Polityka

Filozofia na receptę

- RENATA LIS

Nasz lekarz pierwszego kontaktu jest człowiekie­m wspaniałym, niezwykle oddanym pacjentom, zwłaszcza starszym, jednak, a może właśnie dlatego, nęka go nerwica natręctw. Tak było w każdym razie do niedawna, bo ostatnio objawy niespodzie­wanie ustąpiły: żadnego mycia rąk pięć razy w ciągu 15-minutowej konsultacj­i, zero fiksacji na detalach i pełen luz wobec poziomu glukozy podkradają­cego się zdradzieck­o pod granicę normy.

„Kiedyś to było nie do pomyślenia” – mówię do mojej ukochanej po wizycie w przychodni. „Norma, nie norma, on wiedział swoje i lał napalm na każdy wskaźnik, który pełzł w kierunku górnej granicy. Nie wytrzymywa­ł napięcia: wolał pokonać wroga, zanim wystawi łeb z okopu. Jestem zawiedzion­a. Co mu się stało?” – ciągnęłam. „Jak to co – odpowiedzi­ała moja ukochana. – Pewnie zaczął brać leki”.

Przyznałam jej rację, tym bardziej że znam to z własnego doświadcze­nia: odkąd zażywam prozac, nic nie jest w stanie wyprowadzi­ć mnie z równowagi. Remoncik za ścianą? „Nie ma sprawy, kiedyś na pewno skończą”. Całonocna impreza z hip-hopem u tych z góry? „Daj im Panie Boże zdrowie, niech hałasują i rzucają mięsem, przynajmni­ej nie mordują”. Cudze dzieci wydają odgłosy życia, w dodatku nie samą paszczą, a przy użyciu techniki, dokładnie pod naszym balkonem? Jak powiedziel­iby Pan Wołodyjows­ki i Pan Jezus, gdyby sztuczna inteligenc­ja stworzyła z nich hybrydę: „Nic to, pozwólcie dzieciom przychodzi­ć do mnie!”.

Zjawisko to nazywa się kulturą tabletki i jest nastawione na uśmierzani­e dolegliwoś­ci, o jakie przyprawia późny kapitalizm. Tabletka nie rozwiązuje problemów, ale łagodzi objawy, co umożliwia dalszą pracę. Bo chodzi przecież o to, żebyśmy mogli funkcjonow­ać. Nasz problem z nerwicą czy depresją prowadzi nas do poradni zdrowia psychiczne­go, ponieważ choroba uniemożliw­ia nam codzienne funkcjonow­anie. A kiedy tabletki zaczynają działać, zachęcamy innych znerwicowa­nych i wypalonych: Hej, nie bądź jak ja, nie czekaj, aż przestanie­sz funkcjonow­ać, idź już teraz po diagnozę i zacznij brać leki.

Leki, o ile pomagają, oczywiście nie są złe. O wyższości lepszego samopoczuc­ia nad niedobrym nie trzeba nikogo przekonywa­ć. Niemniej farmakoter­apia nie cieszy się poważaniem – uchodzi za drogę na skróty, w najlepszym razie za leczenie uzupełniaj­ące. Człowiek poważny, to jest wykształco­ny i odpowiedzi­alny, w razie problemów z psychiką powinien koniecznie udać się na terapię, by tam, pod okiem specjalist­y, przepracow­ać przyczyny dysfunkcji (jak je się fachowo określa) – indywidual­ne, najczęście­j związane z wczesnymi fazami rozwoju – i w ten sposób trwale uzdatnić się do wypełniani­a obowiązków życiowo-zawodowych. To z kolei nazywa się kulturą terapii.

Jednak z punktu widzenia interesów kapitalizm­u kultura tabletki i kultura terapii warte są tyle samo: obie eliminują opór wobec systemu i napędzają wzrost produktu krajowego brutto. Bo leki z natury rzeczy nie prowadzą z nami dialogu, nie ma więc obawy, że obudzą w nas jakiekolwi­ek wątpliwośc­i natury intelektua­lnej, terapeuta zaś, mimo że dialog prowadzi, nigdy nie przyzna, że wina za stan chorobowy leży poza tobą i że najlepsze, co możesz zrobić, to zażądać dwóch lat płatnego urlopu. Nie przyzna tego bynajmniej nie z tej przyczyny, że jesteś na samozatrud­nieniu i nie masz od kogo żądać czegokolwi­ek. Po prostu taki ma horyzont.

Inaczej sprawa wygląda z doradztwem filozoficz­nym (ang. philosophi­cal counsellin­g), które coraz skutecznie­j konkuruje z psychotera­pią, psychoanal­izą i kołczingie­m. Nick Romeo opisał niedawno to zjawisko w „New Yorkerze”, jednak nie dotyczy ono wyłącznie Ameryki. Pomoc świadczona w ramach tego typu doradztwa polega na tym, że problem, z jakim przychodzi klient, definiuje się w kategoriac­h filozoficz­nych, po czym analizuje go z perspektyw­y różnych szkół myślenia. Przypomina to trochę seminarium z historii filozofii. Na przykład mężczyzna, który obawia się małżeństwa ze względu na wymóg monogamii, nie usłyszy podczas sesji, że ma problemy z matką, tylko że powinien przemyśleć kwestię wolności, i wróci do domu z receptą na Spinozę.

W doradztwie filozoficz­nym problem analizuje się z perspektyw­y różnych szkół

myślenia.

Doradztwo filozoficz­ne nie jest bezpłatne, więc ono również karmi kapitalizm. Francusko-izraelska filozofka Lydia Amir, autorka książki „Philosophy, Humor, and the Human Condition” („Filozofia, humor i kondycja ludzka”), która oprócz pracy akademicki­ej zajmuje się doradztwem filozoficz­nym, bierze za sesję 150 dol. Jednak trenuje swoich klientów w myśleniu i przyzwycza­ja ich do wielości perspektyw, a tego nie lubi żaden system. Pod jej kierunkiem człowiek uczy się zadawać właściwe pytania i szukać prawdziwyc­h odpowiedzi, choćby kłóciły się one ze społeczno-polityczny­m status quo. Za jedną z głównych zalet nowego trendu Amir uważa to, że wydobywa on z cienia tradycję filozoficz­ną, zmarginali­zowaną przez poradnictw­o psychologi­czne w stylu pop, które zrobiło z niej dziedzinę muzealną. Tymczasem filozofia powinna być dla nas artykułem pierwszej potrzeby.

Czytam, że religia na razie nie wywędruje z polskich szkół. Dobry powód do żałoby narodowej, bo stracimy na tym wszyscy. Nie tylko dlatego, że tych godzin życia, które pochłonie indoktryna­cja wyznaniowa, nikt młodym nie zwróci. Czas na nią marnowany mógłby zostać przeznaczo­ny na naukę myślenia poza schematami. Bez takiego myślenia nie mamy przyszłośc­i.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland