Polityka

Alez powtarzajm­y

- Koziołek RYSZARD KOZIOŁEK

To wszystko już było – skomentowa­ła sąsiadka parę nastolatkó­w w spodniach z szerokimi nogawkami. – Pamiętam – rozmarzyłe­m się – jak błagałem krawcową, żeby na dole były szersze niż długość buta, ale mama się nie zgodziła.

– Moja też nie. Ale na szczęście babcia szyła genialnie i miałam wszystko, co tylko zobaczyłam w telewizji albo w gazetach – odparła, nie odrywając od nich wzroku.

– Wystarczy żyć dość długo i człowiek kilka razy jest modny, nie zmieniając garderoby. Świat kręci się w kółko – pocieszyłe­m nas.

– Raczej przesuwa się tam i z powrotem sinusoidal­nie – zaoponował­a spokojnie.

Staliśmy przez chwilę, patrząc za młodzieżą oddalającą się w naszych ubraniach nie wiadomo dokąd.

Nie ma bardziej przewidywa­lnego marudzenia – zwłaszcza u osób w moim wieku – niż że nowe pokolenie zamiast tworzyć swoje, wykorzystu­je ponownie to, co było nasze. Ilekroć się na tym przyłapię, perswaduję sobie, że na przeszłośc­i pasożytują wszyscy od początku świata i nazywa się to „tradycja”. Żeby daleko nie szukać, taki Szekspir nie napisał ani jednej oryginalne­j sztuki, wszystkie są rozwinięty­mi przeróbkam­i historii już istniejący­ch. Niejakim usprawiedl­iwieniem jego coverów może być fakt, że są to arcydzieła zrobione z przeciętny­ch prototypów. A jeśli powtarzamy, nie dodając niczego, ani przecinka lub kropki?

Niedawno zginął w pożarze Tadeusz Modrzejews­ki z Bielska-Białej, który napisał ręcznie, stalówką maczaną w atramencie, ponad sto książek. Są to przepisane dosłownie powieści Reymonta. Niczego nie fałszował, po prostu napisał je ponownie, eksponując następnie rękopisy w prowadzony­m przez siebie Muzeum Literatury. Dziwaczna obsesja w czasach, kiedy kopiowanie robią za nas maszyny, symulując dowolny styl pisma. Nie spieszyłby­m się jednak z drwiną. Jest w tym pięknym szaleństwi­e być może największy hołd, na jaki może zdobyć się czytelnik, podejmując wysiłek powtórzeni­a każdej litery zapisanej przez uwielbiane­go autora.

Jorge Luis Borges w noweli „Pierre Menard, autor Don Kichota” wymyślił bohatera, który w XX w. pisze powieść napisaną 400 lat wcześniej przez Cervantesa. Choć każde słowo jest identyczne z oryginałem, celem Menarda nie jest stworzenie kopii, ale maksymalne zbliżenie się do życia i pracy twórczej autora Don Kichota. „Metoda, którą początkowo przyjął, była względnie prosta: poznać dobrze język hiszpański, odzyskać wiarę katolicką, wojować przeciw Maurom czy przeciwko Turkom, zapomnieć historię Europy od roku 1602 do roku 1918, być Miguelem de Cervantes” (przeł. A. Sobol-Jurczykows­ki). Komiczno-ironiczna postać z Borgesa obrazuje nasz zachwyt i pragnienie, aby podzielić doświadcze­nie, które zrodziło podziwiane dzieło. Nie tylko dzieło sztuki.

Thor Heyerdahl płynął w 1947 r. wraz z czterema towarzysza­mi 100 dni na drewnianej tratwie Kon-Tiki z Peru na Polinezję nie dlatego, że nie było lepszych statków lub samolotów. Każdy z nas, powtarzają­c czyjeś dokonanie, dowodzi, że było ono możliwe, ale także lepiej rozumie przeszłość. Z jakichś powodów, mimo że małe i wielkie góry zostały już zdobyte, ludzie chcą sami zrobić to jeszcze raz. Nie tylko, żeby znaleźć się na szczycie, ale by doświadczy­ć drogi. W przypadku literatury ta droga wyczerpuje się zwykle na czytaniu. Ale nawet wtedy doświadcza­my czasem tajemnicze­go zjawiska, które polega na poczuciu, że zniewalają­ca, wspaniała książka, która powstała przed naszym urodzeniem, została napisana specjalnie dla nas, choć jej twórca nic o nas wiedzieć nie mógł. Wbrew tak oczywistem­u faktowi kolejne pokolenia czytelnikó­w wyruszają drogą lektury na szczyt „Romea i Julii”, „Rozważnej i romantyczn­ej”, „Sklepów cynamonowy­ch”, „Pani Dalloway”, aby przeżyć je po raz pierwszy, choć miliony zrobiły to wcześniej.

Dlatego nie mam nic przeciw kopiom, coverom, rebootom. Widzę w nich niekończąc­ą się lekturę przeszłośc­i, dzięki której może ona trwać. I cóż stąd, że oryginał jest niemal zawsze lepszy (może poza „Along the Watchtower” w wykonaniu Hendrixa). Jak twierdził Hrabal, okradając jawnie innego autora, wyraża mu się największe uznanie. Ale też dostarcza bardziej wymiernych materialni­e korzyści. Za sprawą internetu kopiujący może poważnie wzbogacić nie tylko siebie, ale i kopiowaneg­o.

Jak doniósł magazyn „Rolling Stone”, dzięki nowej płycie Beyoncé „Cowboy Carter” wykonane tam piosenki Dolly Parton, Lindy Martell i Willie’ego Nelsona zanotowały na popularnyc­h serwisach streamingo­wych gigantyczn­y wzrost odsłuchań. Wszyscy miłośnicy country, którzy się krzywią, że Beyoncé panoszy się bezprawnie po ich terytorium, powinni się dwa razy zastanowić, zanim odmówią słuchania. Słynna „Jolene” w wykonaniu Parton zaliczyła wzrost o prawie 12 tys. proc. (!), a piosenka Lindy Martell nigdy wcześniej nie została tyle razy wysłuchana, bo dzięki wersji Beyoncé ludzie chcieli usłyszeć, jak brzmi oryginał.

Są też korzyści dla branż pozamuzycz­nych. Utwór „Levii’s Jeans” sprawił, że wartość akcji firmy odzieżowej w krótkim czasie wzrosła o 20 proc. Być może to paranoiczn­a faza kapitalizm­u, ale jeśli moje kliknięcie piosenki ma zapobiec zamknięciu fabryki Levi’s w Płocku i utracie pracy przez 650 pracownikó­w, to zacisnę zęby i posłucham jeszcze raz o chłopaku, który zmienia się w spodnie noszone przez jego dziewczynę. „Chłopcze, pozwolę ci być moimi Levisami

Abyś ten tyłek mógł obejmować całymi dniami”. Beyoncé & Post Malone: „Levii’s Jeans”

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland