SZYMONEM ŻURKOWSKIM JESTEM ZAHARTOWANY. UCZĘ SIĘ NA BŁĘDACH
Jeżeli zagrasz w ekstraklasie, albo za granicą, to kończę karierę – usłyszał na początkuu gry w Górniku Zabrze. Dziś może się z tego już śmiać, bo od lipca będzie piłkarzem Fiorentiny.
IZA KOPROWIAK: Cztery miliony euro. Jakie to uczucie kosztować takie pieniądze? SZYMON ŻURKOWSKI: Niezłe. Dość długo czekałem na podpisanie kontraktu z Górnikiem, ale gdy dostałem już szansę, potrafiłem ją wykorzystać. I w tym momencie jestem najdroższym piłkarzem tego klubu w historii. Spłaciłem się, mam poczucie, że sporo w nim i dla niego zrobiłem. Długo, czyli ile? Podpisałem umowę w sierpniu 2016 roku, gdy rozpoczęły się już rozgrywki pierwszej ligi. Trenowałem z pierwszym zespołem od początku okresu przygotowawczego, wciąż słyszałem, że umowa jest przygotowywana, ale niczego nie miałem na piśmie. Nie wiedziałem, jaka przyszłość mnie czeka. Kto nie zna pana historii, może stwierdzić, że chłopak miał bardzo łatwą drogę do ekstraklasy, szczęście, że zespół Górnika objął stawiający na młodych Marcin Brosz. Prawda jest zupełnie inna. W pewnym momencie zastanawiałem się, czy gra w piłkę ma jeszcze sens. Jeździłem na treningi, nie wiedziałem, czy w futbolu jest w ogóle dla mnie miejsce. Przychodziło mi do głowy, by to wszystko rzucić. To był bardzo trudny czas, rozmyślałem o tym, że rodzice poświęcali dla mnie tak wiele, wydawali pieniądze na mój sprzęt, buty, wyjazdy, bursy, a ja się nie przebiję. Szczególnie że początku nie miał pan łatwego, przez pierwsze pół roku zagrał zaledwie kilka minut w pierwszej lidze. To było moje pierwsze starcie z seniorami. Dostawałem od nich rąbanki, brakowało mi pewności siebie i na treningach, i w szatni. Byłem elektryczny, wszystko się nakładało. Zawsze lubiłem holować piłkę, ale jeśli sędzia nie odgwizdał faulu i ją straciłem, to starsi się na mnie rzucali. Kiedyś jeden z nich powiedział: „Jeżeli zagrasz w ekstraklasie albo za granicą, to kończę karierę”. Mocno utkwiło mi to w głowie. Uśmiechnąłem się, ale zabolało. Jak widać, ten gość już dwa lata powinien być na emeryturze. Było mi ciężko, nie umiałem się skupić, cały czas byłem zestresowany, że ktoś znów się będzie ze mnie naśmiewał. Przez jakiś czas jeździłem na treningi z Bartkiem Kopaczem, powiedziałem mu, że zastanawiam się, czy tego nie pieprznąć. Powtarzał, żebym wytrzymał, był dla mnie jak wujek dobra rada. Trener Brosz też zapewniał, że przyjdzie na mnie pora, uspokajał. Usłyszeć to jedno, ważniejsze, by uwierzyć. Jesienią grałem w trzeciej lidze, przychodziło mi do głowy, żeby zimą poprosić o wypożyczenie, ale nie miałem menedżera, czułem się za młody,
Nie mogłem zostawić Górnika w tak trudnej sytuacji, za dużo zawdzięczam temu klubowi. Wszedłem z nim do ekstraklasy, nie mógłbym go opuścić, gdy był na miejscu spadkowym. Cykl spotkań z ludźmi, podczas których Iza Koprowiak stara się dowiedzieć, kim są naprawdę. To nie rozmowy o sporcie, ale o życiu. Czasem bardzo trudnym.
by samemu wybrać się w tej sprawie do prezesa. Chodziłem więc na siłownię, wzmacniałem się i czekałem. Zimą pojechałem na obóz przygotowawczy zdecydowanie silniejszy. Strzelałem gole w sparingach, co było budujące. Sam poczułem, że w końcu dojrzałem do seniorskiej piłki. Które momenty były przełomowe w pana rozwoju? Pierwszy to słowa wypowiedziane w 2012 roku przez mojego brata, który stwierdził, że już pora, abym przeszedł do Gwarka Zabrze. W MOSIR Jastrzębie nie byłem do- ceniany. Inni zawodnicy z tego klubu wyjeżdżali na testy do Salzburga, ale nie ja. Siedzi to we mnie, bo uważam, że zasługiwałem na taką szansę. Przełomowe były lata spędzone w Gwarku, w którym spotkałem wspaniałych ludzi. Życie w bursie mnie ukształtowało, to był dla mnie ważny okres. Trener Janusz Kowalski wykonuje tam niesamowitą pracę. Z nikim się nie pieści, gdy komuś nie podobały się zasady, nie zatrzymywał na siłę. Uczył nas szacunku. Trzeci moment to właśnie słowa tego kolegi, który mnie skreślił. Trudno zachować przekonanie o własnych umiejętnościach, kiedy tak długo nikt ich nie dostrzega. Przecież nigdy nie grał pan w reprezentacjach juniorskich, do młodzieżówki powołał pana dopiero Czesław Michniewicz. Ale jak już powołał, to docenił – od razu mianował wicekapitanem. Przed meczem z Danią (14.11.2017 – przyp. red.) trener Michniewicz zapytał, czy już kiedyś byłem kapitanem. Odpowiedziałem, że przez ostatni rok pobytu w Gwarku. – I jaki był efekt? – dopytywał. – Utrzymaliśmy się – odparłem. – Tutaj nie wystarczy się utrzymać – skwitował selekcjoner. Udało się, wygraliśmy z Duńczykami 3:1, ja zdobyłem bramkę. Ale pod koniec meczu przekazałem opaskę Mateuszowi Wietesce, bo on chyba od urodzenia gra w kadrach. Uważałem, że bardziej na nią zasługiwał. Ma pan predyspozycje, by być kapitanem? Z jednej strony mam trochę do powiedzenia, ale z drugiej na boisku za bardzo przeklinam, ponoszą mnie emocje. Więc nie wiem, na ile się nadaję, ale na pewno bym tego bardzo chciał, marzę, by grać w Górniku z opaską, nawet przez te ostanie kilka miesięcy. Kilka miesięcy, które są w pewnym stopniu nadprogramowe. Mógł pan odejść do Fiorentiny już tej zimy, ale uznał, że lepiej podpisać kontrakt i wiosnę spędzić jeszcze w Zabrzu. Dlaczego? Przede wszystkim nie mogłem zostawić Górnika w tak trudnej sytuacji, za dużo zawdzięczam temu klubowi. Wszedłem z nim do ekstraklasy, nie mógłbym go opuścić, gdy znajdował się na miejscu spadkowym. Druga sprawa: chciałbym nauczyć się języka włoskiego na tyle, żeby wiedzieć, co mówią koledzy w szatni Fiorentiny, co tłumaczy trener. Myślę, że w ciągu tych kilku miesięcy jestem w stanie to zrobić. Zdecydowanie bardziej wierzę, że został pan w Zabrzu właśnie ze względu na język, zimą trudniej wejść do zespołu. Górnik to nie jest klub jeden z wielu, to coś więcej. Trudno to wytłumaczyć komuś z ze-
wnątrz. W Zabrzu jestem już prawie siedem lat, bardzo się przywiązałem. I moje nastawienie nie zmienia się nawet wtedy, gdy kibice wypisują na nasz temat jakieś bzdury w internecie. Naczytałem się, że ja i Łukasz Wolsztyński psujemy szatnię, że pan Jarek Kołakowski myśli wyłącznie o tym, by zarobić, że w ostatnich meczach ubiegłego roku myślałem tylko o transferze. A mi po prostu trudno było odzyskać formę po kontuzji. Kwestie kibicowskie to skomplikowany temat. Założenie klubu było takie, że zespół będą tworzyć chłopcy z okolic, wychowankowie Gwarka, Górnika. Widocznie to nie wystarczyło, stąd sprowadzeni tej zimy obcokrajowcy. Ale najważniejsze, że klub miał odwagę, by spróbować. A kibice zamiast nas w trudnym momencie wspierać, to widzę, że niektórzy już się poddali. Kompletnie nie rozumiem, jak można tak źle życzyć ukochanej drużynie, nazywać nas nieudacznikami po straconych bramkach. Niektórzy zawodnicy rozegrali dopiero kilka spotkań w ekstraklasie i na dzień dobry słyszą, że do niczego się nie nadają. Wiem, że w poprzednim sezonie wynikami wysoko zawiesiliśmy sobie poprzeczkę, ale przecież każdy z nas chciałby ją przeskoczyć. Słowa kibiców bolą? Czytam, ale staram się nie brać ich do siebie. Wiem, że nie zniszczą mi kariery, bo ona nie będzie trwała trzy miesiące, a dłużej. Ostatnio Bartek Kapustka nagrał fajną piosenkę, która dotyczy właśnie tej kwestii. Ludzie nas oceniają, sądzą, że nas znają, a przecież tak naprawdę widzą tylko ułamek naszej rzeczywistości. Nie rozumieją, jakie podejmujemy ryzyko. Bo piłka to jest ryzyko, zresztą jak każdy sport. Decydujesz się iść tą drogą, nie możesz nagle zmienić roboty, bo jeśli poświęcasz czemuś 18 lat życia, to co możesz robić innego? Dlatego chciałbym, żeby kibice zrozumieli, że potrzebujemy wsparcia, a nie takiego pieprzenia. Wiem, że mamy przecież świetnych fanów, liczę, że w kolejnych meczach będzie ich jeszcze więcej niż na spotkaniu z Wisłą Kraków. Pan wkrótce będzie mógł się od tego oderwać. Italia czeka. Teraz naprawdę nie myślę za wiele o Fiorentinie. Mam ją z tyłu głowy, analizuję jej grę, ale skupiam się na Górniku. Cieszę się, że mam spokój w kwestiach transferowych, że wiem, co mnie czeka za kilka miesięcy, po mistrzostwach. Teraz dominuje spokój. A co się działo w pana głowie, gdy lecieliście do Florencji? Czułem spory stres. Zastanawiałem się, czy dam sobie radę, czy przejdę testy medyczne. Nigdy nie miałem aż tak szczegółowych badań, a przecież nieraz zdarzały się przypadki, że w ostatniej chwili transfer nie dochodził do skutku, bo zawodnik miał jakieś kłopoty ze zdrowiem. Najbardziej bałem się, czy wszystko będzie w porządku ze stawem skokowym. Wiem, że jest mocny, ale gdzieś z tyłu głowy była świadomość, że niedawno miałem kontuzję. Teraz przynajmniej wiem, że została w stu procentach wyleczona. Wyleczona o wiele szybciej niż na początku się wydawało. Gdyby fizjoterapeuta Bartek Spałek tak szybko mnie z tego nie wyprowadził, zimą zamiast trenować z zespołem na Cyprze, dochodziłbym do formy w Fizjoficie. I o żadnym transferze nie byłoby mowy. Mam mu za co dziękować. Kontuzja zmieniła pana postrzeganie naszej ligi? Przed urazem wiele osób mówiło, że w ekstraklasie trwa polowanie na moje nogi. Ludzie radzili, żebym czym prędzej wyjechał, bo nie wiadomo, co się może stać. „Skoro do tej pory mnie nie połamali, to nic mi się nie stanie” – odpowiadałem. Nie myślałem o tym, wychodząc na boisko. Dzień przed spotkaniem z Lechią dziwne rzeczy działy się na treningu. Robiłem zwód, a koledzy tak niefortunnie próbowali odebrać mi piłkę, że dostawałem w kostkę. Jakby to był jakiś sygnał. Sporo się wtedy posypało. Z powodu kontuzji jednej kostki obciążałem drugą. Nie było łatwo z tego wyjść, ale to doświadczenie pokazało mi, że muszę się wzmacniać, cały czas wykonywać ćwiczenia, których nie cierpię. Po tej kontuzji gra pan nieco inaczej? Na treningach bałem się wstawiać nogę, robić wślizgi, podczas meczów również. Byłem ostrożny. Ale teraz czuję się już dobrze, wracam do dawnej gry. I nie mam obaw, że zaraz ktoś we mnie wejdzie, zrujnuje mi to zagraniczny transfer. Mam spokojną głowę. Testy w Fiorentinie były pana debiutem na włoskiej ziemi. Pierwsze wrażenia po dwudniowym pobycie? To inny świat, inna piłka, inne podejście do wszystkiego. Miałem wrażenie, że Włosi są aż za mili. Bije od nich ogromny spokój. Testy medyczne przebiegały bardzo spokojnie, bez napinki. I choć trwały dość długo, to w ogóle tego nie odczuwałem. Kiedy pojechaliśmy na badania, ktoś akurat był w środku, więc mieliśmy czas na obiad. Nikt się nie spieszył. Włosi szaleją chyba tylko za kierownicą, ale to akurat mi nie przeszkadza, bo lubię tak jeździć. Był taki moment, gdy zamknął pan oczy, pomyślał o tym, co się dzieje dookoła i nie mógł uwierzyć, że to naprawdę jest jawa? W ubiegłym roku, kiedy się dowiedziałem, że trener Nawałka chce mnie powołać na zgrupowanie przed mistrzostwami świata. Byłem sam w samochodzie, gdy się o tym dowiedziałem, łezka mi poleciała. Kiedy już jechałem na kadrę, to było dziwne uczucie: szczęście pomieszane ze stresem. Powiedziałem potem Łukaszowi Krupie, że z Jarkiem Kołakowskim wykonali naprawdę dobrą robotę. Łukasz chodził za mną przez dwa lata, zanim zgodziłem się podpisać z nim kontrakt. Koledzy dostawali buty od agentów, ale ja to wytrzymałem. Patrzyłem, komu naprawdę na mnie zależy. W końcu mu zaufałem, choć miałem oferty od innych agencji. Na zgrupowaniu przed mistrzostwami świata faktycznie odstawał pan od reszty? Nie czułem się tam pewnie. Pierwszy raz trenowałem z takimi gwiazdami. Byłem elektryczny, zawaliłem, to tylko moja wina, że nie pojechałem na mundial. Zderzyłem swoje umiejętności z zawodnikami z najlepszych lig świata, sporo mnie to nauczyło. Tym bardziej doceniam Bartka Kapustkę, że potrafił się przebić. Mnie się nie udało, ale liczę, że następnym razem będzie już łatwiej. Gdy pan opowiada o swoich początkach w nowych zespołach, to mam obawy, jak to będzie wyglądało we Włoszech. Krzysiek Piątek pokazuje, jak to się robi. Ja już się zderzyłem z zawodnikami na innym poziomie, wtedy nie wykorzystałem szansy. Ale trzeba się uczyć na własnych błędach. Dlatego myślę, że w Fiorentinie będzie mi już zdecydowanie łatwiej. Takie opinie, jakie słyszałem na początku piłki seniorskiej, mocno mnie zahartowały. Sprawiły, że dziś jestem o wiele pewniejszy siebie.
Na zgrupowaniu przed mistrzostwami nie czułem się pewnie. Pierwszy raz trenowałem z takimi gwiazdami. Byłem elektryczny, zawaliłem, to moja wina, że nie pojechałem na mundial.