Spóźniona mobilizacja
Ukraińska obrona trzeszczy, na froncie brakuje ludzi. Nowe przepisy o mobilizacji, na które od miesięcy czekali zmęczeni żołnierze, sytuacji szybko nie zmienią. Podniosły za to społeczne ciśnienie. – Trzymamy obronę ostatnimi siłami, na niektórych odcinkach wróg ma nawet dziesięciokrotną przewagę – mówił dowódca Połączonych Sił Zbrojnych gen. Jurij Sodol w ukraińskim parlamencie podczas prac nad ustawą. To już tradycja, że złe wiadomości przekazują społeczeństwu generałowie. Politycy, w tym Wołodymyr Zełenski, starają się trzymać od takich spraw jak najdalej. Prezydent ma świadomość, że zaufanie, jakim cieszy się w społeczeństwie, maleje gwałtownie: od 90 proc. w maju 2022 r., 77 proc. w grudniu 2023 r., do 60 proc. w lutym tego roku (dane Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii). Ostatnie załamanie notowań można wiązać właśnie z końcówką prac nad ustawą mobilizacyjną – konieczną, ale niepopularną, budzącą strach w społeczeństwie.
Projekt obijał się po politycznych gabinetach od grudnia. Przyspieszenie wymusiła sytuacja wojenna i – tajemnica poliszynela – naciski Stanów Zjednoczonych. Sojusznicy argumentowali, że broń, o jaką zabiegają Ukraińcy, musi ktoś przecież obsługiwać. Do Rady Najwyższej ustawa trafiła w kwietniu. Posłowie wnieśli ponad 4 tys. poprawek, ale udało się ją uchwalić. O co w niej chodzi?
Mobilizacja trwa od początku inwazji. Odbywa się przez indywidualne wręczanie wezwań. Tyle że wojskowe rejestry – w których powinny być: wiek, stan zdrowia, a przede wszystkim adres rekruta – są niekompletne, przestarzałe albo w ogóle nie istnieją. Nie było to wielkim problemem na początku wojny, gdy przed wojskowymi komendami uzupełnień ustawiały się kolejki. Potem – wraz z informacjami o stratach, powrotami okaleczonych weteranów – entuzjazm wojenny się zmniejszał. Wielu mężczyzn, bojąc się frontu, zmieniało adresy, myliło tropy. Patrole wręczały wezwania na przystankach, w kinach, zakładach pracy. Dochodziło do gorszących scen. Żołnierze w mundurach szarpali się z cywilami na ulicach.
Nowa ustawa ma uszczelnić system:
Mężczyźni w wieku poborowym (18–60 lat) mają obowiązek zaktualizować swoje dane w komendach uzupełnień.
Wezwanie do wojska będzie uznane za doręczone, nawet jeśli poborowy będzie się ukrywał – wystarczy wysłanie na adres zamieszkania.
Poborowego, który uchyla się od zgłoszenia na komisję albo
do jednostki, można doprowadzić siłą, ukarać wysoką grzywną.
Wśród innych represji jest ograniczenie prawa do prowadzenia samochodu, a także dostępu do usług konsularnych. Ta ostatnia regulacja wywołała największe emocje i kolejki przed ukraińskimi konsulatami i centrami paszportowymi.
Czy państwa Unii Europejskiej powinny pomagać Ukrainie w ściąganiu poborowych do kraju? – Jeżeli Ukraina wystąpi o wsparcie, o pomoc, my zawsze będziemy wsparcia i pomocy udzielać – deklarował wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz. Tę wypowiedź tonował potem szef dyplomacji Radosław Sikorski. Chyba słusznie, bo trudno byłoby znaleźć podstawę prawną do deportacji. W Ukrainie potencjalnych żołnierzy jest 4–5 mln (ostrożne szacunki), wobec miliona na Zachodzie (w tym ok. 400 tys. w Polsce). Nowe prawo o mobilizacji jest mocno spóźnione. Podobnie jak wcześniejsza regulacja obniżająca wiek wysyłanych na front z 27 do 25 lat. Wojskowi szacują, że pierwsi rekruci – po przejściu całej procedury i szkoleń poligonowych – mogą zasilić szeregi dopiero jesienią.
Tymczasem okopy pełne są wymęczonych żołnierzy, którzy dwa lata temu zgłosili się na ochotnika. Nie mogą zrezygnować. Oddalenie się z jednostki uznano by za karaną więzieniem dezercję. Politycy obiecywali, że w ustawie mobilizacyjnej będzie też przepis o demobilizacji weteranów. Zapis jednak wykreślono. Bez nich front by się załamał.