Neurowróżba
Poszłam ostatnio do wróżki – albo raczej, jak się owa tytułuje: astrolożki. Na swój użytek nazwałam ją jednak tak właśnie – bajkowo, bo też potrzebowałam bajkowej opowieści. Takiej, którą opowiada się na dobranoc dzieciom, żeby zasnęły spokojne. Marzyłam, aby zakrzywić czasoprzestrzeń i dowiedzieć się, co było, co jest i co będzie, cofnąć się na pozycję kogoś, kto nie musi myśleć i decydować.
Tak, to dziecinne. Ale czy zaprzeczanie koncepcji czasu, w jakiej żyjemy, szukanie w nim dziur i alternatyw do chronologicznej narracji rzeczywiście jest zupełnie niemądre? Skąd mamy wiedzieć, że wiemy, czym jest przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, skąd czerpać wiedzę i czym tak wiedza jest?
Jedno jest pewne – potrzeba zrozumienia czasu jest w nas solidnie zakorzeniona – w naszych lękach, nadziejach, doświadczeniach, ciałach i układach nerwowych. A przynajmniej tak przedstawia naukowe status quo w tym obszarze dr Ilona Kotlewska, neurobiolożka i neuropsycholożka, która niedawno gościła w poświęconym zagadnieniom umysłu podkaście dr Joanny Podgórskiej, „Podgórska ogólnie”. Kotlewska tłumaczy tam, że różnimy się od innych zwierząt między innymi tym, że nasza świadomość rozciąga się poza „tu i teraz”. Pamiętamy, co wydarzyło się w przeszłości – albo raczej mamy pewną ideę tego, kim jesteśmy, na podstawie przeszłości oraz mamy pewne nadzieje i lęki dotyczące tego, kim będziemy w przyszłości.
Żyjemy więc na raz w dwóch wyobrażeniach, które zarazem – ewolucyjnie – czynią nas ludzkimi. Pragnienie sensu biograficznego to nie jest więc jedynie kwestia kultury – naszej filozofii czy historii – ale również tego, w jaki sposób działają nasze neurony.
Przeszłość jest łatwiejsza do skonceptualizowania – nawet jeśli przefiltrowana przez nasze lęki, wyparcia i obraz siebie, przynajmniej co do niektórych szczegółów rzeczywistości jesteśmy się w stanie zgodzić. Przyszłość – jest niewiadomą. Żeby ją obłaskawić – szczególnie na koniec minionego roku i początek nowego – tworzymy rozmaite opowieści. Planujemy, postanawiamy, zapominając, że sama już konstrukcja kalendarza gregoriańskiego jest co najmniej równie dobra jak mierzenie czasu za pomocą pozycji gwiazd i planet – a po prawdzie, być może ten drugi sposób jest lepszy, bo bardziej przylegający do cyklów natury.
Wolimy się łudzić, że wiemy, co nas czeka, i planujemy życie, jakbyśmy wiedzieli, co przyjdzie. Ci najbardziej zagubieni albo spragnieni iluzji kontroli szukają wytycznych w religii albo ezoteryce. Nie dziwi fakt, że w ciągu ostatnich burzliwych lat tak wiele osób zwraca się po uspokajające opowieści do astrologów czy tarocistek. Nastało zmęczenie patriarchalną, chrześcijańską opowieścią, czujemy, że się zdewaluowała, a zarazem – wobec rosnącego niepokoju – potrzebujemy nowych narracji, które wytłumaczą nam chaos i cierpienie.
Astrologia jest atrakcyjna między innymi dlatego, że to próba oddania zmian społecznych i osobowości człowieka bez poszukiwania stałości i binarności. Według astrologii nie jesteśmy zamkniętą monadą, ale złożoną strukturą, jedynie na użytek czytania zatrzymaną w procesie. Ten proces, dzień za dniem wciąż następuje, wchodząc w zależności z procesami innych. W takiej optyce jesteśmy kółkiem w maszynie świata.
Wbrew pozorom, stwierdzenie, że nasze człowieczeństwo jest bardziej otwartym procesem niż poruszaniem się stałego obiektu przez czas, jest nauce bliższe niż dalsze. Na poziomie biologii jesteśmy kolektywnym ruchem. Płynie w nas krew, żyją tryliony bakterii, neurony wysyłają i odbierają impulsy. Na tym poziomie nie jesteśmy kimś z przeszłości i przyszłości, nie wiemy, gdzie zaczyna się i kończy tak zwana teraźniejszość. Może więc ta trójdzielność czasu to chybiony pomysł?
Ja lubię myśleć, że jesteśmy spacerem. Tę myśl oddaje rysunek, który podesłał mi niedawno przyjaciel: przedstawia kropkę, która przechodzi w linię, a do tego podpis: „Line is a dot that went for a walk”. Spacer to proces, który oddaje bieg myśli, podąża za ruchem ciała. Nieprzypadkowo Grecy w różnorodności szkół filozofii znaleźli także miejsce dla parypatetyków. Czas nie dzieje się obok nas, ale przez nas przechodzi, przechodzimy przez niego ciałem.
Tak właśnie potrafimy go uchwycić, zobaczyć najwyraźniej. W książce „O czasie i wodzie” Andri Snaer Magnason stara się wytłumaczyć córce abstrakcyjną dla niej koncepcję czasu, prosząc ją, aby policzyła, ile lat minie od urodzin prababci do czasu, kiedy urodzi się jej własna prawnuczka. Kiedy małej udaje się to policzyć, tata mówi: Zobacz, właśnie na tyle pokoleń, na życie tylu bliskich ci osób będziesz miała bezpośredni wpływ. Inni ludzie mają podobnie tak ty. Razem robicie czas. To przepiękny sposób wytłumaczenia, czym jest przeżywanie czasu – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość na ludzką miarę, mierzona sprawczością i odpowiedzialnością.
Kiedy wyszłam od wróżki, z moją bajką na dobranoc, która miała mnie uspokoić, zatrzymać pędzące myśli, przyspieszony puls i przytłoczenie możliwościami – zamiast akceptacji i pocieszenia poczułam niezgodę. Przypomniał mi się Magnason.
Poczułam, że nie chcę, aby zdarzyło się to, co powiedziała, nie chcę wierzyć w jedną albo drugą koncepcję porządku albo sensu. Poczułam, że nie chcę nikomu oddawać swojego życia, ograniczać go w spacerze.
I tego właśnie – żeby nigdy nie oddawali Państwo życia nikomu ani niczemu, nawet kiedy bywa najtrudniej, tylko wcielali je codziennie od nowa, zgodnie z biciem serca i pulsowaniem myśli – życzę Państwu na kolejny wymyślony przez nas rok, tym razem 2024.