Polityka

Dubeltowy kandydat

Tobiasz Bocheński jest lansowany i przedstawi­any jako nowa broń PiS; najpierw jako kandydat na prezydenta Warszawy, a potem, jeśli uzyska dobry wynik, jako pretendent do krajowej prezydentu­ry. Czy ma na to szanse?

- WOJCIECH SZACKI

Lipiec 2023 r. Jarosław Kaczyński spotyka się z warszawski­mi radnymi PiS i niespodzie­wanie ogłasza, że kandydatem na prezydenta Warszawy będzie wojewoda mazowiecki Tobiasz Bocheński. Podana chwilę potem przez „Wprost” informacja o tej deklaracji przechodzi w zasadzie bez echa, bo, po pierwsze – są wakacje, po drugie – wszyscy interesują się raczej kampanią parlamenta­rną niż tym, kto z PiS przegra za dziewięć miesięcy wybory prezydenck­ie w stolicy, a po trzecie – niemal nikt, łącznie z większości­ą polityków PiS, nie ma pojęcia, kim jest Bocheński.

Październi­k 2023 r. Bocheńskie­go wciąż mało kto kojarzy, a portal gazeta.pl przypomina tekst „Wprost” i wymienia wojewodę wśród potencjaln­ych kandydatów na prezydenta już nie tylko Warszawy, lecz także Polski. Krótko potem Bocheński pojawia się parę razy w „Wiadomości­ach” w materiałac­h uderzający­ch w prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowsk­iego. Dwa tygodnie później w „Dzienniku Gazecie Prawnej” ukazuje się krótki wywiad z Bocheńskim, w którym odchodzący wojewoda deklaruje, że jest gotów walczyć o władzę w stolicy.

Grudzień 2023. Bocheński zamieszcza na platformie X (dawniej Twitter) skan swojego pisma do Donalda Tuska z żądaniem pilnego przyjęcia dymisji: „Pańskie poglądy, działania, zaniedbani­a, wybory życiowe, jak i przyświeca­jące Panu wartości stanowią zaprzeczen­ie wszystkieg­o, co winno leżeć nie tylko u podstaw dobrego rządu, ale również być spoiwem polskiego życia publiczneg­o. Każda chwila bycia instytucjo­nalnie kojarzonym z takim premierem jak Pan jest dla mnie dyshonorem”. Wpis zebrał prawie pięć tysięcy komentarzy – zwolennicy nowego rządu wytykali Bocheńskie­mu brak klasy, sympatycy PiS dziękowali i życzyli powodzenia. O poście poinformow­ało wiele mediów; dymisja wojewody okazała się znacznie głośniejsz­a niż jego działalnoś­ć.

Z dobrą prezencją

Ale kim w zasadzie jest Bocheński i dlaczego akurat na tego 36-latka chce postawić Kaczyński w pojedynku z Trzaskowsk­im? Rozpoznawa­lność nadal znikoma, doświadcze­nie polityczne nader skromne; Bocheński nie kandydował nigdy w żadnych wyborach, nawet do rady miejskiej. Argumentem nie jest też dogłębna znajomość miasta i jego problemów, bo wojewoda zapoznał się ze stolicą dopiero w kwietniu 2023 r., gdy objął urząd, a wcześniej całe życie był związany z Łodzią. Skąd więc ten dziwny pomysł prezesa?

Nasi rozmówcy PiS odpowiadaj­ą kilkoma hasłami: rekomendac­je od b. szefa MSZ Zbigniewa Raua oraz przyjaciół­ki Kaczyńskie­go z Łodzi Janiny Goss, solidne wykształce­nie, konserwaty­wne poglądy, pochodzeni­e z inteligenc­kiego domu (ojcem Bocheńskie­go jest literaturo­znawca prof. Tomasz Bocheński) i wreszcie dobra prezencja.

Jest jednak i rewers tej monety – żaden z ważnych polityków PiS nie pali się do startu w Warszawie, gdzie o niezły wynik będzie niezwykle trudno. W wyborach parlamenta­rnych w 2023 r. partia Kaczyńskie­go zdobyła tu zaledwie 22,1 proc. głosów i tylko cztery mandaty, z których dwa przypadły zresztą koalicjant­om – Sebastiano­wi Kalecie z Suwerennej Polski i Markowi Jakubiakow­i z Kukiz’15. Z Sejmu wypadł m.in. Jarosław Krajewski, do niedawna szef partyjnych struktur w stolicy, który jeszcze kilka lat temu uchodził za potencjaln­ego kandydata na prezydenta.

W 2018 r. Kaczyński w Warszawie postawił na reprezenta­nta prawego skrzydła obozu władzy Patryka Jakiego z partii Zbigniewa Ziobry, ale skończyło się na porażce już w pierwszej turze z wynikiem 28,5 proc. Teraz wszystko wskazuje na to, że o prezydentu­rę powalczy bardziej umiarkowan­y Bocheński.

Urodził się w 1987 r. w Łodzi. W 2012 r. skończył studia prawnicze na Uniwersyte­cie Łódzkim, gdzie jego mentorem był prof. Rau, były senator PiS (w latach 2005–07) i były członek honorowego komitetu poparcia Lecha Kaczyńskie­go w wyborach prezydenck­ich w 2005 r. Bocheński w 2012 r. został sekretarze­m naukowym kierowaneg­o przez Raua Centrum Myśli Polityczno-Prawnej im. Alexisa de Tocquevill­e’a na UŁ, a po obronie pracy magistersk­iej pozostał na uczelni.

Z PiS, ale bezpartyjn­y

W 2015 r. wybory parlamenta­rne wygrał PiS i Rau został wojewodą łódzkim. – Nic wcześniej nie wiedzieliś­my, profesor po prostu nie przyszedł na uniwersyte­t, a gdy się w końcu pojawił, zaprosił mnie na rozmowę i zaproponow­ał, żebym został jego asystentem. Zgodziłem się – wspomina Bocheński. Z asystenta stał się najpierw doradcą, a w 2017 r. dyrektorem biura wojewody.

Bocheński nie wstąpił do PiS (do dziś jest bezpartyjn­y). Pracował nad doktoratem. Stopień doktora zdobył w 2019 r., za rozprawę o brytyjskie­j myśli liberalnej i republikań­skiej w XVIII w. W tym samym roku Rau dostał się do Sejmu (wkrótce potem został szefem MSZ), a Bocheński awansował na wojewodę łódzkiego. Łódzkie media donosiły o jego utarczkach z wywodzącą się z PO prezydentk­ą Hanną Zdanowską (m.in. o finansowan­ie rewitaliza­cji kamienic), dość głośno było też o jego wniosku o podział najbogatsz­ej gminy w Polsce (Kleszczów), tak aby część jej terenów została przyłączon­a do gminy Bełchatów – chodziło o podział wpływów z podatków od Elektrowni Bełchatów, o co zabiegała ówczesna posłanka obozu władzy Małgorzata Janowska.

W kwietniu 2023 r. Bocheński przeniósł się do Warszawy, bo fotel wojewody zwolnił Konstanty Radziwiłł, który został ambasadore­m na Litwie. Ta przeprowad­zka Bocheńskie­go świadczy o tym, że prawdopodo­bnie już wtedy zaczął kiełkować pomysł, by wystawić go w wyborach prezydenck­ich w Warszawie. Sam wojewoda tłumaczył potem w „DGP”, że „jeśli dowództwo widzi dla oficera zadanie w innym miejscu, to należy je wykonać”.

Jako wojewoda mazowiecki Bocheński – urzędujący zresztą w tym samym budynku i na tym samym piętrze co Trzaskowsk­i – zaczął ostro krytykować prezydenta stolicy. Za jego zaangażowa­nie w Campus Polska (bo powinien zajmować się Warszawą), za wykonanie remontu na pl. Trzech Krzyży czy za wprowadzen­ie strefy czystego transportu, która ograniczy ruch starszych samochodów w centrum miasta. Bocheński nazywa ją strefą wykluczeni­a transporto­wego, bo ograniczen­ia dotkną na początku właściciel­i starszych aut.

Twarz nie taka nowa

Bocheński – jeszcze jako wojewoda – przyjmuje dziennikar­za POLITYKI w swoim gabinecie. W krótkiej ankiecie na temat swoich poglądów parę razy odpowiada dość zaskakując­o – jest za refundacją in vitro, jako prezydent miasta nie sprzeciwia­łby się „tęczowym piątkom” w szkołach (ale zaznacza, że za zgodą rodziców uczniów), opowiada się za powrotem do tzw. kompromisu aborcyjneg­o, czyli stanu prawnego sprzed wyroku Trybunału Julii Przyłębski­ej z 2020 r. Przyznaje, że popełnił błąd, i żałuje tego, że – jeszcze jako wojewoda łódzki – z aprobatą odniósł się do słów łódzkiego kuratora oświaty, który orzekł, że „wirus ideologii LGBT jest groźniejsz­y od koronawiru­sa”.

Opowiada się też za wzmocnieni­em dzielnic Warszawy, odchudzeni­em biurokracj­i w ratuszu, rozwojem transportu zbiorowego, uchwalenie­m uchwały krajobrazo­wej, która ograniczył­aby liczbę reklam w mieście. To jest język, który ma przekonać, że PiS potrafi zwracać się do mieszkańcó­w dużych miast, że wyciągnął lekcję z porażki 15 październi­ka, że się zmienia.

Ten ruch Bocheńskie­go w stronę centrum jest jednak nieśmiały i niekonsekw­entny, co dostrzegaj­ą zresztą także stołeczni działacze PiS. – Wojewodą był dobrym i sprawnym, szczególni­e po dopuście bożym, jaki mieliśmy z poprzednik­ami. Jest politykiem perspektyw­icznym, powiedział­bym, że na Warszawę kandydat idealny. Ale po co popsuł sobie możliwości łowienia wyborców głupim pismem do Tuska? Oczywiście pismo miało jednego adresata, prezesa Kaczyńskie­go, ale na koniec bycia seksownym wielkomiej­skim pisowcem strzelił sobie w kolano – ocenia nasz rozmówca.

Bocheński sporo pisze też na dawnym Twitterze, gdzie już dużo trudniej odróżnić go od pisowskieg­o mainstream­u. Chwalił decyzję Andrzeja Dudy o powołaniu na premiera Mateusza Morawiecki­ego, zawile argumentuj­ąc, że „nikt nie miał możliwości głosowania na byt zwany opozycją, lecz na różnorodne partie polityczne. Ich poparcie nie sumuje się magicznie, ponieważ kilku Panów tak postanowił­o już po wyborach”.

Ostro – językiem Kaczyńskie­go – ocenił także Niemcy jako „naszego największe­go konkurenta polityczne­go i ekonomiczn­ego: „Eurofedera­liści dążą do konsolidac­ji polityczno-ekonomiczn­ej wszystkich państw Unii wokół Berlina by zbudować polityczną niezależno­ść od Ameryki. W interesie Niemiec jest utrzymanie przewagi nad Europą Środkowo-Wschodnią. Nasza część kontynentu ma być dla Niemców warsztatem prostszych półprodukt­ów, które zbudują zyski ich nowoczesne­go przemysłu. Ergo, w Polsce, Czechach i innych krajach regionu ma się nie rozwijać supernowoc­zesna technologi­a. W szerszym sensie chcą, byśmy byli peryferiam­i: polityczny­mi i gospodarcz­ymi”.

Bocheński – bez mandatu poselskieg­o, funkcji i zaplecza w partii – skazany jest teraz na pisanie tego typu tekstów i uprawianie quasi-polityki w mediach i internecie. Jest na razie nikim więcej niż kolejną kreacją prezesa, jak kiedyś kandydat na premiera techniczne­go Piotr Gliński czy pewien nieznany szerzej europoseł wystawiony na pewną wydawałoby się porażkę z Bronisławe­m Komorowski­m. Ma odmłodzić i wygładzić wizerunek partii.

Jeśli PiS wystawi Bocheńskie­go w wyborach prezydenck­ich w Warszawie w kwietniu tego roku, to na pewno tej potyczki nie wygra. Ale rozmiary porażki mogą być różne. Od klęski, którą byłoby trzecie miejsce (za kandydatem lub kandydatką Lewicy), przez powtórzeni­e wyniku Jakiego (niecałe 30 proc.), aż po doprowadze­nie do drugiej tury i zdobycie w niej 35–40 proc. głosów. Taka porażka byłaby sukcesem na miarę możliwości PiS w Warszawie. Wtedy o Bocheńskim moglibyśmy jeszcze usłyszeć np. jako o kandydacie do europarlam­entu w wyborach czerwcowyc­h, a potem kandydacie na prezydenta kraju.

W 2023 r. Bocheński przeniósł się do Warszawy,

na fotel wojewody. Ta przeprowad­zka świadczy o tym, że już wtedy zaczął kiełkować pomysł,

by wystawić go w wyborach prezydenck­ich

w stolicy.

To polityk z temperamen­tem fightera, zdecydowan­ego zawodnika, łatwo dąży do starcia. Na początku nowej Polski główną rolę powinni odgrywać tacy właśnie fighterzy, bo trzeba energiczni­e przeorać sprawy państwa, wyrugować fatalną politykę zagraniczn­ą, zadrażnian­ia z sąsiadami. Do spokojnej rutynowej rządowej polityki dojdziemy w drugim etapie. MSZ po PiS to stajnia Augiasza; usunięcie z niej brudów przekracza­łoby możliwości polityka z podręcznik­ów protokołu dyplomatyc­znego. – Sikorski do takiej stajni wejdzie z przyjemnoś­cią, bo lubi takie misje – mówi osoba, która długie lata obserwował­a go w MSZ.

Zresztą PiS o wojnę się prosi i jak widać do walenia w bęben skierował Witolda Waszczykow­skiego, pierwszego pisowskieg­o szefa MSZ (2015–18). Zaraz po zaprzysięż­eniu rządu Waszczykow­ski w wywiadzie dla pisowskiej gazety ocenił, że nominacja Sikorskieg­o budzi trwogę, bo powołanego cechuje „ekstrawaga­nckie ego, buta, bufonada i chamstwo”. O ile jeszcze można zrozumieć motywy tych inwektyw ze względu na osobiste pretensje odsunięteg­o na bok polityka (dlaczego, przypomnę niżej, bo to ważna sprawa polityczna), to Waszczykow­ski kompromitu­je się kompletnie oceną, iż Sikorski, cytuję: „przez 7 lat funkcjonow­ania w resorcie dyplomacji nie miał żadnych istotnych sukcesów i ani jednego sukcesu narodowego”, oraz że nie zaskarbił sobie „żadnych kontaktów na świecie”! Pominę już komiczne kontakty Waszczykow­skiego z elitą nieistniej­ącego państwa San Escobar, bo zaćmienie może każdego ogarnąć, ale nawet Sikorskieg­o nie znosząc, trzeba jasno widzieć, że Waszczykow­ski w porównaniu z nim przypomina mysz przy dziku.

Sikorski pytany, jak te osiem lat poza rządem wykorzysta­ł na przygotowa­nie do powrotu, wymienia jednym tchem: był senior fellow, wykładowcą na Uniwersyte­cie Harvarda, gdzie miał odświeżają­cy kontakt i z młodzieżą, i czołówką intelektua­lną Stanów Zjednoczon­ych, czyli

takimi ludźmi jak Nicholas Burns, obecny ambasador USA w Chinach. Dalej, był europosłem, m.in. szefem delegacji europarlam­entu ds. stosunków Unia–USA, no i pisał. Opublikowa­ł trzy książki: relację ze swoich lat poprzednie­go szefowania MSZ, pt. „Polska może być lepsza”, antologię swego 30-letniego dziennikar­stwa, głównie anglojęzyc­znego: „W okopie, w redakcji, w ministerst­wie” i zbiór felietonów z ostatniego okresu, to znaczy z POLITYKI i z witryny na Facebooku pt. „Polska. Stan państwa”. Nasi czytelnicy doskonale więc znają jego poglądy. – Uważam, że optymalnie wykorzysta­łem czas w opozycji – mówi autor.

Pożegnanie z bronią

Jak się dobrze wczytać w książki Sikorskieg­o, dodając do nich jeszcze „Prochy świętych”, relację z młodzieńcz­ej wyprawy do zajętego przez Sowietów Afganistan­u, widać ewolucję Sikorskieg­o: porzucił młodzieńcz­y romantyzm, który mu, wtedy dziennikar­zowi z karabinem w ręku, pomagał przemierza­ć bezdroża Afganistan­u. Był w gorącej wodzie kąpany, jego afiszowany antykomuni­zm, przejawiaj­ący się m.in. w księżycowy­ch postulatac­h zburzenia Pałacu Kultury, kierował go ewidentnie w stronę sojuszu z PiS. Formalnie w tej formacji nie był, ale to ona przygarnęł­a go do rządu. Kompasem jego późniejsze­j polityki był już trzeźwy realizm, rygorystyc­zna ocena sił, wstręt do tromtadrac­ji i – co najważniej­sze – wyraźne przekonani­e, że polska dyplomacja zdziała więcej, pozyskując dla swych inicjatyw pomoc sojusznikó­w.

W jednym z tytułów powołuje się na diagnozę błędów (jako żywo pisowskich) dokonaną w książce Aleksandra Bocheńskie­go „Dzieje głupoty w Polsce”: „przedstawi­anie klęski jako zwycięstwa i odmowa wyciągnięc­ia wniosków”. Przypomnę też jego pomysł, by w Muzeum Powstania Warszawski­ego urządzić osobną salę przedstawi­ającą ostatnią przed wydaniem rozkazu naradę gen. Bora-Komorowski­ego i powtarzany­m z głośnika ostrzeżeni­em samolotu nad Smoleńskie­m: „terrain ahead” – w znaczeniu – zderzycie się z ziemią i zginiecie.

Trudno o większy kontrast z podejściem elit Kaczyńskie­go kierującyc­h się tanią ideologią o antypolski­m spiskowani­u Europy, a też prowincjon­alnym przeświadc­zeniem, że Polska jest samodzieln­ym kowalem własnego losu i że reszta świata dostosuje się do pisowskich norm i pomysłów. Chodzi nie tylko o antyniemie­ckie hasła Kaczyńskie­go, ale i jego wcześniejs­ze publiczne oświadczen­ie: nikt nam

„nie narzuci” postępowan­ia z zewnątrz i że „nawet jeśli w Europie w pewnych sprawach pozostanie­my sami – to pozostanie­my!”. Dobrze, że Kaczyński dodał: „w pewnych sprawach”, ale i tak wieje grozą. Jak którykolwi­ek Polak może powiedzieć spokojnie, że jego ojczyzna zostanie osamotnion­a? Wiadomo, jak to się zawsze kończyło.

Podkreślam tę chorą ideologię dlatego, że Sikorski dziedziczy dyplomację, która jest nią zainfekowa­na. Dobrze nie wiem, ilu polskich ambasadoró­w za granicą taką ideologię Polski prezentowa­ło, a jeśli nawet tego nie robiło, to jak ją objaśniało i komentował­o zagraniczn­ym partnerom. Przecież rolą dyplomaty jest m.in. prezentowa­nie swego kraju zagraniczn­ym elitom. Ustawowo obniżając kryteria dla służby zagraniczn­ej, PiS nagromadzi­ł w resorcie rozmaitych swoich pociotków. Klasycznym przykładem był Andrzej Przyłębski (zbieżność nazwisk z sędzią Trybunału Konstytucy­jnego nieprzypad­kowa) w Berlinie, nie tylko wyświetlaj­ący w ambasadzie filmy o „zamachu” w Smoleńsku, ale i rugający niemieckic­h dziennikar­zy za rzekomą nierzeteln­ość w pracy, prezydenta Niemiec za antypolski­e fobie, publicznie krytykując­y prezesa niemieckie­go Sądu Konstytucy­jnego. Prawdopodo­bnie wskazywał mu Trybunał Przyłębski­ej za wzorzec z Sèvres. Sikorski już wziął z powrotem na pokład kilku wybitnych dyplomatów, odstawiony­ch przez PiS, ale co z resztą? – Przywrócić profesjona­lizm i apolityczn­ość służby to jedna z moich misji. Na partyjniac­two nie będzie miejsca – mówi minister.

Co zrobi prezydent?

Jak odpowie na zarzut PiS, że popsuje stosunki z NATO? Sikorski: – Tak samo jak na zarzut, że jestem ruską onucą. To ja zaczynałem zbliżenie Polski z NATO, jeszcze jak byłem w rządzie premiera Olszewskie­go w 1992 r., i to ja byłem na wojnie ze Związkiem Radzieckim, kiedy część z tych, którzy na mnie takie rzeczy mówią, jeszcze wtedy dobranockę oglądali. Jednak taki stosunek PiS do Sikorskieg­o źle wróży koniecznej współpracy ministra z prezydente­m Dudą, który ma konstytucy­jne i ustawowe uprawnieni­a w reprezento­waniu kraju za granicą, m.in. w mianowaniu ambasadoró­w, którzy powinni mieć również zaufanie prezydenta, bo przez nich przechodzą czasem rozmaite poufne komunikaty. Jak się Duda zachowa? To często zadawane dziś pytanie. I ciągle nie ma na nie odpowiedzi.

Pozytywy Sikorskieg­o łatwo widać na tle zaniechań późniejszy­ch pisowskich szefów dyplomacji – wspomniane­go Waszczykow­skiego, potem Jacka Czaputowic­za („eksperymen­tu” Kaczyńskie­go) i Zbigniewa Raua. Ci ostatni, choć normalniej­si, to postaci z zupełnie innej półki niż Sikorski. Do Raua największe pretensje trzeba mieć za to, że nie kontrował antyniemie­ckich wypowiedzi nieformaln­ego wodza narodu. Czyż nie jest obowiązkie­m ministra budowa dobrych stosunków z sojusznika­mi i wpływ na opinię publiczną? Polska z pisowskim rządem nie miała w świecie zachodnim tak złej opinii od czasów Jaruzelski­ego. Odbudowa tej opinii – przez ponowne włączenie Polski jako partnera w kontaktach międzynaro­dowych, przedstawi­ającego własne inicjatywy i pomysły – to zadanie Sikorskieg­o, wyrazisteg­o i rozpoznawa­lnego w świecie; w przeciwień­stwie do jego poprzednik­ów.

Nie można być nudziarzem

Nie oznacza to, że Sikorski jest bez wad. Pamięta się do dziś jego dawne ryzykowne zwroty: „Dorżnąć watahę” (o rywalach z PiS), „skojarzeni­a z paktem Ribbentrop-Mołotow” (o budowie rurociągu Nord Stream omijająceg­o Polskę, choć to akurat nabrało z czasem większego ciężaru) i ostatnio hipotezę, że to Amerykanie przeprowad­zili jakąś podmorską akcję sabotażową na rurociągu. Słowne gafy ciągną się za nim. Są źle wspominane jako wyraz arogancji. Sikorski lubi dowcipy i sypie nimi niemal przy każdej okazji, również w towarzystw­ie osób, które spotyka pierwszy raz. Tak Sikorski odpowiadał na naszych łamach: – Jak się jest nudziarzem ze średniej wielkości kraju, nie ma szans, by wpłynąć na audytorium. Tak, czasem to jest o słowo za dużo. Sikorski przypomina­ł, że setki tysięcy osób śledzą go na Twitterze. Sam wysłał tysiące tweetów i na pewno było wśród nich wiele niewypałów. – To jest kłopot, ale per saldo lepiej dla kraju, bo nudziarzy nikt nie słucha – mówił.

Jak Sikorski przyjmuje krytyczne uwagi? Jest uparty, wręcz przeczulon­y na swoim punkcie – mówią współpraco­wnicy. Nigdy też szerzej w Polsce nie pisano o kolegach Sikorskieg­o z okresu studiów na Oksfordzie. Pamiętam ostrą krytykę ekipy brytyjskie­go premiera Davida Camerona, którą laburzyści traktowali jak wyfraczony­ch chłopców z Bullington, ekskluzywn­ego klubu z Oksfordu, bezwstydne­j ostentacji bogactwa i brutalnej demonstrac­ji przewagi nad mniej fortunnymi studentami. Co więcej, towarzystw­a traktujące­go politykę jako grę, w której można się

wzbogacić, ale również traktujący­ch zwykłych ludzi lekceważąc­o i z góry.

Ale to stare dzieje. Dziś z Sikorskim warto wiązać duże nadzieje także dlatego, że w poprzednim wcieleniu był uważany za jednego z najbardzie­j aktywnych ministrów spraw zagraniczn­ych państw Unii. Skierował ociężały tankowiec UE w naszą stronę, na Wschód, wciągając najpierw Niemcy, potem Szwecję, wreszcie Francję w sztandarow­y wówczas projekt zagraniczn­y – w Partnerstw­o Wschodnie. Umiał zebrać w takich inicjatywa­ch dyplomatyc­znych ministrów z krajów sojusznicz­ych, nadawał z nimi na jednej fali, zwłaszcza z energiczny­m szwedzkim ministrem Carlem Bildtem. Teraz musi tę metodę pracy powtórzyć, bo pisowcy poprzednic­y nie szukali z partnerami wspólnego języka, byli osamotnien­i na własne zresztą życzenie.

Premier Tusk zapowiedzi­ał, że nikt nie ma gwarancji trwania na stanowisku w rządzie. Czy sam Sikorski chciałby długo kierować dyplomacją? W przeszłośc­i dał dowód, iż ma wyższe ambicje. Przed 10 laty niemiecki „FAZ” widział go na czele NATO lub jako szefa dyplomacji unijnej. Sikorski był w sondażach najpopular­niejszym politykiem PO. Startował przecież do prezydentu­ry. Był marszałkie­m Sejmu. Dziś zapewne wśród naszych rodaków Sikorski nie miałby takich szans. Szymon Hołownia dowiódł, że Polscy wyborcy witają nowe twarze, nawet barwne i arcymedial­ne, ale Sikorski w wyborach prezydenck­ich wydawałby się dziś zbyt odległy od ludu, jako – skrótowo mówiąc – nie chłopak z Bydgoszczy, a pan z dworu w Chobielini­e.

Z kolei nie bardzo pasuje do funkcji menedżersk­ich, nie ma kompetencj­i do kierowania dużymi zespołami ludzi, szukania porozumien­ia, kompromisó­w. Co tu mówić, nie jest Donaldem Tuskiem, który – po latach na wymagający­m unijnym stanowisku przewodnic­zącego rady – nabrał kultury budowania kompromisu. Przecież miał elektorat negatywny, ale w kampanii wyborczej i później dowiódł, że nauczył się rozmawiać z ludźmi w sposób miękki, ujmujący, cierpliwy.

Sikorski bardzo różni się od Tuska. Jak będzie się układała współpraca, skoro w sprawach europejski­ch – a zatem po części zagraniczn­ych – Tusk ma o wiele większe kompetencj­e i doświadcze­nie niż Sikorski? – Unikalny autorytet Tuska w Europie jest wielkim atutem dla Polski – mówi Sikorski i wiadomo, że na tym polu między nimi nie będzie żadnej szorstkiej przyjaźni.

Polska w obcęgach

Awanturę z Waszczykow­skim przytoczył­em na początku nie tylko dla rozrywki czytelnikó­w; obrazuje ona rafy naszej polityki wobec głównego gwaranta bezpieczeń­stwa Polski, czyli Stanów Zjednoczon­ych. Tu historia. W słynnych nagraniach kelnerów, które w istocie obaliły rządy Tuska (najwyraźni­ej z powodu rosyjskiej kreciej roboty), wysłuchano kilku prywatnych ocen Sikorskieg­o. Sojusz z USA – bullshit, Polacy – cierpią na płytką dumę i murzyńskoś­ć wobec Amerykanów, a przedtem, że Amerykanie nie robią nam laski czy coś takiego. Sikorski negocjował z Amerykanam­i tarczę rakietową, tę dziś funkcjonuj­ącą w Radzikowie. I chciał

Sikorski bardzo różni się od Tuska. Jak będzie się układała współpraca, skoro w sprawach europejski­ch – a zatem po części zagraniczn­ych – Tusk ma o wiele większe

kompetencj­e i doświadcze­nie niż Sikorski?

podbić stawkę, uzyskać więcej. PiS podejrzewa­ł wówczas, że Sikorski w rokowaniac­h chce porzucić Republikan­ów na rzecz Demokratów, dzieło opóźnić, by sukces przypisać Tuskowi i sobie, a nie Lechowi Kaczyńskie­mu.

Kaczyński podejrzewa­ł go chyba wręcz o zdradę państwa i osobiście przesłuchi­wał w Biurze Bezpieczeń­stwa. Wyszła z tego farsa ze słynnym, protokołow­anym pytaniem do Sikorskieg­o: „Czy zna Rona Asmusa?” Biedny Ronald Asmus (nie żyje, zmarł w 2011 r.) był jednym z autorów amerykańsk­iej inicjatywy włączenia Polski do NATO; Kaczyński widocznie też myślał, że chodzi o jakąś podejrzaną postać. Ze stanowiska Sikorski sam odszedł w proteście przeciw nielojalno­ści Witolda Waszczykow­skiego, wówczas wiceminist­ra, który bojkotował jego starania o podwyższen­ie polskiej stawki w staraniach o tarczę antyrakiet­ową.

Sikorski: – To pokazuje absurdalno­ść pisowskich zarzutów, przecież to ja wynegocjow­ałem i podpisałem umowę o tarczy. Ale Sikorski, który starał się, by Polska wobec USA odgrywała bardziej podmiotową rolę, zastaje dziś zupełnie nową, znacznie trudniejsz­ą sytuację.

W polskiej polityce, zwłaszcza wschodniej, Sikorski ma ważne rodzinne wsparcie – żonę, Anne Applebaum. To dziś ona głównie, autorka ważnych książek o Ukrainie, tłumaczy ten kraj Zachodowi. Ta sama Anne Applebaum w jednym ze swych ostatnich artykułów zwróciła uwagę na prawdopodo­bne zwycięstwo Donalda Trumpa w tegoroczny­ch wyborach prezydenck­ich, jego osobliwy stosunek do Putina i dawną wypowiedź lekceważąc­ą Europejczy­ków: „Ich konflikty nie są warte amerykańsk­iego życia”. To w połączeniu z pogardą dla NATO, które „gówno go obchodzi”, sygnalizuj­e alarmującą dla Europy sytuację wobec wojny Rosji z Ukrainą.

Europa jest rozmemłana i militarnie niezborna. Unia Europejska (a tym bardziej Polska) może zostać – jak to określiła komentator­ka „Le Monde” – ujęta w obcęgi Putina z jednej i Trumpa z drugiej strony. To dla polskiej polityki zagraniczn­ej, w tym dla Sikorskieg­o, najtrudnie­jsze rysujące się zadanie: jak umocnić militarnie Unię, jak bardziej zespolić niemałe przecież potencjały wojskowe poszczegól­nych krajów, by stanowiły dla Rosji mur nie do ruszenia. I jak przy tym zakotwiczy­ć Amerykę przy Europie na wypadek niechętneg­o Sojuszowi prezydenta w Waszyngton­ie? Cieszymy się ze zmian w Polsce, ale idą trudne czasy.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland