Z Quentinem w kinie 5/6
Kilka lat temu Quentin Tarantino w debiutanckiej powieści „Pewnego razu w Hollywood” brawurowo mieszał fikcję z faktami, podlewając fabułę ciekawostkami i ploteczkami z filmowego zaplecza. Jego kolejna książka to już non-fiction poświęcone amerykańskiemu kinu lat 70. i takim filmom, jak „Brudny Harry”, „Uwolnienie” czy „Taksówkarz”. Oczywiście nie jest to przypadkowy wybór: twórca „Pulp Fiction” skupia się na tytułach, które go ukształtowały i które – jeszcze jako dzieciak – oglądał razem z matką i jej kolejnymi partnerami. „Spekulacje o kinie” to zarówno filmoznawcza atrakcja (Tarantino jest wybitnym reżyserem, więc tym ciekawsze są jego spostrzeżenia na temat klasycznego kina), jak i dowcipny, i chyba szczery, autoportret człowieka, który filmem żył zawsze – nawet wtedy, gdy jeszcze nie śmiał myśleć, że kiedyś sam stanie za kamerą. I trzeba mieć na uwadze, że Tarantino za nic ma artystyczne kanony ustalane przez krytyków (choć z ich zdaniem często się liczy, nawet jeśli się z nim nie zgadza). To jego świat i jego reguły gry, żadnych umizgów w stronę czytelników i filmowej branży. Pisze przy tym tak, jakby tworzył dialogi do swojego nowego filmu: dosadnie, z nerwem, nie unikając kontrowersyjnych opinii i wulgaryzmów. Woli napisać, że ktoś zagrał ch…jowo, niż bawić się w gładkie półsłówka. Sypie przy tym faktami, datami, szczegółami. Sam to zauważa: „Jeśli czytasz tę książkę, bo chcesz dowiedzieć się czegoś o kinie, ale czujesz mętlik w głowie od tych wszystkich nieznanych nazwisk – nie przejmuj się. I tak paru rzeczy się nauczysz”. Sprawdziłem. To działa.