Nie pomógł śmigłowiec
To koniec Rajdu Dakar dla polskiego duetu Aron Domżała (na zdjęciu) i Maciej Marton. Debiutanci byli jedną z największych sensacji tegorocznego wyścigu, bo po pięciu etapach zajmowali w klasyfikacji generalnej 12. miejsce. Polacy dość boleśnie przekonali się jednak, że niebezpieczeństwa mogą spotkać ich nawet po zakończeniu ścigania. Duet zgubił drogę podczas 30-kilometrowego odcinka dojazdowego do biwaku, co omal nie skończyło się tragicznie. – W piątek, jadąc we mgle po szczytach gór, zjechaliśmy do kanionu. Niestety, to nie był właściwy zjazd. Zatrzymaliśmy się na półce skalnej. Dalej była tylko przepaść, a droga za nami okazała się zdecydowanie zbyt stroma żeby wracać. Wydostaliśmy się z Maćkiem z auta, wzięliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, a wspinaczka w stronę trasy zajęła nam blisko 20 minut. Gdy wydostaliśmy się na szczyt góry, zorientowaliśmy się, że nikt już nie jedzie po trasie – relacjonował Domżała. Polacy nie tracili jednak nadziei i szybko rozpoczęli akcję wyciągania auta ze skalnej pułapki. Zespół ściągnął na miejsce wojskowy śmigłowiec transportowy, który miał wyciągnąć Toyotę i umożliwić kontynuowanie ścigania. – Śmigłowiec musiał zrezygnować z akcji ze względu na mgłę. Dla nas oznaczało to koniec rajdu – dodał kierowca. Wczoraj drugi etap z rzędu wygrał Sebastien Loeb, który dzięki temu awansował na 2. pozycję w klasyfikacji generalnej. MATP