Więcej broni!
Ten rok nie zaczyna się dobrze dla walczącej Ukrainy ani dla wspierającego ją Zachodu. Jeśli trendu nie uda się odwrócić, wszystko może się skończyć źle. Po porażce planu na wojenny sukces w ubiegłym roku Ukraina nie ma wyraźnych perspektyw wygranej. Wsparcie z Zachodu słabnie, czego dowodem jest blokada funduszy. Nie ma też dostępnych od ręki zasobów, by uzbroić Ukraińców na tyle, żeby byli w stanie pokonać Rosjan. Owszem, wiosną dotrze ileś nowych czołgów, ileś systemów obrony powietrznej, wreszcie ileś F-16. Ale nie ma złudzeń, że to zdoła wyprzeć Rosjan z Donbasu i Krymu. Na szczęście Rosja też jeszcze nie ma sił, które mogłyby skruszyć ukraińską obronę. Najbliższe miesiące upłyną na krwawych zapasach, którym Zachód będzie kibicować i podtrzymywać opór Ukrainy. Kijów zapewnia, że ma silniejszą obronę i że tej zimy nie grożą mu chłód ani ciemności. Ale by zwyciężać, musi dostać zachodnią broń, amunicję i pieniądze. Wołodymyr Zełenski na koniec roku zapowiedział mobilizację do pół miliona poborowych, niestety Rosja też rozbudowuje swoją armię, i to do półtora miliona.
Deklaracje Zachodu są niezmienne: Ukraina nie może przegrać, bo wygra Putin. Ale o ile słów nie dogoni produkcja zbrojeniowa i polityczna wytrwałość, nadchodzące szczyty i rocznice (75 lat NATO, 25 lat Polski w Sojuszu i 20 w Unii Europejskiej, 10 lat od pierwszej rosyjskiej agresji) będą na smutno. Nadzieja w tym, że skoro klęska Ukrainy może oznaczać porażkę
Joe Bidena, prezydent USA zrobi, co może, by zmobilizować sojuszników. Ale ma trudniej, bo ruchy USA blokuje wojna na Bliskim Wschodzie, Chiny czające się na Tajwan, a przede wszystkim gęstniejące polityczne bagno w Waszyngtonie.