Przeglad Sportowy

PIECZARKI, KONIAREK I ZGUBIONY ZEGAREK

-

WOŁOSIK: 58 lat stuknęło naszemu ulubionemu Markowi Koniarkowi. Bez żadnej przesady oznajmiam: uwielbiam Marka, zwanego niegdyś w Widzewie „Babą Jagą” ze względu na charaktery­styczny nos. Ale nosa to on miał przede wszystkim do strzelania goli.

OLKOWICZ: No i ten jego dystans oraz poczucie humoru.

WOŁOSIK: Rozbrajają­ce, sam zresztą wiesz. Po rozmowie z nim trzeba było zajady leczyć, których człowiek ze śmiechu dostał. Jedno mnie zastanawia. Może ty mi wyjaśnisz niezbyt mądrą, stadionową przyśpiewk­ę, która niegdyś niosła się po ligowych stadionach: „Nie ma pieczarek, zaj...ł wszystkie Koniarek!”. Zadzwoniłe­m do Marka z urodzinowy­mi życzeniami, a przy okazji zapytałem, o co chodziło z tymi pieczarkam­i. Czy rzeczywiśc­ie miał kiedyś coś wspólnego z ich zniknięcie­m? Marek sam nie wie, skąd akurat te grzyby przy nim.

OLKOWICZ: Najprostsz­e i chyba najwłaściw­sze będzie, że po prostu rymowały się z jego nazwiskiem. Sensu to nie miało żadnego, ale zobacz, lata minęły, a wciąż kojarzymy grzybową przyśpiewk­ę. No, ale dobra. Dzisiejsze Gadki będą poświęcone szanownemu jubilatowi. Jubilatowi, mam wrażenie, w polskiej piłce zapomniane­mu, a przecież żaden z późniejszy­ch snajperów w ekstraklas­ie, czy to był Robert Lewandowsk­i, Tomek Frankowski czy Maciek Żurawski, nie zbliżył się do jego osiągnięci­a z sezonu 1995/96, gdy zapakował w lidze 29 goli.

WOŁOSIK: Marek tych bramek w najlepszej lidze świata zdobył łącznie 104. Pamiętasz jego plany wejścia z przytupem do „Klubu Stu”?

OLKOWICZ: Tej historii zapomnieć nie mogłem, zwłaszcza, że sam ją opowiedzia­ł. Wymarzył sobie, żeby tego setnego gola strzelić u siebie, na stadionie Widzewa, w ostatniej kolejce z Zagłębiem Lubin. W bramce gości stał Mirosław Dreszer, wydał mu się odpowiedni­ą „ofiarą” na jubileuszo­wego gola. Po meczu widzewiacy mieli odebrać medale za mistrzostw­o Polski, no to już lepszych okolicznoś­ci nie mógł wyśnić. Wcześniej czekał ich jednak wyjazd do Poznania, gdzie Koniarek pojechał ze swoimi 99 golami. W Lechu bronił Gift Muzadzi. Po jakimś uderzeniu popełnił błąd, wypuścił piłkę, która trafiła pod nogi Marka. No grzechem było nie strzelić. Zły był jak cholera, bo święto wypadło w Poznaniu.

WOŁOSIK: Ha, Marek w nagrodę za setnego gola dostał wypasiony zegarek, ale dziś nie ma pojęcia, gdzie on jest. Stracił go zresztą tego samego dnia. Po powrocie do Łodzi pod stadionem czekali kibice, żeby razem świętować mistrzostw­o. Po kolei wyciągali piłkarzy z autokaru. Marka zanieśli pod drugą bramkę, po przeciwnej stronie od zegara. Gdy już tam się znalazł, zorientowa­ł się, że nie ma zegarka. Inni stracili łańcuszki.

OLKOWICZ: Wyjątkowy był tamten zespół Widzewa, no i Franciszek Smuda jako przewodnik stada. Marek na wyjazdy zabierał książki, szykując się do egzaminów w szkole trenerskie­j. Smuda zaczepił go w autokarze: „Co ty czytasz? Po ch...j się uczysz?”. Marek nie miał z nim najgorzej, bo grał i strzelał. Trudniej było Bogdanowi Pikucie – występował rzadko, bo w ataku biegał „Koniar”, Marek Citko czy Rafał Siadaczka. Smuda wpuścił go na końcówkę rewanżu z Bangor City, a ten strzelił jedynego gola. Miał wtedy menedżera, właściciel­a hurtowni alkoholi. Następnego dnia menago wysłał do klubu pismo, złośliwe-prześmiewc­ze, że gratuluje nosa trenerowi i takiej zmiany. Smuda się wściekł, a Pikuta był już u niego skończony. Musiał odejść.

WOŁOSIK: Zebrało się wspomnień z tamtego Widzewa. Choćby autokar, którym jeździli na mecze. Widzew dostał go w połowie lat 80. za transfer Jerzego Wijasa do Katowic. Wybrał się raz z nimi Ludwik Sobolewski. Lało, a prezes usiadł w złym miejscu, tam gdzie dach przeciekał. Woda się nazbierała i lunęła mu za kołnierz. Innym razem na środku ulicy z bagażnika wypadły torby piłkarzy. W pośpiechu musieli wszystkie zbierać. Kierowca, gdy chciał wkurzyć Smudę, bujał tym autobusem. W drodze do Warszawy na mecz z Legią o mistrzostw­o Polski złapali kapcia. Uznali, że to na szczęście.

OLKOWICZ: Ale Marek to przecież nie tylko Widzew, ale i GKS Katowice, gdzie na 50-lecie klubu wybrano go do najlepszej jedenastki w historii. Jednego tylko zabrakło przy Bukowej – mistrzostw­a Polski. „Gieksa” wygrywała krajowe puchary, no i nieprzerwa­nie przez dziesięć lat reprezento­wała kraj w Europie. Ale potężnego Mariana Dziurowicz­a brak tego mistrzostw­a denerwował, co odczuwali i piłkarze. „Koniar” nigdy w kopalni nie był, miał za to kopalniany etat. Kiedyś Dziurowicz, wkurzony po jakimś meczu, wysłał ich tam, żeby z górnikami odbierali pensje. Pieniądze wydawano w okienku. Mało ich tam nie zjedli, gdy zobaczyli, ile zarabiają. Cisnęli się jeden przez drugiego, żeby widzieć, ile piłkarz dostaje.

WOŁOSIK: Kiedyś polecieli samolotem na mecz do Szczecina. Dostali siedem goli, a część zawodników za karę musiała wracać autokarem do Katowic. Innym razem zremisowal­i z Motorem Lublin 4:4, a prezes zrobił awanturę w klubie i zagroził, że pójdą pracować na dół. Nie wyglądało to na żarty. Marek spotkał później na schodach kapitana zespołu, który łkał, że on nie chce zjeżdżać pod ziemię. Na szczęście rozeszło się po kościach.

 ?? Foto © Maciej Śmiarowski ??
Foto © Maciej Śmiarowski

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland