PasmoChutnik kobiece
Widzę cię w paśmie kobiecym. A ciebie w podróżniczym” – pierwsze zdanie skierowano do Grażyny, drugie do jej kolegi po piórze. Odparła, że widzi się w drugim paśmie, bo jest podróżniczką, była w Kongu i o nim napisała powieść. A na co dzień mieszka w Brukseli, zatem kursowanie między krajami, kulturami, językami jest jej chlebem powszednim. W toku konwersacji okazało się jednak, że to nie ma znaczenia, bo literaturę, spotkania z pisarkami i pisarzami czy festiwal literacki trzeba jakoś sprzedać. A do tego najlepiej nadaje się przymiotnik „kobiece”.
„Czy jako mężczyzna również mogę sięgnąć po pani książkę?”, zapytał z kolei Sylwię inny mądrala. Umysł zatkał mu się na informacji, że tekst został napisany przez kobietę i jego bohaterkami są m.in. kobiety.
Opadanie rąk i zgrzytanie zębami nie oddają tego, co dzieje się z człowiekiem piszącym, który widzi przed sobą ciasnotę szufladki z napisem „literatura kobiet”. Ta etykietka jest jak plotka, ani tego odmyć, ani odskrobać. Relikt w postaci definiowania pisania jako literatury kobiecej, niezależnie od tego, o czym autorka pisze, jest ewenementem społecznym, który nie ma swojego odpowiednika w innych zawodach. Nie istnieje kobieca stomatologia, prawo kobiece czy kobiece dziennikarstwo, które różni się od zwykłego tym, że zajmują się nim dentystki, prawniczki czy dziennikarki. Oczywiście ważne jest doświadczenie zależne od naszej płci kulturowej i tego, w jaki sposób wpychają nas w szufladki społeczne stereotypy. O tym mówić trzeba – krytycznie. Ale tworzenie kobiecego getta tylko dlatego, że łączy nas płeć biologiczna to absurd.
„Czy będzie też pasmo męskie?”, zapytała Grażyna, ale odpowiedziała jej cisza. „Pasmo kobiece” koniecznie, ale już nie „pasmo męskie”. Bo mężczyźni mają zainteresowania, a my mamy kobiecość, okopcony gar, w którym bulgoczą kosmetyki, okres, botoks i depilacje. Wystarczy wejść do popularnej sieci salonów prasowych. Przy oznaczeniu „pisma dla panów” znaleźć można serię zdjęć gołych pań. Aha, czyli jednak się nami interesujecie? Podobnie jak autami, motorami, wędkami czy innymi użytkowymi przedmiotami. Świetnie!
My zajmujemy się sobą, a mężczyźni światem – jeżdżą lub nie jeżdżą, ale wiedzą, bo myślą. My mamy ględzić o miłości, mężczyźni o egzystencji. My o ubraniach, oni o kryzysach ludzkości. A kiedy krzyczymy, że ten podział to czysta dyskryminacja, słyszymy, że przesadzamy i za grosz nie mamy poczucia humoru.
Rozumiemy, że produkt z nalepką „kobiecy” łatwiej sprzedać. Kobiecy w naszej kulturze wciąż oznacza ładny, łatwy, dostępny. Jednak literatura to nie tampon, a książek napisanych przez pisarki nie czytają wyłącznie inne kobiety, ale również mężczyźni. A może się mylimy, może nie wypada facetowi czytać powieści pisanych przez autorki?
Za to kobiety czytają wszystkich, niezależnie od biologicznej płci twórcy czy twórczyni. Fakt, że kanon literacki przez poprzednie wieki był męski, a pisarki dołączyły do niego stosunkowo niedawno, ale to nie oznacza, że ich nie było. Tyle że nie traktowano ich poważnie. I chociaż teraz częściej zwraca się uwagę na liczbę kobiet nominowanych do nagród, zasiadających w jury literackich czy będących naczelnymi pism, to wciąż trzeba się z tego tłumaczyć.
Szufladkowanie, profilowanie, targetowanie, upupianie to specjalność rynku. Książka jest coraz trudniejszym towarem do upłynnienia, więc występują przypadki chwytania się brzytwy i wsadzania do worka „literatury kobiecej” również tych pisarek, które piszą i o mężczyznach, czasem brutalnie, zajmując się tematami, które są uniwersalne. Ale nie są panami, więc na festiwalu literackim czyha na nie pasmo kobiece, w którym muszą opowiadać, jak to dają sobie radę, godząc rolę pisarki i matki. Pisarzom nikt takich pytań nie zadaje. Prywatne wtręty w ich przypadku mogą dotyczyć walki z nałogami, które przekuło się na specjalizację męską.
Podwójne standardy mają się świetnie nie tylko na rynku literackim, ale i w świecie akademickim. Niestety, podtrzymują je czasem instytucje dotowane z pieniędzy podatników, które powinny być oazami postępowego myślenia. Uczelnie wyższe organizują debaty, zapominając często o naukowczyniach. Zwróciły na to uwagę sygnatariuszki listu otwartego ze Śląska, m.in. pisarka i działaczka społeczna Anna Cieplak. W debatach publicznych na tematy uniwersalne zwykle obradują panowie, a panie, te „Kasieńki” i „Basieńki”, mogą co najwyżej zrobić szacownemu gronu kawki.
Zbyt często panele bywają man-elami, a kiedy kobiety o tym głośno mówią, psują atmosferę. O co nam znowu chodzi, przecież są WAŻNE SPRAWY do omówienia. Tymczasem nam, jak zwykle, chodzi o podmiotowość. O wyjście z klaustrofobicznego pudełka stereotypów. O kontynuowanie pracy naszych prababek, dzięki którym możemy mieć prawa obywatelskie i zabierać publicznie głos. I to nie tylko w związku z „kobiecymi sprawami”.
Nie chcemy być spychane na boczny tor. Chcemy mówić o literaturze, bo piszemy książki, o nauce, bo znamy się na swojej pracy i jesteśmy dobre w tym, co robimy. Nie życzymy sobie być definiowane na rynku pracy przez biologiczną płeć. Tak jak pisarzy nie określa męskość.
To wstyd, że w 2023 r. musimy nadal o tym przypominać. Gazeta, której egzystencja zależy od ilości sprzedanych egzemplarzy, wałkuje temat botoksu w sektorze dla pań, a zwyczaje szczupaka w prasie dla panów. Ale od instytucji kultury i nauki wymagamy, żeby rozwijały społeczeństwo, a przynajmniej, żeby go nie cofały w zeszłe stulecia.