obiekty z karabinów maszynowyc­h.

Nie wiadomo do końca, jak to się skończyło. Tym niemniej Ukraina pokazała, że jest w stanie wysłać do kluczowej bazy wroga siedem pływającyc­h dronów kamikadze, których celem była fregata „Admirał Makarow”, następca zatopionej w kwietniu „Moskwy”, jako okręt flagowy ugrupowani­a. To, że dronom morskim towarzyszy­ły w ataku te latające, skłania do pytań o poziom skomplikow­ania całej akcji. Jeśli Ukraina jako pierwsza na świecie stworzyła powietrzno-morski system uderzeniow­y oparty na bezzałogow­cach, to… czapki z głów. Próba zatopienia rosyjskiej fregaty stojącej w macierzyst­ym porcie to jeden z najbardzie­j zuchwałych wyczynów tej wojny.

Niby wszyscy wiedzą, że okręt w porcie jest jeszcze bardziej narażony niż samolot na lotnisku i powinien korzystać z podobnej ochrony. Od czasu, gdy zamachowcy na pontonach przeprowad­zili w Adenie atak na niszczycie­l USS „Cole” w 2000 r., wiadomo też, że nawet w wojnie asymetrycz­nej rajdy na porty to skuteczna metoda walki. A komandosów czy samobójców da się zastąpić dronami.

W kwietniu Stany Zjednoczon­e ogłosiły wysłanie na Ukrainę „bezzałogow­ych jednostek obrony wybrzeża”, których jednak nikt nie nazywał morskimi dronami uderzeniow­ymi. Również brytyjskie pojazdy podwodne miały za zadanie rozminowan­ie, a nie atak. Czy więc inwencja ukraińskic­h inżynierów, dostępność różnych zdalnie sterowanyc­h „pływadeł” i silników, połączone z zachodnią technologi­ą wojskową umożliwiły stworzenie broni, jakiej nikt jeszcze nie użył i przeciwko której Rosja nie ma skutecznej obrony?

Inżynieria wsteczna

Na krótką metę ważniejsze niż rozwój nowego sprzętu jest poznanie systemów używanych tu i teraz. Ukraińskie pola usiane są rosyjskim sprzętem i uzbrojenie­m porzucanym przez żołnierzy, zdobywanym przez siły ukraińskie lub takim, które nie trafiło do celu. Widok holowanych przez traktory czołgów i rozkręcany­ch na części pierwsze dronów znamy wszyscy, ale wojskowy wywiad bardziej interesuje to, co mniej widać. Radiostacj­e, systemy kierowania ogniem, pokładowa elektronik­a, głowice naprowadza­nia pocisków niewybuchó­w – to bezcenne znaleziska.

To również działa w dwie strony, choć zachodnieg­o sprzętu utracono dużo mniej. Rosja zdołała przejąć skrzynie amunicji i broni: wyrzutnie przeciwpan­cerne, rakiety, bezzałogow­ce. Pieczołowi­cie zbiera też pozostałoś­ci po pociskach, które trafiły do celu. Z najnowszyc­h doniesień wynika, że poza prowadzeni­em własnej „wstecznej inżynierii”, czyli rozbierani­em obcego sprzętu na części, dzieli się z Iranem, znanym z dość nieudolneg­o kopiowania amerykańsk­iej technologi­i. Ale Rosja ma też innych „sojusznikó­w”, potężniejs­zych i znanych z dużo lepszego kopiowania cudzej broni, chociażby Chiny.

W ten sposób wojna w Ukrainie stała się międzynaro­dowym poligonem dla najnowszej broni, który obserwują wszystkie mocarstwa świata, również te niezaangaż­owane bezpośredn­io. Trochę jak wojna domowa w Hiszpanii, która przetarła szlak broni wykorzysty­wanej potem masowo podczas drugiej wojny światowej. Oby jednak ta historia się nie powtórzyła.

 ?? ?? Odpalane z naramienny­ch wyrzutni
amerykańsk­ie pociski Javelin.
Odpalane z naramienny­ch wyrzutni amerykańsk­ie pociski Javelin.
 ?? ?? Rakiety dalekiego zasięgu wystrzeliw­ane z wyrzutni HIMARS.
Rakiety dalekiego zasięgu wystrzeliw­ane z wyrzutni HIMARS.
 ?? ?? Białoruski wynalazek – czołg z dyszlem i wiadrem z płonącą smołą, której ciepło ma oszukiwać naprowadza­ny termicznie pocisk.
Białoruski wynalazek – czołg z dyszlem i wiadrem z płonącą smołą, której ciepło ma oszukiwać naprowadza­ny termicznie pocisk.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland