Ratuj się, kto może
Komisja badająca aferę wizową powstała najpóźniej i kiedy wreszcie zaczęła przesłuchiwać, entuzjazm opinii publicznej wobec sejmowych śledztw zdążył już opaść. Na posiedzeniach jej krewniaczek działo się niewiele, jeśli nie liczyć przepychanek pomiędzy jej członkami, bo już przesłuchania niedawnych notabli – z ich dyżurnym pakietem „nie wiem”, „nie przypominam sobie” itd. – pozostawiały niedosyt. Ze sprawą wydawania nielegalnych wiz dodatkowo był ten problem, że chociaż istotnie wpłynęła na dynamikę ubiegłorocznej kampanii, uchodziła za praktycznie już wyjaśnioną; przynajmniej jeśli chodzi o prześwietlony przez media korupcyjny mechanizm. Zagadkę stanowiła co najwyżej faktyczna skala patologii.
Próba przesłuchania głównego bohatera afery Piotra Wawrzyka zakończyła się zresztą fiaskiem. Chociaż były wiceszef MSZ wcześniej deklarował, że odpowie na pytania, już przed obliczem komisji nabrał wody w usta, wymawiając się postępowaniem prokuratorskim. Kiedy jednak miejsce Wawrzyka zajął jego nieformalny współpracownik z czasów afery Edgar K., zrobiło się ciekawiej. Już na wstępie świadek poprosił o podanie pełnego nazwiska Kobos, co było jasną deklaracją otwartości na współpracę ze śledczymi. Do tej pory funkcjonował na papierach kolejnego z obrotnych pisowskich młodzianów, jacy licznie krążyli po orbitach tamtej władzy: pieczeniarza podpiętego pod wpływową figurę, krzyżówki Bartłomieja Misiewicza (tego od Macierewicza) z Pawłem Gajewskim (od Jacka Kurskiego). Dolce vita za publiczną kasę dobiegło jednak końca, a teraz trzeba się mierzyć z prokuratorskimi zarzutami i perspektywą odsiadki.
W tej sytuacji Kobos postanowił zatroszczyć się o status „małego świadka koronnego”. Już na niejawnej części przesłuchania miał się przyznać do brania
łapówek i wręczania prezentów swojemu patronowi Wawrzykowi, a do tego zarzucił pisowskiej prokuraturze, że chciała ukręcić łeb niewygodnej sprawie. Co samo w sobie nie jest oczywiście wielką sensacją, bardziej już – uwiarygodnieniem medialnych doniesień. Nie należy jednak bagatelizować tego, że śledczy dostali bogaty materiał do powoływania się w kolejnych przesłuchaniach, a być może użyją też aferzystę pokutnika do bezpośrednich konfrontacji z innymi świadkami.
Wjego zeznaniach przede wszystkim warto jednak dostrzec symptom rozpadu więzów lojalności w obozie PiS i wypierania ich przez indywidualne strategie wedle logiki „ratuj się, kto może”. Takich postaw można się spodziewać w systemach szczególnie zdemoralizowanych i zorientowanych na łupy, chociaż w naszych realiach były one zapewne blokowane przez regułę omerty, której złamanie oznacza środowiskowy ostracyzm. Kobos może więc teraz odegrać niebagatelną rolę jako innowator skruchy, ośmielający kolejnych do podjęcia podobnej decyzji. Czasem parę kamyczków wystarczy, żeby wywołać lawinę. A wtedy proces rozliczania rządów PiS nabierze niespotykanego dotąd impetu.