Komu przeszkadza Sejmflix
MDziennikarka Radia TOK FM, wykładowczyni Collegium Civitas, politolożka.
ody przychodzą i przemijają. Byłoby rzeczą wielce pożądaną, by ta najnowsza – na śledzenie przebiegu poselskich obrad, tzw. Sejmflix – pozostała z nami na dłużej, przekształcając się nawet w obywatelski nawyk. Ale „przypuszczam, że wątpię”. Fascynujące dziś znudzi się jutro. Po okołowyborczym wzmożeniu – rozpiętym między rekordową frekwencją, symbolizowaną przez wrocławskie osiedle Jagodno, a rekordową oglądalnością sejmowego kanału na YouTube, z działającym tu „efektem Hołowni” – może nie pozostać nawet ślad. I wróci doskonale nam znana postawa désintéressement, dystans wobec państwa czy wrogość wobec politycznych elit.
Jeśli nowa władza nie wykorzysta tego sprzyjającego momentu do odbudowy zaufania między obywatelami a systemem politycznym, to jej sumienia obciąży grzech zaniechania, a powrót sił antydemokratycznych stanie się bardziej prawdopodobny. PiS już odczuwa niepokój związany z zainteresowaniem wyborców tym, co dzieje się przy Wiejskiej. Medialni funkcjonariusze odchodzącej ekipy piszą o „show dla rozbawionej widowni” i sejmowym prestidigitatorze, mającym sztuczkami odciągnąć uwagę obywateli od – a jakże! – niespełnionych przez gabinet Donalda Tuska obietnic. Jest w tym pogarda dla elektoratu konkurencji politycznej, który idzie do Kinoteki, by obejrzeć na dużym ekranie exposé upadającego premiera Morawieckiego, ale i obawa przed obywatelem aktywnym, który nie mieści się w politycznej filozofii PiS. Jarosław Kaczyński zdecydowanie woli, gdy się go popiera i nie przeszkadza, i gdy w zamian za socjalne transfery wyborca przestaje doglądać spraw publicznych, pozostawia władzę samą sobie.
PiS lubi to, a demokracja wręcz przeciwnie – ten ustrój karleje, jeśli państwo zaludniają apatyczne, zdepolityzowane masy. By demokracja kwitła, potrzebni są ludzie, dla których obywatelstwo jest jednym z elementów ich tożsamości – potrzebne jest społeczeństwo obywatelskie.
Do rządów Beaty Szydło i Morawieckiego wszedł Piotr Gliński, specjalista od teorii i praktyki społeczeństwa obywatelskiego, ale swoją działalnością polityczną sprzeniewierzył się własnemu dorobkowi naukowemu. Obok niego był i Adam Lipiński, wierny pretorianin Nowogrodzkiej w roli pełnomocnika rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego (sic!). Tradycyjnie inspirując się systemem słusznie minionym, PiS usiłował stworzyć sobie koncesjonowane„społeczeństwo obywatelskie”, dokładnie tak jak komuniści, którzy po delegalizacji Solidarności powołali do życia własny związek zawodowy z aparatczykiem Alfredem Miodowiczem na czele. Pieniądze na„trzeci sektor”płynęły tylko do swoich, a obywatelskim protestom dawała odpór pałka teleskopowa. Bo PiS należy, mówiąc Karlem Popperem, do wrogów społeczeństwa otwartego. Dążył do wspólnoty zamkniętej, silnie podporządkowanej wodzowi, z relacjami klientelistycznymi i jedną, powszechnie obowiązującą, prawdą.
Ale obywatelskość w Polakach przetrwała ten mroczny czas i do najważniejszych zadań nowej władzy należy, byśmy znów nie posnęli, nie wycofali się w prywatność, dochodząc do wniosku, że polityka to wewnętrzna gra elit, na którą nie mamy wpływu. Ma o to zadbać ministra bez teki do spraw społeczeństwa obywatelskiego. W rządzie Donalda Tuska tę nową funkcję obejmuje wiceszefowa Polski 2050 Agnieszka Buczyńska, pomorska posłanka, specjalistka od organizacji pozarządowych. Jeśli nie będzie figurantką i faktycznie wypełni swoje stanowisko treścią, jest szansa, że Polacy, zassani w ostatnich tygodniach do życia publicznego, nie będą masowo dezerterować. Nawet jeśli sejmowy serial będzie się cieszył skromniejszą widownią.
O sejmomanii piszemy też na s. 24.