ÓW Z EKSTRAKLASY
gowa”, ale po nieoczekiwanym awansie Chrobrego do II ligi muzycy musieli poczekać za sceną aż piłkarze nacieszą się sukcesem z publicznością. Dla Mamrota to był początek zawodowej kariery. Gdyby nie udało się uzyskać promocji, straciłby posadę i musiał szukać innej pracy, a przecież ledwie pół roku wcześniej rzucił robotę w gazecie. Nie byłoby drugiej szansy w Chrobrym, co za tym idzie także następnego awansu i później oferty z Jagiellonii Białystok oraz wicemistrzostwa Polski.
Ale wytrzymał presję, osiągnął cel mimo majaczącego na horyzoncie bezrobocia, dlatego misja uratowania Arki przed spadkiem nie przerazi Mamrota. W jaki sposób będzie prowadził ekipę z Trójmiasta? Na pewno twardą ręką. Będzie wiadomo, kto jest szefem, a kto podwładnym. W Chrobrym spędził w sumie siedem lat, więc zawodnicy starsi stażem byli bardziej ośmieleni wobec szkoleniowca, aczkolwiek i tak musieli znać umiar. Granica była wyznaczona już podczas pierwszych zajęć, kiedy trener obszedł całą szatnię i przywitał się z każdym. Nie dał po sobie poznać, że najwięcej nerwów kosztowało go podanie ręki Michałowi Michalcowi. Grali razem w Pogoni Oleśnica, obawiał się poufałości. Zwykłego „cześć” czy czegoś gorszego w stylu „siema”. Usłyszał standardowe: „Dzień dobry, trenerze”.
– Kiedyś mi wspomniał, że cieszył się, że tak powiedziałem. Tak jakby się bał, że zwrócę się do niego w inny sposób, ale dla mnie to było oczywiste powitanie. Jesteśmy rozumnymi ludźmi. Nasza relacja od początku była jasna – tłumaczy obrońca.
W Jadze było podobnie, dystans musiał być. Żadnych kumpelskich relacji. Przy czym Mamrot w obu klubach był otwarty na rozmowy, gotowy do dialogu. Na co dzień stonowany, bazujący na wiedzy, a nie na krzykach czy wrzaskach. Piłkarz wiedział, co ma robić i nie mógł bać się o to zapytać. Tym bardziej że szkoleniowiec chce, by jego drużyny grały efektownie, z polotem.
– Nasza pewność siebie miała wynikać z tego, co wykonaliśmy w tygodniu. Merytorycznie był świetnie przygotowany – wspomina Ariel Wawszczyk, dawniej defensor Chrobrego, obecnie Olimpii Grudziądz. Aczkolwiek spokój Mamrota z pewnością nie uśpi drużyny, bo raz na jakiś czas odzywa się w nim choleryk. Marzec 2017, Chrobry przegrywa w Bielsku-białej z Podbeskidziem 1:2. Po meczu Mamrot wpada wściekły do szatni, emocje buzują. Mówi, że być może nie każdemu pasuje współpraca z nim, dlatego oddaje się do dyspozycji zarządu. Po czym wychodzi. Zawodnicy zbierają się w autokarze przed drogą powrotną, kiedy do pojazdu wsiada dyrektor sportowy Zbigniew Prejs.
– Prędzej wyrzucę was wszystkich niż trenera – mówi. Nie ma wątpliwości, że Mamrot zostaje. Piłkarze do dzisiaj nie wiedzą, czy szkoleniowiec naprawdę chciał odejść, czy to była tylko scena, by nimi wstrząsnąć... W każdym razie pomogło na tyle, że zespół z Głogowa utrzymał się w lidze.
O tym, że byłoby go stać na położenie posady na szali, świadczy jego kadencja w Jagiellonii. W trakcie jednej z podróży
Stawowego długo nie było w ekstraklasie, ale w czasie pracy w akademii Escola Varsovia nie zmienił ani sposobu zarządzania ludźmi, ani pomysłu na grę. Nie będzie się starał być kolegą piłkarzy, raczej ojcem.
– Bardzo dużo z nami rozmawiał. Z każdej dyskusji próbował coś wyciągnąć i nas zmobilizować – mówi Kasperkiewicz. – W Cracovii była taka nieformalna zasada, że gdy zbieraliśmy się do domu, przed wyjściem z klubu zachodziliśmy do trenera przybić piątkę, tak jakby na pożegnanie. Wtedy bardzo często rozmawialiśmy, choćby kilka minut, czasem dłużej. Na różne tematy, chętnie poświęcał nam czas. Dzięki temu miało się wrażenie, że można było poruszyć tematy prywatne, których z reguły ze szkoleniowcami się nie omawia. Czułem, że mieliśmy bardzo dobry kontakt, charakteryzował się właśnie takim ojcowskim podejściem – opowiada Damian Dąbrowski, obecnie pomocnik Pogoni Szczecin.
Nie zawsze było jednak tak spokojnie. Jak na dobrego ojca przystało, Stawowy potrafił też podnieść głos. – Może nie krzyczał, ale potrafił zrugać. Ale to normalne w piłkarskiej szatni – dodaje Kasperkiewicz. Inne zdanie na temat zwyczaju zachodzenia do Stawowego przed powrotem do domu ma defensor RTS – Daniel Tanżyna. Za czasów występów w Miedzi Legnica, o godzinie 23, stoper odebrał telefon Krzysztofa Przytuły – wówczas asystenta szkoleniowca, dzisiaj dyrektora sportowego ŁKS – i dowiedział się, że został przesunięty do rezerw, bo nie pożegnał się po zajęciach. Tłumaczenia, że drzwi do gabinetu były zamknięte, więc uznał, że Stawowego już w nim nie ma, nie pomogły. – Zapamiętałem inny obyczaj wprowadzony przez trenera. Po każdych zajęciach zbieraliśmy się w kółku, chwilę rozmawialiśmy, robiliśmy okrzyk i dopiero schodziliśmy do szatni – opowiada Marcin Kozłowski z Pogoni Siedlce, dawniej obrońca Widzewa. Do tego zawodnicy mieli obowiązek mycia korków po każdym treningu. W upadającym klubie, w którym nie brakowało jedynie problemów, miało to pomóc utrzymać dyscyplinę. Ale przede wszystkim Stawowy chce, by jego drużyny grały efektownie. Ma być dużo krótkich podań, wczesny pressing. Zajęcia są do tego dostosowane, większość ćwiczeń odbywa się z piłką, co podoba się piłkarzom.
– To bezdyskusyjna rzecz. Pewnie w ŁKS szybko docenią, w jaki sposób trener pracuje i jaki ma pomysł na futbol – uważa Dąbrowski.
O ile można być pewnym, że zawodnicy będą zadowoleni ze sposobu prowadzenia przez Stawowego treningów, to pewnie odprawy przed i pomeczowe będą u nich budzić przeciwne uczucia.
– Były bardzo długie. Czasem trwały dwie godziny albo dłużej. Zdarzało się, że w ich trakcie kilku chłopaków zasypiało
– mówi anonimowo jeden z piłkarzy, którzy pracowali ze Stawowym.
Jedyna nadzieja na krótsze analizy w tym, że w ciągu pięciu lat nieobecności na trenerskiej ławce trener ŁKS nieco zmienił przyzwyczajenia. Zresztą długie odprawy to nie był największy zarzut, z którym musiał się mierzyć. O jego wymaganiach i obyczajach w środowisku krążyły legendy. A że najlepiej prawdziwość tego typu opowiadań sprawdzić u źródła, zanim został zatrudniony przy alei Unii, odbył kilkugodzinną pogawędkę z szefostwem klubu. Rozmowa kwalifikacyjna wypadła korzystnie i dziś Stawowy ma ratować ekstraklasę dla Rycerzy Wiosny.