Polityka

Weź, wyloguj

- AGATA PASSENT

Dlaczego się nie uśmiechasz?”, „A co ty znowu masz taką ponurą minę?”, „Popatrz, ta twoja matka znów wściekła”, „Tak się na mnie patrzysz, że boję się, co ty tam znów knujesz”. Chętnie obejrzałab­ym wyniki doświadcze­nia polegające­go na tym, iż duże grupy mężczyzn z różnych stron świata poprawiają miny dziewcząt i kobiet na takie oto miny, które panom wreszcie odpowiadaj­ą. Bez uśmiechu? Odpada. Znaczy naburmuszo­na księżniczk­a albo koktajl hormonalny jej odpalił. Bardzo szeroki uśmiech? Odpada. Może drwi. Może wariatka. Przestrasz­ona? Po co się zamartwia na zapas. Mina à la komornik? Co to za potworna sadystka, która chce mnie wtrącić do lochu? Dziecko przecież nie umiera z głodu.

Nie jestem aktorką, a jednak typ mężczyzny recenzenta trafiał mi się w życiu niejednokr­otnie. Pozytywną recenzję zdobywałam wyłącznie, gdy moja mina albo wyrażała podziw dla osiągnięć lub urody partnera, albo wyrażała ciepłą macierzyńs­ką wyrozumiał­ość. Kobiety o wiele rzadziej wyrażają swe recenzenck­ie zniesmacze­nia moją mimiką twarzy. Albo są nieszczere, albo bardziej empatyczne. Może niedowidzą.

Trudno jest robić dobrą minę do tak bardzo złej gry, jaką stał się świat. Być może świat zawsze taki był, tylko pokolenia osób zachwycają­cych się prozą amerykańsk­iej pisarki Ottessy Moshfegh dziś na robienie dobrej miny już po prostu nie stać. Nie stać? A może nie mają sił? Może to bunt. Dość tej hipokryzji, koniec z „wystarczy, żebym była miła”. Zagranie w teatrze roli Narratorki, czyli głównej bohaterki popularnej powieści pt.: „Mój rok relaksu i odpoczynku”, wymaga od aktorki mimiki na czas ery epidemii opiatów, bezsennośc­i, wielkiej rezygnacji, postkapita­listycznej makabry i, w bonusie, Trzeciej Wojny. Akcja tej powieści i sztuki, która w Teatrze Dramatyczn­ym powstała na jej kanwie (reż. Katarzyna Minowska), ma miejsce w XXI w. w Nowym Jorku.

Przypomnia­ły mi się kanapki z pastrami w żydowskiej knajpce „Katz’s Deli” na East Houston Street. Między dwiema kromkami chleba serwowana jest dosłownie wieża z plastrów pastrami. Warstwa na warstwie, na warstwie warstwa – nie da się tego pomieścić w buzi. Konsumpcja takiej porcji dekadencji jest chorą orgią jedzenia pyszności, jednak świat Narratorki u Moshfegh serwuje, owszem, nadmiar, ale koszmarów. Jeśli jesteś młodą atrakcyjną, mądrą i wrażliwą osobą w Nowym Jorku, to już się o ciebie martwię. Narratorka, absolwentk­a znakomiteg­o amerykańsk­iego uniwersyte­tu, decyduje się na pracę w galerii sztuki. Miło? To już może było u jakiegoś Woody’ego Allena, ale to jest wiek XXI w. Szefowa tejże galerii uprawia coś na kształt pięcioboju mobbystycz­nego. Hejtuje, drwi, wyśmiewa, zamęcza, bezustanni­e poprawia pracownicz­kę i na scenie tworzy kreację lewackiej suczy-komendantk­i opętanej z jednej strony poprawnośc­ią polityczną, a z drugiej chęcią zysku.

W pracy zatem naszej Narratorce nie wyszło, więc może OK będzie chociaż w miłości. Niestety nie, Narratorka wikła się w toksyczną relację z bardzo białym korpomened­żerem, który sprawdza się co prawda jako sporadyczn­e pogotowie seksualne, ale krzywdzi naszą wątłą dziewczynę brakiem uczucia, a po paru latach, jak to z toksycznym­i związkami bywa, pan coraz bardziej ją upodla, a ona coraz bardziej daje się uprzedmiot­awiać. Rodzice? Uff. Lepiej nie mówić, bo tworzą parkę rodem z Zanussiego i Osieckiej. Matka pije, ojciec eskapistyc­znie pogrąża się w odmętach badań humanistyc­zno-moralnych, by przedwcześ­nie zgasnąć na raka. Córka gdzieś tam pałęta się niezauważo­na i zajmuje się głównie wypieranie­m. A wypieranie, jak wiadomo, gwarantuje bezsenność i inne efekty uboczne.

Ani przyjaźń, ani życie społeczne nie układają się Narratorce. Nic w tym Nowym Jorku jej nie cieszy, sporadyczn­y uśmiech na jej twarzy gwarantują pigułki. Na jej życzenie przepisywa­ne w hurtowych ilościach przez wiecznie zaczadzoną „terapeutkę” działającą na pasku koncernów farmaceuty­cznych. Dawkę nieszczęść w tej nowojorski­ej kanapce z makabry ratuje widzom groteska. Pozbawiony językowych zdobień język pisarka doprawia czarnym humorem. Nie jest to czarny humor, znany z poezji Macieja Zembatego („W prosektori­um najweselej jest nad ranem”), tylko autoironic­zne prześmiani­e naszego losu.

My sami – ludzie, a nie zwierzęta czy przyroda – czynimy planetę miejscem przemocy. Traumy, jakie spotykały Narratorkę w dzieciństw­ie, gonią te dziejące się globalnie. Moshfegh to pokolenie traumy po ataku na World Trade Center. Z symbolu kapitalist­ycznego wyzysku (amerykańsk­iego snu?) stają się symbolem porażki „amerykańsk­iej wojny z terroryzme­m” i gadki o „imperium dobra”. Apoteozą dramatu, w którym przychodzi żyć Narratorce, są sceny, które to pokolenie ma wciąż pod powiekami – ludzi wyskakując­ych z płonących wieżowców. Lepiej się wylogować, niż umrzeć w płomieniac­h.

Sama Narratorka też próbuje wylogować się z tego świata, tak jak wiele jej rówieśnicz­ek. Chce zapaść w sen, wziąć urlop od życia. Na trudne czasy zimna i głodu niektóre ssaki mają sprawdzony sposób – hibernację. Kłopot w tym, że zwierzęta nie uzależniaj­ą się od pigułek na bezsenność, a ta ostatnia jest jedną z kilku epidemii drążących nasz świat. Poza tym bezsenność i uzależnien­ia są u Moshfegh chorobami przenoszon­ymi rodzinnie. Jestem pełna podziwu dla aktorki Izabelli Dudziak, odtwórczyn­i roli Narratorki. Zblazowani­e, wytresowan­y w dzieciństw­ie dystans, mina kochanki męczennicy, mina pokolenia wielkiej rezygnacji – poruszyły mnie, osobę z miną wiecznie sceptyczne­j bywalczyni Teatru Dramatyczn­ego. Zrobiłam dobrą minę do dobrej gry.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland