Ile prawdy w bajkach?
Rozmowa z prof. Violettą Wróblewską, badaczką folkloru, o tym, co mówią o nas liczące setki lat chłopskie opowieści.
JOANNA CIEŚLA: – Tuż przed świętami dowiedziałam się, że św. Mikołaj cierpiał na chroniczne bóle stawów i głowy i rzadko się uśmiechał, toteż ukazywano go często jako groźnego starca, „swoistego egzekutora ładu rodzinnego i religijnego”. Napisała to pani na fanpage’u zredagowanego przez panią „Słownika polskiej bajki ludowej”. Słownik, opisujący m.in. najpopularniejsze wątki bajkowe oraz związki rodzimej bajki z innymi zjawiskami kulturowymi, ma trzy tomy, 1,6 tys. stron i regularnie aktualizowaną wersję internetową. Za takim projektem musi stać przekonanie, że bajki są niezwykle ważne.
VIOLETTA WRÓBLEWSKA: – Są bardzo ważne! Ale za moją pracą nad słownikiem stoi też rodzaj buntu, że niemal wszystkie fantastycznie zróżnicowane europejskie bajki zostały wyparte przez wersje braci Grimm, które zwłaszcza za sprawą popkultury zawojowały naszą wyobraźnię. W polskim kręgu językowym opowiadano historie równie dobre jak spisane przez niemieckich autorów, niejednokrotnie nawet w ciekawszych wariantach. Próbuję ten stan zmienić, popularyzując rodzime chłopskie opowieści.
A dlaczego bajki są takie ważne? Ludowe bajki to nie tylko część niematerialnego dziedzictwa kulturowego wpisana na listę UNESCO. Ja traktuję dawne przekazy także jako świadectwa kulturowe, zapis doświadczeń i poglądów ludzi minionych epok. Jedna z teorii powstawania bajek, zwana realistyczną, zakłada, że tego typu narracje wyrastają z powtarzalnych, chociaż niekiedy ekstremalnych sytuacji, takich jak morderstwa, napady, niezwykłe awanse społeczne. Niestandardowe wydarzenia zawsze ekscytowały ludzi. Dużo o tym opowiadano, a z czasem te historie mogły nabrać trwałej struktury i rysów „cudownościowych”.
Czyli w bajkach jest więcej prawdy niż snów czy marzeń, na których skupiali się psychoanalitycy? Najpopularniejsza teoria genezy baśni, oparta na założeniach Zygmunta Freuda i Carla Gustawa Junga, też pewnie jest w dużym stopniu trafna. Bajki należą
do opowieści wyrastających również z ludzkich marzeń, kompleksów i archetypów, czyli wspólnotowych wzorców reakcji na takie doświadczenia, jak narodziny, śmierć, radość czy ból. Jeszcze inna koncepcja – Eleazara Mieletinskiego – zakłada, że bajki są dawnymi mitami pochodzącymi z różnych religii, które desakralizowały się z czasem, a sakralność została zastąpiona przez magiczność.
Dlaczego pani stawia na teorię realistyczną?
Dlatego, że łatwo ją na swój sposób zweryfikować. Wiemy, że w życiu zdarzają się nieprawdopodobne historie, które w przekazie ustnym obrastają detalami, stając się w końcu intrygującą opowieścią. Czołowy polski folklorysta Julian Krzyżanowski badał pod tym kątem m.in. przekazy z XIX-wiecznej prasy amerykańskiej i z polskiej z dwudziestolecia międzywojennego. I znalazł powtarzające się doniesienia o, zdawałoby się, niemożliwych wydarzeniach, które stały się również treścią bajek – jak niezamierzone kazirodztwo, najbardziej znane z mitu o Edypie. Ktoś kogoś spotkał, pokochał, nie wiedząc, że ma do czynienia z osobą spokrewnioną, a kiedy odkrywa prawdę, dochodzi do tragedii. Albo inny znany na całym świecie wątek o rozstaniu i spotkaniu, wśród badaczy przewrotnie nazwany „Niespodzianką” – o synu biednej rodziny, który wyjeżdża do pracy za granicę, a kiedy po latach wraca z majątkiem, rodzice go nie rozpoznają i zabijają dla pieniędzy. Gdy dowiadują się okrutnej prawdy, z rozpaczy popełniają samobójstwo.
I takie historie też opisywały gazety? Oczywiście, i w USA, i w Polsce, ale nie tylko. O bajkach jako o zapisie doświadczeń mówią też inni badacze, choćby Robert Darnton w książce „Wielka masakra kotów”. Zwrócił on uwagę na kwestię charakterystyczną dla licznych bajek europejskich: że sytuacją, która uruchamia bieg niezwykłych zdarzeń, bardzo często okazuje się głód. Jaś i Małgosia zostają przecież porzuceni przez ojca w lesie, ponieważ nie ma ich jak wykarmić. Wielu bajkowych bohaterów wyrusza w świat w poszukiwaniu pożywienia. W pewnych okresach i miejscach głód był na tyle dojmujący, że praktykowano wyganianie osób starszych, niedołężnych, a przez to uznanych za bezproduktywne. Do dopuszczalnych praktyk należało wysyłanie ich na żebry bądź skazanie na tułaczkę.
W bajkach znajdziemy podobne sytuacje, a nawet bardziej skrajne opisy dotyczące pokusy eliminacji starszych osób. Nie brak okrucieństwa i horroru. Na przykład: pan domaga się mięsa, żona nie ma czego podać, a jest noc, ale przypomina sobie, że poprzedniego dnia pochowano nieboszczyka na pobliskim cmentarzu. Idzie więc tam, wycina zmarłemu wątrobę, którą następnie przyrządza, zaś mąż z apetytem zjada. Tyle że potem wściekły nieboszczyk przychodzi i domaga się zwrotu swej własności, wyrywa mężowi jego wątrobę, zaś żona, widząc, co się dzieje, też umiera. Takie opowieści oczywiście nie dowodzą kanibalizmu…
…ale świadczą o tym, że ludziom chodziło to po głowie. Niewykluczone, że przypadki ludożerstwa w historii się zdarzały, ale bajki pokazywały niestosowność takich praktyk. Być może niekiedy potrzeba doznań ekstremalnych, z perspektywy kulturowej zakazanych, sprawiała, że fantazjowano na ich temat, dając temu wyraz w bajkach. Oprócz kanibalizmu znajdziemy tam również temat samobójstwa na próbę, świadomego kazirodztwa czy dzieciobójstwa. Nie przypadkiem istnieje wiele wątków wędrownych, powtarzających się niemal we wszystkich kulturach, na czele z Czerwonym Kapturkiem, któremu poświęcono liczne naukowe rozprawy, a do tego ponad 5 mln stron internetowych na całym świecie.
Co w takim razie jest wspólnym rdzeniem?
To, że dziewczynka zmierza do babci, że spotyka potwora i że zostaje pożarta. Ostateczny finał też ma kilka wersji. Na przykład w tej spisanej przez Charles’a Perraulta wilk zjada Czerwonego Kapturka bezpowrotnie, nie ma happy endu. Nie zawsze występuje nakrycie głowy. Perrault prawdopodobnie „nałożył” bohaterce czerwony kapturek jako znak dojrzałości seksualnej. W naszych rodzimych wersjach bajki tego motywu nie ma. Ludzi nad Wisłą nie interesowała inicjacja?
Pomysł, że ta bajka opowiada o procesie inicjacji seksualnej, jest często powtarzany, ale więcej mówi o współczesności niż o twórcach czy pierwotnych opowiadaczach. Historia Kapturka wyjściowo mogła być raczej formą przestrogi, żeby nie zadawać się z obcymi, ponieważ w społecznościach tradycyjnych tzw. obcy zawsze był postrzegany jako wróg. Na naszych terenach popularniejszą bajką z tym przesłaniem, żeby „nie wpuszczać obcego”, była bajka o siedmiu koźlątkach i wilku. Ale w Czerwonym Kapturku, co może tłumaczyć jego szczególną popularność, jest też przekaz o nierównowadze płci, o relacji między dziewczyną a mężczyzną, że dziewczyna przed seksualnością mężczyzny nie może się wybronić.
Podobno pani ulubiony bajkowy motyw to Baba Jaga?
To prawda. Baba Jaga to pierwsza bajkowa postać, którą pamiętam z dzieciństwa. W czasie studiów na filologii polskiej zachwyciłam się folklorem i zaczęłam zbierać książki również dotyczące czarownic, wiedźm i postaci Baby Jagi. Zafascynowała mnie po raz kolejny, gdyż okazała się istotą niby wszystkim znaną, ale w gruncie rzeczy zagadkową. Baba Jaga ma kilka cech charakterystycznych, powtarzających się w wielu kulturach: mieszka w izolacji, w leśnej chatce na kurzej nóżce bądź kurzych nóżkach, chatka często się obraca, zaś bohater musi wypowiedzieć magiczną formułę, żeby do niej wejść.
I o co w tym chodzi?
Część badaczy zakłada, że Baba Jaga to po prostu śmierć. Bohater, który do niej przychodzi, przeżywa inicjację w sensie przyswojenia prawdy o życiu i jego końcu, ale jeśli nie przejdzie związanej z tym próby, zostaje zjedzony. Ale jej postać bywa też traktowana jako symbol przewodniczki w procesie inicjacji. Jeszcze inni podkreślają powiązania jędzy z różnymi istotami mitologicznymi, m.in. z germańską Panią Holla czy hinduską boginią Kali. Co ciekawe, na pewno nie jest matką, nie spotkałam się z wersją, w której miałaby własne dzieci, w przeciwieństwie do czarownicy niekiedy posiadającej potomstwo. Natomiast Jędza chętnie porywa cudze dzieci i je zjada, jest bowiem postacią na wskroś okrutną. Językoznawcy zwracają uwagę, że człon jej nazwy może pochodzić z prasłowiańskiego rdzenia -ęga/-ęsa, oznaczającego zło, koszmar, boleść.
A co na to teoria realistyczna?
Babę Jagę daje się połączyć z postaciami znachorek, szeptuch, kobiet niemieszczących się w chłopskich standardach, czyli bezdzietnych, samotnych, niezależnych, więc budzących lęk za sprawą swej inności.
Czy polskie bajki ludowe różnią się np. od bajek francuskich albo nordyckich?
Trudno tego typu różnice współcześnie wychwycić. Bajki zaczęto spisywać na dużą skalę dopiero w XIX w., szukając podobieństw między przekazami, zwłaszcza słowiańskimi, by dzięki dawnym narracjom potwierdzić mit wspólnej Słowiańszczyzny. Wcześniej niektóre wątki przewijały się w kazaniach czy kronikach, ale i one miały charakter wędrowny. Gall Anonim, Jan Długosz niekiedy spisywali wątki z ust ludu, ale prędko zaczęto do nich dorabiać wymiar ideologiczny, gdyż chodziło o budowanie wizerunku mocarnego władcy i jego pradawnego
kraju. Kontynuowano te tradycje jeszcze w czasach zaborów, czego dobrym przykładem okazuje się podanie o królewnie Wandzie, która miała się rzucić do rzeki. Bo nie chciała Niemca?
Pierwotnie młoda władczyni w ogóle nie popełniła samobójstwa, w innej wersji miała się złożyć w ofierze bogom w podzięce za uratowanie miasta przed najeźdźcą, a dopiero w kolejnej odrzucić niechcianego zalotnika i rzucić się w odmęty Wisły. Ostatnią propozycję przyjęto jako obowiązującą w XIX w. (jako pierwszy miał zaproponować taką wykładnię Bogusławski w 1794 r. w „Cudzie mniemanym, czyli Krakowiakach i Góralach”) na fali rozrachunków z zaborcą.
Piast Kołodziej podobno w bajkach ludowych w ogóle nie był znany.
W ogóle. Tak samo Popiel. Te postaci pojawiają się głównie w kronikach średniowiecznych, ale nierzadko wspomina się o ich niemieckim bądź czeskim pochodzeniu. W XIX w. próbowano przeszczepić podania na grunt ludowy, ale bezskutecznie, mimo że były chętnie przywoływane w powieściach przez licznych twórców dziejów bajecznych, z Kraszewskim na czele, po to żeby w czasach zaborów budować mit państwa polskiego sięgającego zarania dziejów. Zapożyczaliśmy także z folkloru żydowskiego. Ciekawym przykładem jest wątek o mądrej dziewczynie, bardzo popularny wśród naszego chłopstwa.
A dziś słabo znany.
Rzeczywiście, a to świetna historia, która pokazuje, jak kobieta może „pokonać” mężczyznę w codziennym życiu. Bogaty pan pojmuje za żonę biedną dziewczynę, ujęty jej mądrością, którą ona udowadnia, radząc sobie z serią zagadek i pozornie niewykonalnych zadań. To oczywiście przekaz patriarchalny. Zresztą wszystkie bajkowe dziewczęta, które zostają żonami króla czy zwykłymi gospodyniami, zazwyczaj muszą się wykazać pracowitością i roztropnością, przejść wiele prób. Mężczyzna w bajkach ludowych głównie walczył, musiał pokonać zbójnika czy smoka, zdobyć pożywienie lub pieniądze. Pod tym względem bajki miały też walor edukacyjny, pokazywały miejsce i role określonych osób w wiejskiej społeczności.
I przy okazji je konserwowały.
Tak, bajka o mądrej dziewczynie to potwierdza. Kobieta nawet po ślubie nadal musi udowadniać mężowi, że rzeczywiście zasługuje na małżeństwo z panem. Kiedy małżonek odsyła ją do rodziców, ponieważ znajomi wytykają mu niskie pochodzenie żony, pozwala jej wziąć coś, co najbardziej ceni. I co ona robi? Upija męża i zabiera go ze sobą w skrzyni. Kiedy ten zszokowany budzi się w chłopskiej chacie jej rodziców, ona oświadcza, że właśnie on jest dla niej bezcenny. Dopiero wtedy do pana dociera, że drugiej takiej kobiety nie znajdzie.
Dlaczego nie doczekaliśmy się takich popularyzatorów bajek ludowych jak bracia Grimm?
Znaczenie odegrała przede wszystkim polityka, gdyż mieliśmy szanse na wykreowanie narodowego baśniopisarza w osobie Antoniego Józefa Glińskiego. Ten chłopski syn, który zdobył wykształcenie dzięki szlacheckiemu mecenatowi, w 1853 r. własnym sumptem wydał czterotomowe dzieło „Bajarz polski, czyli zbiór baśni, powieści i gawęd ludowych”. I to był hit wydawniczy – do drugiej wojny światowej najczęściej wydawany zbiór baśni, tłumaczony na wiele języków. Co ciekawe, do tej pory publikowany w wyborze po angielsku. Na „Bajarzu…” wychowały się liczne pokolenia Polaków. Gliński jako pierwszy przystosował ludowe opowieści do dziecięcego odbiorcy, napisał je według jednego wzorca, a wszystkie zatytułował „Baśń o…”. Zresztą uchodzi za popularyzatora tego terminu w Polsce, ponieważ wcześniej funkcjonowały raczej „bajka” oraz „klechda”.
I co się stało?
Po drugiej wojnie światowej „Bajarzowi…” zaszkodziło wileńskie pochodzenie Glińskiego i jego skupienie na wątkach wschodnich, tzw. kresowych. Tak jakby przestał istnieć. Po 1989 r. próbowano „Bajarza…” wznowić, ale nie udało się go odpowiednio przystosować dla współczesnego odbiorcy. Także ze względu na pełną poświęceń i dramatów historię jego życia upominam się o baśnie. I z tego powodu również cieszy mnie zwrot ludowy, ku chłopskiej kulturze i rodzimym opowieściom.
Z czego ten zwrot wynika?
Doszły do głosu pokolenia „sytych”, w znaczeniu dosłownym i metaforycznym, ludzi, którzy szukają autentyczności i nie mają kompleksu pochodzenia, jaki miewali ich rodzice czy dziadkowie. Po raz pierwszy chłopi w Polsce odczuli realny awans po drugiej wojnie światowej, mimo licznych mroków tego okresu. Ci, którzy przybyli do miasta, zaczęli otrzymywać przydziały na mieszkania, pracę, zapewniono im bezpłatną opiekę medyczną i edukację, dostęp do uniwersytetów, m.in. za sprawą dodatkowych punktów „za pochodzenie”. Powojenni chłopi w swoich nowych mieszkaniach, pragnąc odczuć ten awans, szukali różnych oznak prestiżu, „pańskości”. Na przykład wieszali na ścianach szable „po przodkach”. A po transformacji, w połowie lat 90., Polacy zaczęli na nowo odkrywać tradycyjne chłopskie jedzenie. Początek bardziej świadomej, zwerbalizowanej refleksji przyszedł trochę później, w pierwszych latach XXI w., czego dowodzą publikacje o tzw. ludowej historii Polski, chociaż można znaleźć i wcześniejsze przykłady. Pokolenie dzisiejszych 40-latków czuje pewien przesyt popkulturą, zwiedzaniem świata, presją sukcesu, więc zwraca się do natury, minimalizmu, do tego, co swojskie oraz regionalne. Szukanie odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy – prawdziwych, a nie wykreowanych korzeni – jest z tym spójne. Podobne zjawiska następują w innych krajach, ale u nas budzi to szczególne emocje, ponieważ na zachodzie Europy pańszczyzna w formie tak silnych zależności, w tym mentalnych, nie utrzymywała się tak długo jak u nas.
Kiedy bajka ludowa w Polsce się skończyła?
W zasadzie się nie skończyła. Ciągle pojawiają się nowe wątki folkloru, tyle że odnoszące się do codzienności, do tego, co nas dotyka, np. o covidzie, UFO, uchodźcach, kataklizmach, choćby o powodzi w 1997 r., także teorie spiskowe.
Folklor reaguje na wszelkie zmiany społeczne i nie tylko, ponieważ zgodnie z definicją to w rzeczywistości wiedza „ludu”, przekazywana w różnych obiegach, utwory, które nie mają ustalonego autorstwa, funkcjonują w wielu wersjach, ale są chętnie powielane, gdyż ludzie utożsamiają się z ich treściami. Współczesne opowieści „ludowe” pełnią identyczne funkcje jak dawniej szeroko rozumiane bajki. Wyobraźnia i potrzeba opowiadania historii, które zwykle pozostają poza oficjalnym obiegiem, nie znoszą próżni.