Polityka

Koalicja grilla i kanapy

- Przemysław Sadura

Socjolog, profesor Uniwersyte­tu Warszawski­ego, kurator instytutu badawczego Krytyki Polityczne­j.

Kto wygrał wybory? W deklaracja­ch polityków zwycięzców jest tylu, ile startujący­ch komitetów. PiS zrobił najwyższy wynik i okopał się w swoim mateczniku. Koalicja Obywatelsk­a zgarnęła całą premię za sukces, jaka przypadała koalicji 15 październi­ka. Trzecia Droga już bez głosów taktycznyc­h potwierdzi­ła wynik z jesieni. Przyczajon­a Konfederac­ja czeka na eurowybory, żeby skapitaliz­ować inwestycję w protesty rolnicze. I tylko Lewica zasłania porażkę dobrym wynikiem Magdaleny Biejat. Prawda jest jednak taka, że wygrała absencja wyborcza.

Nie po raz pierwszy. Przez długie lata żyliśmy z niską frekwencją.

Niechodzen­ie na wybory było wręcz naszym sportem narodowym (drugie wybory samorządow­e to ledwie 33 proc., pierwsze eurowybory tylko 20 proc.). Wraz z wypalaniem się podziału postkomuni­stycznego spadało zaintereso­wanie rywalizacj­ą o miejsca w parlamenci­e (frekwencja malała stopniowo z niecałych 63 proc. w 1989 r. do 40,5 proc. w 2005 r.). Większość wyborów w Polsce wygrywała Koalicja grilla i kanapy. Narzekaliś­my na niskie zaangażowa­nie obywateli. Fantazjowa­liśmy o tym, jak nam rozkwitnie demokracja, gdy tylko ludzie polubią urnę wyborczą. W tym jednak czasie dokonaliśm­y wyboru cywilizacy­jnego, wchodząc do NATO i UE. Przebudowa­liśmy gospodarkę i sferę publiczną.

Frekwencja zaczęła rosnąć i bić rekordy wraz z narastając­ą polaryzacj­ą i rywalizacj­ą między Polską Solidarną i Polską Liberalną. Prawie 54 proc. w 2007 r. i sukces Liberalnej, niemal 64 proc. w 2019 r. i zwycięstwo Solidarnej. Polaryzacj­a podnosiła frekwencję we wszystkich rodzajach wyborów. Kilka lat temu odsetek obywateli wybierając­y europosłów podwoił się, a radnych i gospodarzy miejscowoś­ci wybierało prawie 55 proc. z nas. Czy czas rosnącej frekwencji zapamiętam­y jako złoty okres polskiej demokracji? Nie. Niczym gorączka okazała się ona symptomem choroby toczącej nasze demokratyc­zne instytucje. Choroby populizmu.

Prawie 75-proc. frekwencja w wyborach 15 październi­ka to był efekt silnego wkurzenia Polek i Polaków. Podwojenie liczby głosującyc­h wśród najmłodszy­ch, rekordową liczbę głosującyc­h kobiet interpreto­wano jako kredyt zaufania dla nowego rządu. Jednak badania pokazywały, że ten kredyt to raczej jednorazow­a pożyczka. W domach zostało zniechęcon­e przez Trzecią Drogę pokolenie Strajku Kobiet (specjalne podziękowa­nia dla Szymona Hołowni) oraz spragnieni powrotu do normalnośc­i (czyt. do grilla i kanapy) Fajnopolac­y.

A tu niespodzia­nka. Za wcześnie odtrąbiono pokonanie smoka. Trzeba się będzie jeszcze pomęczyć.

Kilka dni temu mogło się wydawać, że frekwencja w nadchodząc­ych wyborach do Parlamentu Europejski­ego spektakula­rna będzie tylko w jednym przypadku. Jeśli nada się im charakter polaryzują­cego plebiscytu w sprawie członkostw­a Polski w Unii. Dziś już wiemy, że to najbardzie­j prawdopodo­bny scenariusz. Grają na niego PiS i Konfederac­ja, będzie musiała zagrać koalicja 15 październi­ka. Jak wybory są świętem demokracji, tak plebiscyt jest świętem populizmu. Nie takiego święta potrzebuje­my. Wchodzimy na bardzo niebezpiec­zną ścieżkę. Wiemy, do czego doprowadzi­ła ona mieszkańcó­w Zjednoczon­ego Królestwa. Jednak za wcześnie na rekonwales­cencję. Trzeba zmobilizow­ać system immunologi­czny i jeszcze raz podnieść temperatur­ę.

Jeśli dla plebiscytu nie ma alternatyw­y, trzeba go wygrać, a energię społeczną podtrzymać do przyszłoro­cznych wyborów prezydenck­ich. Tylko ich korzystne rozstrzygn­ięcie może dać nam dłuższą przerwę w wojnie polsko-polskiej.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland