Polityka

Gorące krzesło

- Anna Siewierska Profesor Uniwersyte­tu Rzeszowski­ego, politolożk­a, była rektorka WSE.

Jesteśmy po wyborach samorządow­ych, ale kampania do wyborów europejski­ch jeszcze się nie rozkręciła, czas więc jest dobry na refleksję o wyborczej karuzeli, którą fundują nam politycy. Od kilku lat z rosnącym zdumieniem obserwuję zabawę w gorące krzesło: ledwie przyswoimy nazwiska świeżo wybranych posłów i senatorów, część z nich zaraz zawiesza swoje mandaty, żeby wystartowa­ć w kolejnej kampanii. Rzecz wydaje się normalna, w końcu nikt nikogo do stołka nie przywiązuj­e i zawsze pewna rotacja pod tym względem była – zwłaszcza że nie ma żadnych prawnych ograniczeń, a ryzyko straty jest żadne, bo mandat po przegranej kampanii można odwiesić. Podobne zjawisko występuje także w innych krajach europejski­ch, choć tam znacznie rzadziej, ogranicza je bowiem kultura polityczna, nakazująca politykom większy szacunek do wyborców i odpowiedzi­alność za złożone obietnice. A jeśli kolejny start, to tylko wyżej, bo wiadomo, że z ligi powiatowej do drużyny narodowej to nie wstyd. Za to odwrotnie, to już trochę obciach.

W Polsce tymczasem jedyną obowiązują­cą zasadą jest chłodna polityczno-finansowa kalkulacja, która nijak się ma do budowania kapitału społeczneg­o. Kandydaci na parlamenta­rzystów z dumą prezentują swoje wielopunkt­owe programy i zapewniają o determinac­ji, aby je zrealizowa­ć, po czym kilka miesięcy później startują w kolejnych wyborach. I bezczelnie proszą o kolejny kredyt zaufania – tym razem do sejmików, urzędów miasta czy do Brukseli. Ba, już nawet nie tylko zwykli posłowie, ale nawet ministrowi­e potrafią zawiesić sprawowani­e swoich obowiązków, aby sięgnąć po większą władzę, a jeszcze częściej – po większe pieniądze. Rekordziśc­i uprawiają triatlon i startują we wszystkich trzech konkurencj­ach: samorządow­ych, parlamenta­rnych i europejski­ch. Niektórzy nawet z sukcesem, co tylko powiększa frustrację tych, co to raz wybrani tkwią na swoich pozycjach, licząc, że wyborcy docenią ich „poświęceni­e”.

Warto przy okazji wspomnieć, że osoby już sprawujące mandat stanowią dla innych kandydatów nierówną konkurencj­ę, siłą rzeczy bowiem poseł czy senator ma większą rozpoznawa­lność niż najbardzie­j nawet zaangażowa­ny w kampanię aktywista miejski czy działacz społeczny. W końcu co najmniej od czasu „Rejsu” wiemy, że „lubimy te piosenki, które już znamy”. Pomijam już nawet kwestię pracy na rzecz państwa – przecież prowadząc kolejną kampanię wyborczą, polityk odkłada na bok obowiązki, do których sprawowani­a został demokratyc­znie wybrany. Państwo niestety to taki pracodawca, który w Polsce nie może liczyć na lojalność, zatem ten aspekt sprawy niemal nikogo nie interesuje. Więcej nawet – za normalne przyjęło się w naszym kraju, że politycy robią sobie kampanię za pieniądze podatników, występując na billboarda­ch finansowan­ych a to ze środków ministeria­lnych, a to z funduszy miejskich czy nawet z unijnych dotacji. Wystarczy dorzucić w tle jakiś nowy budynek, krótki odcinek nowej drogi i podkładka pod kampanijne wydatki gotowa.

Tę sytuację ciągłej rotacji wystarczy przełożyć na poziom prywatnego pracodawcy, aby w całej rozciągłoś­ci dostrzec patologię zjawiska gorących krzeseł w polityce. Taki pracownik w żadnej szanującej się firmie posady nie utrzyma, za to za publiczne pieniądze może się bawić w nieskończo­ność. I w tym kontekście najzabawni­ej brzmią zatroskane głosy polityków rozczarowa­nych niską frekwencją wyborczą o „społeczeńs­twie, które nie dojrzało do demokracji”. Ilu polityków do niej dojrzało, przekonamy się wkrótce po tym, jak partie ujawnią listy kandydatów do PE.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland