Swoi i obcy
Nie wiemy, czy świat mógłby być lepszy, niż jest. Nie ma takiego testu, którym dałoby się to rozstrzygnąć, bo jak sprawdzić, „co by było gdyby”? Możemy jednakże mieć na ten temat pewne przypuszczenia. Gdyby penicylinę wynaleziono sto lat wcześniej... Gdyby kule, które dosięgły Hitlera na froncie, okazały się śmiertelne... Ale to akurat próżne bajania, bo nikt nie miał na to świadomego wpływu. Inaczej ma się sprawa z upiornymi ideami, które wszak wymyślają ludzie i ludzie w nie wierzą, bądź też nie wierząc, cynicznie je wykorzystują, aby zdobywać władzę nad innymi i gnębić ich dla własnej korzyści i satysfakcji. Albo są szczerze przekonani, że niosą innym ludziom wolność i zbawienie, podczas gdy sprowadzają na nich niewolę i udrękę.
Spośród niezliczonych podłych i głupich idei, które utorowały drogę zbrodniom i wojnom, trzy są dla mnie najstraszliwsze i najbardziej porażające. Pierwsza jest bardzo stara, może tak stara jak ludzkość. Druga jest znana od co najmniej dwóch tysięcy lat. A trzecia wykluła się w Europie nowożytnej, by zebrać swe najokrutniejsze śmiertelne żniwo w ciągu minionego stulecia. Wszystkie mają wspólny mianownik: dzielą ludzi na swoich i obcych. A obcy są gorsi.
Niejedno ma więc imię ksenofobia. Najstarsza jej odmiana to rasizm. Jakiś pierwotny instynkt podpowiada człowiekowi, że gdy jacyś ludzie bardzo się od nas różnią wyglądem, a przy tym nie sprawiają wrażenia bogatych wybrańców bogów, to są źli i niebezpieczni, dzicy, nieokrzesani, głupi i w ogóle gorsi od nas. Ta sugestia jest tak silna, że większość ludzi, jacy kiedykolwiek żyli, nie miała nawet okazji krytycznie przyjrzeć się temu absurdalnemu przekonaniu, będącemu bodajże jakimś ewolucyjnym dziedzictwem z czasów, gdy Homo sapiens rywalizował z innymi gatunkami człowieka. Rasizm jest czymś tak oczywistym, że dopiero w XVIII w. w ogóle go dostrzeżono i zaczęto (pośród oświeceniowych elit) zwalczać. Do tego czasu jedynie mieszkańcy nielicznych wielokulturowych stolic, jak starożytna Aleksandria, mieli szansę wyzwolić się z tego haniebnego przesądu.
Ciekawe, że jednym z impulsów dla przezwyciężenia rasizmu stał się wynalazek uniwersalnej wspólnoty ponad podziałami rasowymi, etnicznymi i klasowymi, zjednoczonej jednym mitem i posłuszeństwem jednemu bóstwu oraz jego kapłanom. Ten, kto to wymyślił, był zaiste geniuszem. Może szatańskim, ale geniuszem. Kto nie z nami, ten już nie tylko przeciwko nam, lecz przeciwko Najwyższej Istocie! Któż by się oparł takiemu szantażowi? I jakże mieć pretensję, że opornych zmusza się do posłuszeństwa lub zabija? Przecież obrażają Najwyższego, odrzucając jego miłość i prawo. Sami się proszą, urągając Panu i odtrącając rękę, która wyciąga się do nich, by weszli do grona zbawionych.
Kto odrzuca najwyższe Dobro, temu tylko najwyższa kara! Niewierny nie tylko bowiem zamyka sobie drogę do Nieba, lecz obraża samego Króla Nieba, sprowadzając Jego gniew na całą wspólnotę oczekującą zbawienia. Jest przeto nie tylko zbłąkanym nieszczęśnikiem, lecz wrogiem całej ludzkości.
Nie da się zliczyć milionów pomordowanych, którzy nie spełnili moralnego obowiązku włączenia się do tej jedynej prawdziwej wspólnoty wyznawców jedynego prawdziwego Pana świata. Ale gdyby tego było jeszcze mało, gdzieś w łonie reformacji zakiełkował nowy pomysł, zrazu niewinny, który po kilku stuleciach wyrodził się w potwora nacjonalizmu. Bywa, że w reakcji na oszałamiający totalitaryzm władzy prowadzącej wyznawców do zbawienia lokalne wspólnoty zaczynają się buntować i walczyć o autonomię. A w takiej walce biedny może stać się bratem możnego i odwrotnie. Cel mają przecież wspólny – chcą wierzyć i czcić Najwyższą Istotę po swojemu. Abstrakcyjna, transkontynentalna wspólnota wyznawców nie szkodzi hierarchiom społecznym. Wręcz przeciwnie – czymże są bowiem różnice społeczne wobec rajskiego szczęścia jednakiego dla wszystkich?
Zbiorowy narcyzm i mitomania narodowa zdolne są odebrać rozum
milionom.
Zupełnie inaczej wygląda to w małej społeczności. Tutaj braterska walka o emancypację zrównuje bogatych z biednymi. I dlatego zaczyna się liczyć to, co łączy – wspólna przeszłość, wspólne terytorium, wspólny język. A gdy tak zacieśnia się więź społeczna, to wystarczy już tylko jeden krok, by ponad podziałami klasowymi zawiązała się wyobrażona wspólnota terytorialno-kulturowa zwana narodem. I bardzo dobrze. Wszakże tylko do tego momentu, w którym zły duch nie podszepnie młodemu, radującemu się sobą narodowi samolubnej idei, że jest narodem wyjątkowym, lepszym od narodów sąsiednich, mającym więcej od nich praw, a przede wszystkim mającym z nimi historyczne rachunki krzywd do wyrównania. Zbiorowy narcyzm i mitomania narodowa zdolne są odebrać rozum i sumienia milionom. Gdy po dwóch stronach granicy staną uwznioślone pychą i nienawiścią armie dwóch nacjonalizmów – miliony tracą życie w absurdalnym, zabójczo-samobójczym zwarciu.
Czy da się te trzy krwawe idee połączyć w jedną morderczą ideologię? To trudne, bo czymże jest naród wobec prawdziwej wiary, która powinna w miłosnym uścisku objąć całą ludzkość? Po co rasizm komuś, kto chce panować nad całym światem i podporządkować sobie wszystkie ludy? Są jednakże i na to sposoby. Pomyślcie o narodzie „najwierniejszym z wiernych” i rasie, której Najwyższy nakazał wziąć pod czułą opiekę rasy niższe i upośledzone… Głupota, pycha i chciwość wcale nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.