Zwodnicza szara strefa
Marcin Matczak uważa, że trzeba obniżać temperaturę politycznego sporu, bo ludzie chcą spokojnie żyć. Pytanie tylko, w jakiej Polsce. Tak się składa, że „zmęczenie wojną” z reguły służy autokratom, którzy się nie męczą. A wymuszony pokój nie oznacza spokoju.
Prof. Matczak pisze – i to chyba jego główny zarzut „nieścisłości” – że utożsamiam PiS z wyborcami tej partii i że ekipa Tuska powinna wykonywać gesty wobec elektoratu dawnej władzy, a sam PiS to inna sprawa. Nie zgadzam się z tym rozróżnieniem. Jarosław Kaczyński nie mógłby ruszyć palcem, gdyby nie stałe poparcie, jakiego udziela mu w wyborach dobrze ponad 30 proc. wyborców, a wcześniej z górą 40 proc. (najdziksze zaś antydemokratyczne pomysły PiS – jak pokazują od lat sondaże – znajdują stale tyle samo, ok. 20–22 proc. zwolenników). To w istocie nieformalni członkowie PiS. Sami nie mają legitymacji tej partii, ale od lat legitymizują pozakonstytucyjną zmianę ustroju.
Marcin Matczak pisze, że z badań wynika, iż skrajne opinie ma 6 proc. „oddanych tradycjonalistów”, a dalej rozciąga się „szerokie spektrum poglądów”. Jakie to ma znaczenie, skoro to „szerokie spektrum” stanowi nadal ponad 30 proc., które nawet w wyborach 15 października dało PiS pierwsze miejsce. Zwolennicy wsparli Kaczyńskiego w 2015 r., jeszcze bardziej w 2019 r., kiedy wiedzieli już dobrze, jak wyglądają jego rządy w drugiej odsłonie, a i ostatnio nie zawiedli. Takie są ich przekonania, to świadomy wybór, nie powinno im się tego odbierać, relatywizować, uważać, że czegoś nie rozumieją, bo są mniej wykształceni, zmanipulowani itd.; to jest właśnie protekcjonalizm. Zatem tak, traktuję PiS łącznie – jako organizację, której część uczestników jest literalnie w partii, a część to zaangażowana rezerwa, wręcz pilnująca programowej ortodoksji. Matczak pyta: „czy cały elektorat PiS jest antydemokratyczny, przecież to bzdura”. To odpowiadam pytaniem: dlaczego zatem ten elektorat od dawna i konsekwentnie popiera jawnie antydemokratyczną partię?
Glejt niewinności
Pisałem wiele razy o „uświęcaniu” elektoratu PiS przez część niepisowskiej opiniotwórczej „bańki”, nie można go było tknąć, teraz też nie. Słychać, że trzeba mieć dla tych wyborców jakąś „ofertę”, mimo że PiS dla zwolenników
opozycji przez osiem lat nie miał żadnej. Te specjalne prawa do wyborczej niewinności nigdy nie przysługiwały drugiej stronie; zwolennicy dawnej opozycji, zwłaszcza Platformy, to byli ci gorsi, jakieś wywyższające się elity, ludzie „wykorzenieni”, stale coś winni ludowi. Aż w końcu ostatnio 11-milionowa elita wygrała z tym 7-milionowym ludem. Nie trzeba było podbierać choć jednego wyborcy PiS, aby to się udało, a przez lata słychać było, że trzeba im schlebiać, jakoś przypodobać się, naśladować intuicje Kaczyńskiego. Wystarczyła jednak po prostu – to prawda, że wyjątkowa – mobilizacja demokratów, ale nie tych bezobjawowych, tylko rzeczywistych.
Marcin Matczak zarzuca mi, że lansuję „atmosferę wojny”, że błądzę, sądząc, iż „polaryzacja i konflikt to narzędzia szerzenia demokracji i praworządności”, oraz że wyrażam „niepokojące przekonanie o nienaprawialności drugiej strony”; pomijam tu już nieuprzejme uwagi o moich „kolonialnych” inklinacjach. Nie, nie uważam, aby stan napięcia i permanentnego konfliktu był pożądany i docelowy. Mam nadzieję, że Polska powróci w końcu do demokratycznej stabilności i normalnej rywalizacji ugrupowań – w ramach powszechnie akceptowanych ustrojowych zasad. Tyle że aby tak się stało, kanon tych reguł i procedur musi być jasny, broniony i chroniony.
Każdy ma możliwość „naprawić się”, nikt nie musi przez całe życie popierać Kaczyńskiego, Orbána, Erdoğana czy Trumpa. Ale stanowczo podtrzymuję tezę, że nie ma tu „ziemi niczyjej”, nie ma ustrojowej średniej wyciąganej z liberalnej demokracji i autokratycznej wizji pisopodobnych ugrupowań. A tak odczytuję sugestie Matczaka – aby w imię tzw. deeskalacji, zmniejszania społecznej polaryzacji, jakoś w sumie systemowo odpuścić, cofnąć się, „porozumieć”. Na końcu tak rozumianego kompromisu musi się jednak znaleźć choćby częściowa akceptacja dla ustrojowych rozwiązań Kaczyńskiego, Ziobry i Dudy. Co oznaczałoby, że liberalna demokracja, z trójpodziałem władzy, instytucjami kontrolnymi, swobodami obywatelskimi, w pewnej mierze podlega negocjacjom, a rzecz w tym, że nie podlega.
Spokojnie jak na Węgrzech
Wyborcy PiS stale mają szansę dostrzeżenia, że partia, którą popierają, a także oni sami, naprawdę znajdują się na innej „płycie tektonicznej”, choć to stwierdzenie oburza prof. Matczaka. To jest ta sama płyta, którą na Węgrzech pracowicie od czterech kadencji utwardza Viktor Orbán, a czego nie zdążył w Polsce zrobić Kaczyński. To państwo spokojne i bez większych napięć, także praktycznie bez wolnych mediów, znaczącej opozycji, niezawisłego sądownictwa, a z Orbánem wygrać się już raczej nie da. To taki dojrzały, wręcz dostojny populizm, jaki u nas obiecywał PiS w trzeciej kadencji swoich rządów.
W Polsce sympatycy PiS wciąż mogą powrócić do świata liberalnej demokracji i będą w nim entuzjastycznie powitani. Trzeba ich zachęcać, a nie odstręczać, ale też nie traktować jak wyborców specjalnej troski. I nie ma w tym żadnej „moralnej i kulturowej wyższości”, którą, obok wielu innych złych cech, zarzuca mi Matczak, to propozycja uczestniczenia w zachodnim modelu cywilizacyjnym. Takie porozumienie, jako wspólne podpisanie się pod demokratycznymi, konstytucyjnymi wartościami, jest wciąż możliwe, choć zapewne musi potrwać.
Marcin Matczak, i podobnie do niego myślący, nie powinni – dla klarowności sytuacji – tworzyć złudzenia, że istnieje jakaś pośrednia forma ustrojowa, stworzona specjalnie dla elektoratu Kaczyńskiego, gdzie będzie trochę tak, a trochę tak, coś się weźmie od Ziobry, a coś z Bodnara, obecny „dualizm prawny” jakoś się załagodzi, ujednolici, żeby wszyscy byli zadowoleni, a napięcie społeczne się wtedy zmniejszy. Właśnie takie „zmniejszanie napięcia”, za taką cenę, tylko oddala reaktywację demokratycznych standardów. Jeżeli zabraknie wyraźnie odrębnych wizji – powiedzmy to dobitnie, nie do pogodzenia – to nie ma do czego zmierzać, i nie ma jak się „naprawić”.
Jeden dym?
Marcin Matczak w swojej polemice dokonuje jeszcze jednego zabiegu – zrównuje „nienawiści”, pisząc: „Janusz Kowalski z jednej, czy Silni Razem z drugiej strony”. Autor zauważa także, że „30 proc. Platformy to jakkolwiek by patrzeć, cały czas mniejszość”. Stwierdza, że w ostatnich wyborach „większość głosowała przeciw PiS, a więc między innymi przeciw polaryzacji, podsycaniu konfliktów, i przeciw szczuciu jednych Polaków na drugich”. Przypomina to słynne zaklęcie symetrystów, że PiS żre się z PO, a ludzie chcą spokojnie żyć. To na takim zrównywaniu, podciąganiu fundamentalnego konfliktu ustrojowego pod „wojnę ultrasów”, PiS jechał równo przez osiem lat, i – jak widać – Matczak ten przekaz podtrzymuje. Na zasadzie: jedni walczą z demokracją, inni o jej przywrócenie – jeden dym.
A może to nie tylko „wściekła” Platforma i jej wyborcy, ale także Trzecia Droga i Lewica ze swoimi zwolennikami uważają, że przywrócenie praworządności w formacie liberalnej demokracji jest priorytetem i trzeba tu wykazać stanowczość; sondaże to potwierdzają. Jeśli 30 proc. Platformy to mniejszość, jak twierdzi Matczak, to w jaki sposób w sumie 23 proc. TD i Lewicy w ostatnich wyborach ma stanowić tę milczącą większość, która rzekomo sprzeciwia się zbyt radykalnym rozliczeniom? To nawet arytmetycznie się nie zgadza.
Zapewne mnie i Marcinowi Matczakowi chodzi z grubsza o to samo; o przywrócenie demokratycznego porządku jako wartości nadrzędnej. Różnimy się mocno co do metody: ustępować czy trzymać pozycje. Sytuacja jest jednak, zdania tu nie zmieniam, zero-jedynkowa. Bo ustrojowa szara strefa to idealny kamuflaż dla tych, którzy chcą budować – jak to zgrabnie ujął Viktor Orbán – demokrację nieliberalną. Czyli niedemokrację.