ALEKSANDER FAMUŁA
a brat szwagra w Heidelbergu, niecałe 100 kilometrów od Frankfurtu. Myślę sobie, co mi tam, zostaję. Nikomu nic nie gadałem. Potem opowiadali, że Andrzej Pałasz też chciał się urwać. Bzdury. Ino ja, nikt inny – relacjonuje były bramkarz zabrzan.
Bez mundialu Podczas kontroli paszportowej okazało się, że nie ma Famuły. Na wielkim frankfurckim lotnisku trudno było go odszukać, tym bardziej że poszukiwany wcale tego nie chciał. Polecieli bez niego. – Dotarłem do Heidelbergu. Trzeba było załatwić wszystkie papiery. Posiedziałem tam ze dwa miesiące i wyruszyłem do Berlina Zachodniego, do siostry. Byłem bramkarzem, niczego innego nie umiałem robić i uznałem, że spróbuję załapać się do Herthy Berlin, która wtedy grała w 2. Bundeslidze – opowiada Polak pochodzący z Lublińca.
Nie były to wcale jakieś wybujałe plany. Famuła, rocznik 1960, od dwóch lat był wtedy podstawowym bramkarzem Górnika Zabrze. Jak zadebiutował w ekstraklasie w meczu ze Śląskiem Wrocław (1:0), tak ciurkiem zaliczył 60 ligowych spotkań. Jedynką był Waldemar Cimander, ale doznał kontuzji i młody dostał szansę. – Od razu wskoczyłem od poziomu zera do stu. Zdałem egzamin, nie było powodu, żeby mnie sadzać na ławce – przyznaje Famuła. Liga szybko go zauważyła i doceniła. Coraz częściej był chwalony, miał nie tylko zadatki na domiętam. brego bramkarza, on już nim był. Dostrzegł to Antoni Piechniczek, który kompletował kadrę na mundial w Hiszpanii. Najlepszym golkiperem był oczywiście Józef Młynarczyk z Widzewa, z tym nikt nie dyskutował. Ale za jego plecami robiło się ciekawie. Wysokie notowania miał Jacek Kazimierski z Legii i można było przyjąć, że i on poleci do Hiszpanii. Był też weteran Piotr Mowlik z Lecha, Jacek Jarecki ze Śląska i był Famuła z Górnika, spośród całej piątki najmłodszy.
– W zimie 1982 roku pojechałem na zgrupowanie kadry do Wisły. Dobrze pamiętam, jak biegaliśmy po górach. Trener Piechniczek miał tam piękną działkę pod lasem, z małym domkiem, potem wybudował chyba coś większego. Mieszka tam do dzisiaj? No proszę, nie wiedziałem...
Do kadry na mistrzostwa jednak się nie załapał. Piechniczek postawił na rutyniarza Mowlika, choć jasne było, że będzie tylko numerem trzecim, a od Famuły jest o 9 lat starszy. – Zawsze rwałem się do grania, a w Górniku pokazałem, że daję radę. Uciekała mi fajna impreza, więc musiało trochę boleć – przyznaje bramkarz.
Köpke zza miedzy Cenił go również trener młodzieżówki Waldemar Obrębski. W marcu 1982 roku Famułą wystąpił w Warszawie w ćwierćfinale mistrzostw Europy U-21 z Anglią. Polacy przegrali 1:2, choć pięknego wyrównującego gola strzelił Kazimierz Buda. – Niewiele z tego spotkania pa- urodzony 20 września 1960 roku w Lublińcu; wzrost 187 cm; kluby: Sparta Lubliniec (1975– 78), Górnik Zabrze (1978–83, 60 meczów,), SG Heidelberg-kirchheim/niemcy (RFN) (1983–86), KSC Karlsruhe/niemcy (RFN) (1986–92, 150 meczów), FC 08 Homburg/niemcy (1992– 93, 9 meczów). nie spadli, ale akurat on bronił świetnie, miał dużo okazji, żeby się wykazać. Wzięła go Hertha, więc ja już im byłem niepotrzebny – wspomina Polak.
Musiał sobie znaleźć inny klub. Karencja zrobiła swoje, nikt w Niemczech go nie znał, a fakt, że kiedyś grał w Górniku Zabrze, przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. – Trochę potrenowałem w Paderbornie, w którym trenerem był Jan Liberda, no ale oni też nie potrzebowali bramkarza – wyjaśnia Famuła. Wiedział, że trzeba się załapać gdziekolwiek, w regionalnych rozgrywkach. Jak będzie dobry, to go zauważy ktoś większy. Takim klubem był SG Heidelberg-kirchheim. Miał 25 lat i szybko pokazał, że nie jest jakimś pierwszym z brzegu łapaczem piłek. Był naprawdę dobry, coraz lepszy. No i plan się powiódł. Zauważyli go. Przyjechali z Karlsruhe. Tylko 50 kilometrów na północ od Heidelbergu, przy granicy z Francją.
– Fajny klub, tylko że bez kasy. Dali mi 3,5 tysiąca marek na miesiąc. Brutto. Naprawdę śmieszne pieniądze, ale więcej nie mieli. Nie wiem, jak to wszystko się tam kręciło i nie rozleciało. A myśmy jeszcze awansowali do 1. Bundesligi. No pewnie, że ja broniłem. Po awansie była podwyżka, ale bez cudów, dalej miałem skromniutko jak na niemieckie warunki – opowiada Famuła.
Powrót na ślub Byłego bramkarza zabrzan znały już całe piłkarskie Niemcy. A na ławce Karlsruhe siedział młodziutki (rocznik 1969) Oliver Kahn. Minęło trzy i pół roku, zanim wskoczył do składu. – Oli podpatrywał mnie na treningach, chciał się uczyć, o wiele rzeczy pytał, razem ćwiczyliśmy. Czy byłem jego nauczycielem? No trochę tak – przyznaje Famuła. W zespole Winfrieda Schäfera grał też z innymi piłkarzami, którzy później świetnie odnaleźli w Bayernie Monachium – z Oliverem Kreuzerem i Mehmetem Schollem.
– Później miałem już tylko jeden raz kontakt z Oli Kahnem. Szkoliłem młodych chłopaków, więc zadzwoniłem do niego z prośbą, żeby przysłał jakieś upominki, koszulki, rękawice. A potem nasza relacja się urwała, bo w piłce zaczął się wielki świat – uśmiecha się do Famuła.
Do Polski pierwszy raz przyjechał pięć lat po słynnej ucieczce. – Do Lublińca, na swój ślub. I niech pan koniecznie napisze, że musiałem się wtedy zrzec polskiego obywatelstwa. Żeby móc się ożenić z Polką i żeby ona mogła legalnie wyjechać z Polski do niemieckiego męża! Takie były przepisy. Do tej pory polskiego obywatelstwa nie odzyskałem. Musiałbym sprawę w Warszawie załatwiać, ale teraz to już nie takie ważne. Przecież wszyscy jesteśmy w zjednoczonej Europie – tłumaczy Famuła. Ze swoją rodziną już na stałe osiadł w Heidelbergu, czyli tam, gdzie w lutym 1983 roku trafił z frankfurckiego lotniska.