Remis ze wskazaniem
Jeśli wyborczy wynik koalicji rządowej uznać za „umiarkowanie dobry”, to druga tura wyborów samorządowych może do tej słabej czwórki dopisać plus. W kilku ważnych miastach, gdzie odbędzie się prezydencka dogrywka, kandydaci koalicyjni powinni wygrać z lokalnymi konkurentami. W przypadku Wrocławia mamy wręcz do czynienia z wewnętrzną rywalizacją między dwojgiem kandydatów wspieranych (choć bez entuzjazmu) przez KO i Trzecią Drogę; tak czy inaczej zwycięstwo zostanie w domu.
Ważne będzie (prawie pewne) przypieczętowanie prezydentury Konrada Fijołka, wspólnego kandydata demokratycznych partii w Rzeszowie – stolicy zdominowanego przez PiS Podkarpacia. Dokładnie z tego samego powodu dużym sukcesem byłoby zwycięstwo dwojga kandydatów Koalicji Obywatelskiej – Aleksandra Miszalskiego w Krakowie i Agaty Wojdy w Kielcach. Po ustąpieniu wcześniejszych, „pozapartyjnych i wsobnych” prezydentów tych miast, Jacka Majchrowskiego i Bogdana Wenty, KO/PO ma wyjątko - wą okazję, aby po wielu latach zdobyć stolice obu, wciąż pisowskich, województw. To mógłby być początek ich politycznej rekonkwisty. Ale wcześniej liderzy Platformy powinni ruszyć trasą S7 z Warszawy przez Kielce do Krakowa i dać kandydatom mocne wsparcie; zwłaszcza Agata Wojda, imponująca energią i uporem działaczka społeczna z Kielc, była dotąd w swojej partii dość osamotniona.
Zdobycie Krakowa i Kielc to byłby dla koalicji gol w ostatniej części dogrywki, bo sam mecz, w regulaminowym czasie, zakończył się remisem. Pisaliśmy w powyborczym komentarzu, że „każdy coś przegrał, coś wygrał”, ale dopiero po ogłoszeniu przez PKW rzeczywistych danych widać, że 7 kwietnia wyborcy niemal skopiowali wynik z 15 października, i to mimo wszelkich różnic w charakterze samych wyborów i mniejszej aż o jedną trzecią frekwencji. Statystycznie to właściwie nie miało prawa się zdarzyć: PiS spadł tylko o 1 pkt proc., a kolejne trzy formacje – KO, Trzecia Droga i Konfederacja – miały identyczny poziom wskazań, z dokładnością do jednej dziesiątej procenta. Tyle się działo przez te sześć miesięcy, a wynik praktycznie ani drgnął.
W tym sensie powtórzył się polityczny komunikat z października: po pierwsze – PiS pozostaje najsilniejszą partią, choć traci kolejny kawałek poparcia i kolejne kawałki swojej władzy; po drugie – demokratyczne formacje mają zdecydowaną stabilną większość i przewagę nad PiS, ale tylko razem; po trzecie – lewica znów topnieje. To „po trzecie” jest po raz kolejny zaskakujące, bo według wszelkich badań opinii publicznej tzw. lewicowa agenda ma w Polsce bardzo duże, często większościowe poparcie, jak w kwestii liberalizacji aborcji, ale też polityki socjalnej, mieszkaniowej, ekologicznej, edukacyjnej, wyznaniowej. Zastanawiamy się, z jakich powodów lewica zjechała do poziomu ledwie 6,2 proc. (pisze o tym Rafał Kalukin na s. 19). Kryzys przywództwa, sprawowanego przez lewicowych trzech króli – Czarzastego, Biedronia, Zandberga – jest tu oczywisty, ale okolicznością łagodzącą pozostaje, jak zawsze w polskiej polityce, „wina Tuska”. Rzeczywiście, lider KO przejął znaczną część lewicowych postulatów, łącznie z tożsamościowo najważniejszymi – legalizacją aborcji i związków partnerskich. Jak to się mówi: odebrał lewicy tlen.
Jednak jeśli spojrzeć z dystansu na pierwsze 100 dni premiera Tuska (abstrahując od fatalnie rozegranych wizerunkowo„100 konkretów”), widać zgoła inny obraz: przesunięcie PO na prawo; choć właściwie należałoby powiedzieć – w stronę prawicowego populizmu (pisze o tym także Cezary Michalski na s. 16). Od razu dodajmy, że tak się dzieje właściwie we wszystkich centrowych, chadeckich, liberalnych, demokratycznych, nawet socjaldemokratycznych partiach europejskich. Sondaże przed nadchodzącymi wyborami do Parlamentu Europejskiego wskazują na wyraźny wzrost poparcia dla eurosceptycznej, populistycznej, często prorosyjskiej prawicy. Polityczne centrum, jeśli chce obronić dominującą pozycję w PE, musi teraz„odbierać tlen” populistom, wdychając oczywiście ich narracje.
Przyjęty właśnie przez PE niewielką większością pakt migracyjny europejska lewica określa jako antyimigracyjny, nawet nieludzki, bo zakłada m.in. deportacje i push-backi„nielegalnych migrantów” do tzw. bezpiecznych krajów trzecich, jak Rwanda, Turcja, Tunezja i inne opłacane przez UE „ułomne demokracje” (więcej na s. 43).
A i tak Donald Tusk zapowiedział, że Polska nie zastosuje się do reguł obowiązkowej solidarności państw członkowskich, co zabrzmiało zgoła po pisowsku. Nowy rząd odrzuca możliwość relokacji migrantów na teren Polski, także wnoszenia opłaty kompensacyjnej (20 tys. euro za osobę) w przypadku odmowy, czy wysłania misji do ochrony zewnętrznej granicy Unii. Argument, że przyjęliśmy miliony uchodźców z Ukrainy, jest mocny, przez liderów Unii uznawany i Tusk ma szansę uzyskania„legalnego polskiego wyjątku”– to go różni od PiS-u, który dążył do propagandowej eskalacji konfliktu z Brukselą.
Podobnie jest z europejskim Zielonym Ładem: pod wpływem paneuropejskich protestów rolników i nacisku najważniejszych polityków unijnych (w tym Tuska i Macrona) Komisja Europejska wycofała lub zawiesiła wiele rygorów paktu klimatycznego (artykuł Joanny Solskiej na s. 35). Zdecydowano także o wprowadzeniu istotnych ograniczeń dla importu produktów rolnych z Ukrainy i utrzymaniu barier dla sprowadzania żywności z krajów Ameryki Łacińskiej. To były „mówione” postulaty europejskiej prawicy, które teraz przez unijne centrum są „robione”.
Prezes Kaczyński, rozpoczynając w Stalowej Woli kampanię PiS do europarlamentu, już zarysował jej główne hasła:„Żadnych zielonych ładów, żadnych zmian traktatów, żadnych ograniczeń wolności!”. W tej „wolności” chodzi m.in. o przerysowane, przedramatyzowane, przyszłe zakazy produkcji samochodów spalinowych, ograniczenia hodowli zwierząt czy używania paliw kopalnych. Wobec wszystkich tych rozsiewanych przez prawicę strachów Unia zastosowała środki uspokajające. Przechodzenie na auta elektryczne zostało praktycznie wyhamowane (co dotknie także projekt Izery – s. 32), rolnicze ekoschematy stają się już tylko zachętami, a nie obligiem; w sprawie paliw sam prezydent Macron wezwał do„pauzy ekologicznej”, a polskie Ministerstwo Przemysłu ujawniło plan – zgodny z postulatami branży górniczej – łączenia firm energetycznych z kopalniami węgla. Itd.
W obecnej kampanii do PE, inaczej niż w poprzednich, eurosceptycy i„exitowcy”zetrą się nie z euroentuzjastami, ale eurorealistami, kierującymi się regułą: mniej ambicji to mniej populizmu. Europejskie i polskie centrum polityczne próbuje rozepchnąć się między lewicą i prawicą, tak żeby na zewnątrz pozostali już tylko radykałowie z obu stron. Ryzykowna, budząca moralny opór wielu wyborców, taktyka (przejściowego?) wchłaniania, oswajania populistycznych tematów i argumentów wydaje się dziś jednak warunkiem przetrwania samej Unii i systemu demokracji liberalnej, na której Zachód zbudowano. Remis w naszych wyborach samorządowych, z małym wskazaniem na demokratów, pokazuje tylko, że ta gra trwa i, jak mówią komentatorzy sportowi, jej wynik jest otwarty. Kolejne starcie 9 czerwca – eurowybory.