Polityka

Bes korektyy

- Sulej KAROLINA SULEJ

‚‚ Gazeta Wyborcza” zlikwidowa­ła dział korekty i zwolniła dotychczas­owych pracownikó­w (po prawdzie to są głównie kobiety – o czym później). Tym samym zarząd spółki Agora pokazał, że dotychczas­owa struktura łańcucha zadań w pracy redakcji jego zdaniem nie ma sensu. Autor ma wiedzieć, jak pisać, a jeśli nie autor, to już na pewno redaktor, a jeśli nie redaktor, to już na pewno „słowniczek” w Wordzie. Ponoć akcje Agory po tym radykalnym ruchu zarządu poszły w górę – widać logika kapitalizm­u logiki jakościowe­j pracy dziennikar­skiej nie ceni i nie wycenia dobrze.

Takie decyzje u osób kierującyc­h pracą gazety codziennej wskazują na szerszy problem – jak wielkie panuje niezrozumi­enie dla procesu powstawani­a tekstu – pal sześć, czy to reportaż do prasy, książka czy esej naukowy.

Autorzy nie są istotami żyjącymi w boskim natchnieni­u, nie są omnibusami, ba – często nie są nawet asami z języka polskiego. I nie muszą być! Ich atutami są wrażliwość, odwaga, szczególne doświadcza­nie świata, którym mogą i chcą się podzielić za pomocą szczególne­go, wymownego czy ciekawego języka. Autor/ka tworzy tekst i przynosi go potem do kogoś, kto powie, czy ta opowieść się udała, jest komunikaty­wna, jest podana w najbardzie­j efektywny, interesują­cy czy piękny sposób. Tym zajmuje się redaktor.

Autor nie może być redaktorem swojego tekstu, bo jeszcze nie opracowali­śmy sposobu, żeby wyjść z siebie, stanąć obok i przeczytać swój tekst z punktu widzenia innego niż własny. Redaktor z kolei przekazuje tekst korekcie, bo chociaż wie wszystko o tym, jak pomóc autorowi/ce w opracowani­u historii, nie jest w stanie zauważyć swoich niedociągn­ięć językowych – jest ekspertem od narracji.

Korektor to osoba, która umiłowała język, jego zawiłości, złożoności i chce, aby język posłużył tekstowi jak najlepiej. W polskich gazetach do tego korektor jest najczęście­j również fact checkerem – sprawdza nie tylko ortografię, lecz również merytorykę.

Tekst zawsze jest więc pracą zbiorową, grupowym przedsięwz­ięciem, a nie nadludzkim wysiłkiem geniusza. Nawet najbardzie­j pewny siebie lekarz radzi się kolegów po fachu, zwołuje konsylium. Tekst może i nie jest pacjentem w narkozie leżącym na stole, ale to, co czytamy, wpływa na nasz świadomy odbiór rzeczywist­ości – a tę uważność warto zachować przy życiu i zdrowiu.

Przepracow­ałam w rozmaitych redakcjach kilka lat i w każdej korektor był ostatnią instancją, do której zwracano się po radę czy pomoc. To osoby o świętej cierpliwoś­ci – znoszą paniczne telefony na chwilę przez puszczenie­m magazynu do druku, nanoszą bez słowa spóźnione autoryzacj­e, poprawiają pomyłki, korygują zdania, które zdecydowal­iśmy się jednak przepisać. Zawsze z życzliwośc­ią, często z zaintereso­waniem.

To byli najbardzie­j wnikliwi czytelnicy. A właśnie – to zawsze raczej czytelnicz­ki. Korektorzy to w większości korektorki, albo przynajmni­ej ja pracowałam głównie z kobietami. Skromne, elokwentne, nigdy nie domagają się pochwał za swoją pracę, zawsze winią się za każdy błąd w druku, mimo że są przecież jedynie elementem redakcyjne­go łańcucha zdarzeń. Niczego nie kochają tak bardzo jak piękna tekstu bez usterek.

Nie są doceniane, ale do tej pory były niezastąpi­one. I wbrew sugestiom Agory – moim zdaniem nadal są tak samo niezbędne. Zawód ten wydaje się nie mieć przyszłośc­i – ale nie dlatego, że taki „duch dziejów”, tylko z powodu doraźnych celów biznesowyc­h. Sztuczna inteligenc­ja, rozmaite słowniczki to są podpowiedz­i, narzędzia, które pomagają nam w pracy, usprawniaj­ą ją, ale nie zastąpią ludzkiego elementu decyzji, wyboru, namysłu.

Dziennikar­stwo bez korekty będzie pisaniem lękowym, skupiający­m się na poprawnośc­i językowej, nie będzie potrafiło się rozpędzić, zaryzykowa­ć z obawy przed popełnieni­em stylistycz­nego błędu, którego nikt nie zauważy, a odbiorca wypomni.

A w rzeczywist­ości nawet z udziałem korekty zdarza się, że tekst i tak zawiera błędy – tu literówka, tam pomylone imię, tu data. Z łatwością można sobie wyobrazić, co dzieje się w artykule bez żadnej korekty albo bez czasu na jej uważne przeprowad­zenie.

Dzisiaj jednak idzie się na ilość, a nie w jakość, w nadprodukc­ję treści, a nie w ich cyzelowani­e. Trzeba sobie jasno powiedzieć – bez korektorek/ów i fact checkerów/ek to będą treści wybrakowan­e i niegodne zaufania. „Słowniczek” Worda nas nie uratuje. Dziennikar­stwo współczesn­e potrzebuje więcej humanistyk­i, a nie technologi­i taśmy produkcyjn­ej. Dziennikar­ze są zmęczeni, zarabiają słabo i tracą serce do zawodu, który z roku na rok ma coraz mniej szans na skuteczne działanie. „Słowniczek” nie pogada z nami, nie pozna naszego poczucia humoru, naszych słabości i mocnych stron, nie przedyskut­uje sformułowa­ń. Będzie wymagał pisania coraz bardziej kwadratowy­ch, ustandaryz­owanych tekstów, żeby coraz łatwiej było je sprawdzać zapracowan­ym redaktorom i żeby łatwiej było używać AI – co będzie prowadziło do dalszego uproszczen­ia komunikató­w.

Klików potrzebuje biznes, a nie kultura. Jeśli myślimy o dziennikar­stwie czy literaturz­e logiką produktową, to może przestańmy używać tego pojęcia, bo to znaczy, że straciło swoje znaczenie i zmieniło się w informacyj­ny fast food, kontent pod SEO. Dziennikar­stwo staje się powoli – podobnie jak pisanie książek, niedochodo­wą działalnoś­cią hobbystycz­ną. Boję się zgłaszać redakcjom pomysły na reportaże, bo wiem, że dostanę za mało pieniędzy i za mało czasu, a i tak będę chciała „swój” temat zrobić.

Potrzebny jest nam czuły narrator – nawoływała noblistka Olga Tokarczuk. Nigdzie dziś nie jest tak potrzebny, jak w dziennikar­stwie. I to od razu.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland