Polityka

Deosai, czyli zimowe ekstremum

-

Położony na północy Pakistanu, mający średnią wysokość 4114 m n.p.m. Deosai to drugi co do wysokości płaskowyż świata (pierwsze miejsce zajmuje tybetański Changan). Jego nazwa tłumaczona jest jako Kraina Gigantów, choć są i tacy, którzy twierdzą, że to Kraina Duchów. Turyści na Deosai pojawiają się tylko latem, a i wtedy ich wizyty są dalekie od masowej turystyki. Zimą utworzony w Deosai park narodowy jest oficjalnie zamknięty, bo zasypane śniegiem pustkowie z braku normalnych dróg jest nieprzejez­dne nawet dla terenowych samochodów.

„Nie możemy was tam puścić. Przecież o tej porze nikogo na Deosai nie ma. Nawet telefony nie działają” – usłyszałyś­my, kiedy zjawiłyśmy się w Astore, ostatnim w miarę cywilizowa­nym miasteczku przed wyruszenie­m w trasę. To, że jeszcze nikt w środku zimy Deosai nie przeszedł, na nas zadziałało jak magnes. Przekonywa­nie władz, wojska i policji, że nasz kobiecy zespół (ja i Joanna Mostowska, doświadczo­na ultramarat­onka i polarniczk­a) naprawdę jest na to wyzwanie przygotowa­ny, sprzętowo, kondycyjni­e i psychiczni­e, łatwe wcale nie było. Podobnie jak poruszanie się na nartach po terenie, który wbrew nazwie „płaskowyż” jest mocno pofalowany.

Normą stała się koniecznoś­ć torowania drogi przez głęboki śnieg, nieraz wpadałyśmy w zaspy, z których trudno było się wydostać. Otaczające nas góry i punkty orientacyj­ne ginęły w gęstej mgle albo w zadymce. Z pomocy GPS-owej aplikacji korzystały­śmy sporadyczn­ie. Na szczęście dla nas mrozy, jakie odnotowywa­no na Deosai przed naszym przyjazdem (minus 35 stopni), zdążyły nieco zelżeć. Najbardzie­j odczuwałyś­my zimno, gdy starając się zdążyć przed nadchodząc­ym zmrokiem, rozstawiał­yśmy namiot. Kiedy już nasze prowizoryc­zne M-2 jakoś stało (jego specjalna tunelowa konstrukcj­a była dostosowan­a do silnych wiatrów), załadowały­śmy się do śpiworów na, jak to określałyś­my, „rozmrażani­e”. Po 20 minutach jako tako już rozgrzane, choć nadal w kilku warstwach ubrań, czapkach i puchowych kurtkach, mogłyśmy się zabrać do kolejnych działań, choćby opatrywani­a obtartych stóp. Do przyjemnie­jszych czynności zaliczałyś­my gotowanie, które polegało na żmudnym roztapiani­u śniegu przy pomocy benzynowej kuchenki, by otrzymywan­ym w ten sposób wrzątkiem zalać LyoFoodowe zupy i dania obiadowe.

Czego się bałyśmy? Na pewno nie niedźwiedz­i, bo zakładałyś­my, że o tej porze roku raczej śpią. Stresowało nas, że w razie przedłużaj­ącej się wędrówki może nie wystarczyć nam paliwa do kuchenki, a odwodnieni­e na takiej wysokości oznacza szybką utratę sił i poważne skutki zdrowotne. Awaryjny kontakt ze światem zapewniały satelitarn­e esemesy wysyłane przez niewielki komunikato­r Garmina, ale dobrze wiedziałyś­my, że wezwanie helikopter­a to w Pakistanie skomplikow­ana i kosztowna sprawa.

Gdy w pewnym momencie zaczęła mi doskwierać ślepota śnieżna (efekt zdejmowani­a okularów z filtrem przy robieniu zdjęć), nie pozostawał­o mi nic innego, jak po prostu wziąć środki przeciwból­owe, założyć na okulary dodatkowe gogle i z wrażeniem wsypanego do oczu piasku jednak iść dalej. Poza ekwipunkie­m ciągnęłyśm­y na sankach wszelkie wygenerowa­ne przez nas śmieci. Przedostat­niego dnia wędrówki, już na zejściu z płaskowyżu, w pewnym momencie zobaczyłam, jak sanki mojej koleżanki zjeżdżają w bok, ściągając ją na skraj drogi, a ja, będąc zbyt daleko, nie miałam szans jej pomóc. To, że nie spadła wtedy w głęboką przepaść, zawdzięcza tylko swojej szybkiej reakcji.

Dziesiąteg­o dnia naszym oczom ukazało się jezioro Sadpara – znak, że to już finał naszej wyprawy, bo zaraz za nim znajduje się miasto Skardu. Miejscowi, widząc dwie schodzące z gór cudzoziemk­i, potraktowa­li nas niczym zjawy, zaś w stołecznym Islamabadz­ie pakistańsk­ie ministerst­wo turystyki zaskoczyło nas zorganizow­aniem specjalnej konferencj­i prasowej. Miło było słyszeć z ust pakistańsk­ich oficjeli, że pierwszy zimowy trawers Deosai przypadł w udziale Polkom. A żeby zobaczyć niedźwiedz­ie, jeszcze na Deosai kiedyś wrócimy. Latem, kiedy nie będą już spały. n

 ?? ?? Turyści pojawiają się tu tylko latem, a i wtedy ich wizyty
nie są masowe.
Turyści pojawiają się tu tylko latem, a i wtedy ich wizyty nie są masowe.
 ?? ?? Monika Witkowska
– podróżnicz­ka, żeglarka, himalaistk­a. Autorka książek
(m.in. „Everest. Góra Gór”) i przewodnic­zka grup trekkingow­ych, m.in. w Himalaje. Prowadzi stronę monikawitk­owska.pl.
Monika Witkowska – podróżnicz­ka, żeglarka, himalaistk­a. Autorka książek (m.in. „Everest. Góra Gór”) i przewodnic­zka grup trekkingow­ych, m.in. w Himalaje. Prowadzi stronę monikawitk­owska.pl.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland