Polityka

Msąłjoadcz­yiś inni

- JAN HARTMAN

Zaczytuję się w artykułach o młodzieży, indeksowan­ej dziś, cokolwiek niefortunn­ie, literką Z. Dowiaduję się z nich, że młodzież stała się zbiorową ofiarą przesądów i stygmatyza­cji, jako że całkiem niesłuszni­e zarzuca się jej egoizm, roszczenio­wość i brak życiowych ambicji. A w ogóle to przecież jak świat światem starsze pokolenia narzekały na młodzież. Ma to być, jeśli dobrze rozumiem, argument na rzecz generalnej niesłuszno­ści tego rodzaju narzekań. Nie widzę w nim wprawdzie logiki, lecz doceniam jego retoryczną moc. Przy czym sam akurat należę do pokolenia, którego starsi wprost nie mogli się nachwalić, gdy wraz z upadkiem komuny wchodziło w dorosłe życie. Za to teraz jak mało kto mam przyprawio­ną gębę dziadersa. Tylko że prawda jest zupełnie inna. Nie dość, że czuję się młodo, to w dodatku liczne kontakty z młodzieżą pozwalają mi trochę zrozumieć, jak to jest wchodzić w dorosłe życie w trzeciej dekadzie XXI w. A łatwo nie jest.

My możemy się pocieszać, że ten potop, który właśnie nadchodzi, to przyjdzie już „po nas”, lecz gdy masz 26 lat, jak moja córka, to upały, huragany i wędrówki ludów w poszukiwan­iu wody i ochłody przybieraj­ą postać burzy na horyzoncie twojego życia. A sztuczna inteligenc­ja, która dla nas jest ekscytując­ym tematem do futurologi­cznych konwersacj­i, dla młodych ludzi jest hydrą gotową pożreć ich życie. To ona zrobi „karierę”.

Kilkanaści­e minionych pokoleń mieszczańs­kiej młodzieży miało okazję karmić swoje wrażliwe dusze czymś, co nazywano ideałami. A ideałów było pod dostatkiem. Wszędzie dokonywała się rewolucja społeczna, upadały mocarstwa, toczyły się wojny, rodziły się narody i ich niepodległ­e państwa. Było czym żyć i za co umierać. A przy tym potrzeby wciąż jeszcze niezbyt rozbuchane. Nikt się nie wybierał na Bali, a do Otwocka wszak było niedaleko. Gdy zaś w końcu się te rewolucje i wojny przewaliły, nadszedł czas miłości. To był nasz czas. Odkrywaliś­my równość wszystkich ludzi, a także ich podobieńst­wo jak świat długi i szeroki. Uwierzyliś­my w człowieka i solidarną wspólnotę wszystkich ludzi i narodów. Pokój, zrozumieni­e i empatia stały się naszymi ideałami, a potęgi tego świata – naszymi antypatiam­i. W kręgach akademicki­ch ta hipisowska postawa przybrała formę romantyczn­ego empiryzmu. Wyposażeni w entuzjazm, nową egalitarną, feministyc­zną i postkoloni­alną wrażliwość, badacze kultur wszelakich rzucili się nagrywać i spisywać świadectwa osobistych doświadcze­ń, odkrywać małe narracje i lokalne perspektyw­y, „wkluczać” wykluczony­ch, dawać głos tym, którzy wcześniej głosu nie mieli. A prywatnie walczyli z własnymi rasowymi i klasowymi uprzedzeni­ami.

A teraz przyszło pokolenie, które uprzedzeń już po prostu nie odziedzicz­yło, lecz nie odziedzicz­yło również naszych mitów i sentymentó­w. Legendy żydowskie (te starsze i te nowsze) są dla niego warte nie więcej niż indyjskie, a wielkie mity narodowe Litwinów zdają mu się nie lepsze ani nie gorsze od wielkich mitów Polaków. Generalnie są mało interesują­ce. Nie chodzi tu tylko o odrzucenie zużytych i skostniały­ch symboli coraz mniej istotnej przeszłośc­i. I nie jest to nihilistyc­zna poza przybrana w reakcji na zinstytucj­onalizowan­ą hipokryzję. Cynizm i odrzucenie obłudy to raczej gesty naszego romantyczn­ego pokolenia. Współczesn­a młodzież mieszczańs­ka nie mieści się już w tej grze. Nie buntuje się, tylko po prostu jest inna.

My żyjemy jeszcze w świecie, który wyłonił się z historii. Ta historia miała swój rytm i sens. Kolejne pokolenia miały swoje zadania w budowaniu lepszego, bardziej bezpieczne­go, bardziej sprawiedli­wego i zasobnego świata. „Sztafeta pokoleń” tworzyła dzieje i wiązała współczesn­ych z ich przodkami i potomkami. Aż tu nagle trafili się nam potomkowie, którzy zeszli z bieżni. Nie chcą być ani produktem, ani nawozem historii. Są kosmopolit­yczni i ahistorycz­ni, a w konsekwenc­ji nieczuli na mity i symbole, które wszak służą tylko lokalnym wspólnotom snującym przez wieki swoje małe mityczne historie. No bo jak mogą być lokalni i historyczn­i, skoro żyją w planie całego globu, a z punktu widzenia naszej epoki całe dzieje są jak mizerny ogonek zwisający z wielkiego grzyba współczesn­ości? Kogóż to obchodzi, co w średniowie­czu porabiali obdarci poddani polskiego króla, w liczbie podobnej do populacji anonimoweg­o miasta w chińskim interiorze? To chyba rozsądne, że obchodzi odpowiedni­o mniej niż los owych Chińczyków, czyli mniej niż bardzo mało?

Gdy nie ma sentymentó­w, to wraz robi się ostro i szorstko. Są potrzeby, interesy i plany, a reszta jest złudzeniem. Kto chce naprawiać świat, niech idzie do psychotera­peuty. A kto ma w dodatku wizje, to od razu do psychiatry.

Krajobraz po złudzeniac­h i sentymenta­ch jest smutny. Surowość młodych ludzi, którzy wyskoczyli z kolein historii i odrzucili moralny szantaż idealizmu, deprymuje starsze pokolenia. Przecież miało być tak pięknie! Wolni od uprzedzeń, kochający wszystkie stworzenia, solidarni z wykluczony­mi i pokrzywdzo­nymi przez los, bez względu na to, w jak odległym zakątku świata mieszkają, światli, wykształce­ni i racjonalni. A tymczasem…

Nasze własne sentymenty i nierealne oczekiwani­a utrudniają nam sprawiedli­wy osąd naszych dzieci i wnuków. Trzeba więcej wysiłku i wnikliwośc­i. Gdy ten wysiłek zrobić, to okazuje się – na szczęście – że młodzi mieszczani­e świata, a właściwie młodzi obywatele świata wprawdzie nie odziedzicz­yli naszych sentymentó­w i złudzeń, lecz nie odziedzicz­yli też naszych resentymen­tów i uprzedzeń. Tylko że człowiek bez uprzedzeń po prostu wygląda trochę inaczej, niż nam się zdawało.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland