Źli to inni?
Jedna z wielkich mądrości powszechnych (bo są takie) głosi, że nie należy niczego żałować, bo przeszłości i tak nie da się zmienić. Żałowanie jest tylko jałowym, bolesnym rozpamiętywaniem, zbędnym obwinianiem siebie i innych, dodatkową udręką powiększającą ewentualne szkody, jakie pociągnęły za sobą popełnione przez nas błędy. Poza tym te nasze złe wybory dają nam nauczkę na przyszłość. Inna pociecha płynie z głęboko zakorzenionych w nas przekonań metafizycznych. Większość wierzy, że naszym losem rządzi fatum czy inny „plan boży” i dlatego to, co się nam przytrafiło, przytrafić się musiało. A jaki jest sens żałować tego, co nieuchronne? Dziwnym trafem obok „wyroków losu” wierzymy jednocześnie w „wyroki przypadku”. Sądzimy, że nie ma żadnej gwarancji, iż gdybyśmy poszli inną drogą, niż ta, która wyprowadziła nas na manowce, to nie wydarzyłoby się coś jeszcze gorszego. Może wpadlibyśmy pod samochód?
Chciałoby się mieć kontrolę nad własnym życiem, lecz fatalizm wciąż nas kusi. Bo skoro idziemy przez życie jak po sznurku, to nie musimy brać za nie odpowiedzialności. No to działać czy czekać, co bracia los i przypadek zrządzą? Aktywność i sprawczość mają swój urok, podobnie jak bierność i wycofanie. Każdy się z tymi pokusami egzystencjalnymi mierzy, lecz na koniec odpowiedzi udziela temperament. Kto żywszy, ten się rozpycha w życiu, a kto spokojniejszy, ten z pokorą przyjmuje swój los.
Taka to jest popularna filozofia życiowa. Generalnie jej zadaniem jest pocieszać, uspokajać i wzmacniać, bo smutek i trwoga przed śmiercią kończącą zmarnowane życie stanowią bezproduktywne i poniżające cierpienie. Trzeba tę filozofię szanować, gdyż niesie nieszczęśliwym otuchę. Jednakże oprócz pocieszeń człowiekowi czasami potrzeba też prawdy. Byle podanej w sposób życzliwy, wolny od okrucieństwa. I tak oto współczesne poradnictwo psychologiczne dopisało ciąg dalszy do starej opowieści. Brzmi on następująco. To nie jest tak, że wszystkie złe doświadczenia są warte przeżycia i że człowiek powinien być zawsze pogodzony ze swym losem, nigdy się o nic nie obwiniać i niczego nie żałować. Prawdziwe, autentycznie przeżywane życie ma w sobie przestrzeń na tęsknotę, żałowanie, żałobę, cierpienie i poczucie winy. To również część ludzkiego losu. I nie wszystko da się w życiu przekuć w sukces, i nie ze wszystkiego można zrobić napęd dalszego rozwoju. To nieprawda, że co nas nie zabija, to nas wzmacnia, bo często wręcz odwrotnie – osłabia, uszkadza, okalecza.
W takim oto miejscu znalazła się dziś sterowana przez psychologów i wydawców poradników mądrość życiowa. I jest to nawet niezły wynik, choć nadal proporcja prawdy i fantazmatów pozostaje w nim niezadowalająca. Głosiciele masowych mądrości niezmiennie podlegają bowiem zasadzie minoderii – muszą mówić ludziom rzeczy miłe i budujące, a przede wszystkim muszą brać ich stronę. W końcu więc każdy dyskurs publiczny kończy się pochwałą jego odbiorców i przynosi im jakiegoś rodzaju pocieszenie i nadzieję. Choćby się więc nie wiedzieć jak nasi życiowi doradcy napinali, zawsze na koniec dnia wyjdzie im, że życie każdego z ich słuchaczy jest sensowne, a on sam jest wartościową osobą. Głupi i źli są zawsze inni, to znaczy ci, którzy jakoś nie trafili na nasz „kanał” czy inny „podkast”. Dlatego przyznając, że błędy i porażki w życiu się zdarzają i jest czego żałować, doradca mądrości życia będzie nas przekonywał, by się nie poddawać i nie załamywać. Trzeba ratować, co się da, i zadbać o siebie, aby pozostałą część życia przeżyć lepiej.
Tyle można zrobić, funkcjonując w logice „rynku idei”, odwołując się do mas i uzależniając od ich opinii. Masowa mądrość życiowa, kontrolowana przez psychologów (dawniej przez filozofów), nie może już pójść ani o krok dalej. Przekaz musi być bowiem pozytywny, a to, co złe, musi zostać opakowane w jakieś większe i ogólniejsze dobro. Tylko ten, komu nie zależy, aby być słuchanym, może sobie pozwolić na powiedzenie trudniejszej części prawdy. A ta trudniejsza część jest taka, że wielu ludzi żyje głupio i źle, męcząc świat swoim istnieniem, i w dodatku nie mają oni w sobie żadnego potencjału i możliwości, aby to zmienić. Tylko nieliczni spośród nich wiedzą, że zmarnowali swoje życie, lecz i tak na niewiele im ta wiedza się zdaje. Być może tylko odrobinę wywyższa ich ponad rzesze ludzi przegranych i złych. Bo też ludzką jest rzeczą wiedzieć i rozumieć.
Tak to dochodzimy do tabu, z którym mądrość publiczna nijak nie może sobie poradzić, a za to mądrość prywatna nie ma z nim żadnego kłopotu. Nie odkryję wszak Ameryki, gdy powiem, że istnieją ludzie, którzy są po prostu głupi i źli. Ludzie, których życie jest klęską nie dlatego, że mało zarabiają, chorują i mają złe relacje, lecz dlatego, że zatruwają otoczenie swoimi wrednymi i głupimi słowami, podłymi uczynkami i pełnymi wrogości emocjami. A rzesze takich ludzi przewalają się przez świat, pokolenie za pokoleniem, w zasadzie bezkarnie, bo co im kto zrobi? Nawet pokazać ich nie można. W konkretnych przypadkach nie ma przecież całkowitej pewności, a gdyby nawet taka była, to i tak nie wolno nikogo piętnować. Źli mają takie same prawa jak dobrzy.
Demokratyczne, sentymentalne, pełne empatii społeczeństwa nie są zdolne w sposób dojrzały uznać istnienia zła, zwłaszcza indywidualnego ludzkiego zła. Zło, owszem, istnieje, lecz wyłącznie pod postacią wadliwych ustrojów, wadliwej polityki, która prowadzi do zaburzeń, cierpień i przemocy. Jednakże ludzie są dobrzy. Podobnie jak inne zwierzęta. Dobrzy i niewinni. Któż by się odważył publicznie rzucić wyzwanie temu słodkiemu mitowi?