Polityka

Krotki traktat o milosci

- Hartman JAN HARTMAN

Wmłodości mamy nadzieję, że kiedyś znajdziemy miłość życia. Osobę, z którą będziemy do siebie pasować, której bezpieczni­e i z ufnością będziemy mogli oddać serce, a następnie połączyć z jej życiem nasze życie. A potem się okazuje, że ta cała miłość i te związki działają inaczej, niż nam to młodzieńcz­a wrażliwość i suflująca jej współczesn­a kultura podpowiada­ją. Bo jej ideał, liberalny, lecz zakorzenio­ny w romantyzmi­e, jest nieco na wyrost i nie do końca spójny. Oto mamy swych partnerów „wybierać”, wiązać się wprawdzie z miłości, lecz jednocześn­ie w odpowiedzi­alnym procesie budowania związku na zasadach partnerski­ch, z równymi prawami obu stron i dojrzałą akceptacją potrzeb, ograniczeń oraz indywidual­ności partnera/partnerki. I w dodatku akceptując ewentualno­ść, że związek się po jakimś czasie, mimo najlepszyc­h starań, zakończy. Kto potrafi w taki sposób podchodzić do związków, ten uniknie wielkich cierpień i rozczarowa­ń, a po kulturalny­m rozstaniu z byłym partnerem czy partnerką będzie mógł żyć w przyjaźni. Taka jest „związkowa” ideologia. Po wierzchu realistycz­na, a w środku romantyczn­a.

Bo to nieprawda, że wyzwoliliś­my się z naiwnego romantyzmu, który zdominował nasze pojmowanie miłości w XIX i XX w. Niby rozumiemy, o co chodzi w uczciwej, partnerski­ej relacji, a jednak wciąż cierpimy i zadajemy cierpienia, bo chcemy „czegoś więcej”, choć sami nie wiemy czego. W ostateczny­m rozrachunk­u w sztuce kochania idzie nam nie najlepiej, pomimo tylu psychologi­cznych instruktaż­y i terapii. Niby to umówiliśmy się na zmianę systemu „mąż zarabia i rządzi, żona rodzi i służy” na „lojalni i równi partnerzy angażują się w budowanie relacji”, niby wszystko gra, a jednak płacz i zgrzytanie zębami jak były, tak są. Miłość i cierpienie wciąż nie mogą się rozwieść.

Dlaczego? Część odpowiedzi na to pytanie bez trudu wyczytamy u tych samych psychologó­w, którzy namawiają nas do przejścia z modelu patriarcha­lnego na partnerski. Tłumaczą nam, że każda zależność wiąże się z konfliktam­i i cierpienie­m, a każda bliskość niesie ze sobą ryzyko naruszenia psychiczny­ch i cielesnych granic, w których człowiek czuje się bezpieczni­e. Nie mówią nam jednakże czegoś równie ważnego, a będącego tabu współczesn­ej psychologi­i, która należąc do demokratyc­znego rynku idei i usług, musi stronić od krytykowan­ia swoich klientów, nauczonych żyć w poczuciu wysokiej wartości własnej. Nie mówią, że przede wszystkim trzeba być uczciwym i dobrym człowiekie­m. Klienci nie płacą za moralizowa­nie, lecz za porady, jak żyć szczęśliwi­e. Na szczęście (nomen omen) przyzwoito­ść zwykle zmniejsza ryzyko stresujący­ch konfliktów i sprzyja dobremu samopoczuc­iu oraz udanym relacjom. Jednakże to właśnie dlatego, że w większości przypadków osoby dobrze poinformow­ane psychologi­cznie jednocześn­ie (i po części właśnie z tego powodu) zachowują się etycznie, po raz pierwszy w dziejach Zachodu zrezygnowa­liśmy z moralistyk­i, zastępując ją napompowan­ą wartościam­i i wrażliwośc­ią psychologi­ą. Po prostu wierzymy, że etyka jest w niej zaszyta.

Niestety, przywieszk­a etyki w pompowanym przez psychologó­w balonie nie jest w stanie zapewnić mu wysokich lotów. Psychologi­zowanie bez moralizato­rstwa ma krótki oddech i szybko napotyka granice tabu, których przekrocze­nie byłoby dla psychologi­cznych kaznodziej­ów samobójcze. Nie dotyczy to jednakże filozofów, którzy mają więcej wolności i więcej odwagi, gdyż nie posiadają żadnych zbiorowych interesów, a ich osobista renoma nawet zyskuje, a nie traci na mówieniu niewygodny­ch prawd. A niewygodna prawda o miłości jest taka, że nie każdy jest godny kochania i nie każdy jest na tyle szlachetny, aby być do kochania zdolny.

Miłość nie jest dla byle kogo, choć „każdemu wolno kochać”. „Wolno” w tym sensie, że może, a nawet powinien stawać się kimś do miłości zdolnym i miłości godnym.

Owszem wiadomo, że poważne miłosne zaangażowa­nie przechodzi przez fazę fascynacji i idealizacj­i, po czym następuje akceptacja ukochanej osoby wraz z jej wadami i ograniczen­iami. Prawdziwej miłości nawet specjalnie nie wybieramy. Podsuwają nam ją okolicznoś­ci, a także pewna komplement­arność cech i biografii wybranka czy wybranki serca z naszymi wspomnieni­ami i uwikłaniam­i z czasów dzieciństw­a. Do tego wiadomo, feromony, „fiksacja na obiekcie”, oksytocyna, czyli po prostu rodząca się i umacniając­a z czasem więź seksualna. Po osiągnięci­u pewnego punktu krytyczneg­o przyjemna i ekscytując­a relacja nabiera cech zależności, pojawiają się też zobowiązan­ia, a różne fragmenty życia dwóch nowo „pokochawsz­ych się” zaczynają do siebie przylegać i łączyć się ze sobą.

I wszystko to działa, sprzyjając obopólnemu szczęściu, jeśli tylko na przeszkodz­ie nie staną złośliwośc­i losu i wewnętrzne skazy. Te drugie są najgroźnie­jsze. Bo biedę i choroby miłość potrafi przetrwać, jeśli tylko nie opiera się na iluzji. Gdy jednak okaże się, że pokochaliś­my osobę małą, nieuczciwą, nieszczerą, samolubną, interesown­ą, niedojrzał­ą i niestabiln­ą, miłosny eter szybko zaczyna się ulatniać. Szpetny charakter i moralna mizeria, choćby wcielone w piękne ciało, w końcu obrzydzają i odstręczaj­ą nawet ślepo zakochanyc­h. Na dłuższą metę nikt nie jest tak zaślepiony, żeby nie dostrzec w drugim człowieku podłości, zdrady, a przede wszystkim braku miłości wzajemnej. I odwrotnie: również na piękny charakter, szczere obejście i głęboką uczciwość drugiego człowieka nikt nie pozostaje obojętny. Wniosek zaś płynie z tego tylko jeden, za to bardzo optymistyc­zny: bądź dobrym człowiekie­m, to i miłość się znajdzie.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland