Podróż z Diablo w maszynie czasu
Dwudziestolecie zawodowej kariery w czerwcu przyszłego roku będzie obchodzić Krzysztof Włodarczyk, jeden z czterech byłych mistrzów świata zawodowców z Polski. Oglądanie go w akcji jest niczym podróż w maszynie czasu. Dłużący się sobotni wieczór, przeczekanie lepszych lub słabszych walk poprzedzających pojedynek wieczoru i nawet ten sam nadawca, co na początku XXI wieku, czyli TVP1. Wszystko oczywiście w dużo lepszej oprawie, ale Krzysztof ten sam – oszczędny w zadawaniu ciosów, choć lewą ręką pewnie skruszyłby kamień, a co dopiero szczękę rywala, ostrożny, schowany w skorupie, czyli za szczelną gardą. „W dziesięciostopniowej skali nudziarstwa późnego Diablo, gdzie dziesięć oznacza zaśnięcie na stojąco przed telewizorem, obejrzeliśmy solidne siedem” – z humorem ocenił na Twitterze dziennikarz Michał Majewski po sobotniej wygranej 38-latka na punkty z Gabończykiem Taylorem Mabiką w Zakopanem. Trudno się nie zgodzić, choć z młodości pamiętam, że nie tylko „późny Diablo” skutecznie usypiał i nie mam na myśli pierwszej walki z Francisco Palaciosem o mistrzostwo świata WBC (rok 2011), lecz o wiele wcześniejsze jego występy. Pomyślałem jednak, że za bardzo narzekam i odszukałem w internecie ostatnie rundy potyczki o zielony pas z Dannym Greenem w Australii,
a następnie tej z Rachimem Czakijewem (fakt, bezrozumnie walczącym) w Rosji. One dwie wystarczyłyby, aby klasyfikować Krzysztofa na podium wśród najbardziej utytułowanych polskich zawodowców w historii. Jednak trzeba pamiętać, że wychowanek Zbigniewa Raubo, od wielu lat trenowany przez Fiodora Łapina, mistrzostwo świata zdobywał dwukrotnie, a zwycięstw w starciach o tytuły IBF i WBC łącznie ma na koncie osiem. To więcej niż liczba triumfów Tomasza Adamka (sześć) i jedynie Dariusz Michalczewski jest poza konkurencją (25), choć należy pamiętać, że pod polską flagą wygrał tylko trzy razy (2002–03). Podsumowując – żarty żartami, ale zasług Włodarczyka nie można nie doceniać.
Icoż to by była za historia, gdyby na wspomniane na wstępie 20-lecie „Diablo” zgotował nam jeszcze kawał widowiska w potyczce o wakujący pas WBC. Choć po tym, co widzieliśmy w sobotę, można być pesymistą – szczególnie jeśli rywalem faktycznie okazałby się mocno bijący Ilunga Makabu. Pozostałoby liczyć na to, że zawodnika z DR Konga zawiedzie głowa, tak jak trzy lata temu w walce z Tonym Bellew oraz niedawno, w chwili podjęcia decyzji o podpisaniu kontraktu z Donem Kingiem. Bo jedyne, co stary promotor może mu zafundować, to spowolnienie kariery.