Czwarty raz Demare!
Francuski sprinter znowu nie miał sobie równych na mecie Giro d’italia. W czwartek do ostrej walki przystąpią górale.
To imponujące, naprawdę imponujące! – mówił z uznaniem w głosie Arnaud Demare o pracy swoich kolegów z Groupama FDJ na trasie jedenastego etapu. Ale to samo mówili wszyscy wokół o Francuzie. 29-latek jest zjawiskiem i jedną z gwiazd wyścigu. W środę wygrał jedenasty etap Giro d’italia, już czwarty w tej edycji. Peter Sagan, który zachwycił peleton w poniedziałek, znowu był drugi. Król sprintu jest jeden. – To niesamowite uczucie. Oczywiście, że nie zakładałem zwycięstwa w czterech etapach. Myślałem, że jeśli wygram raz, to będę szczęśliwy. I jeszcze raz muszę podziękować i pogratulować całej drużynie, bo to też wiktoria kolegów. Wierzą we mnie, każdy z nich pracuje, żebym spróbował wykorzystać szansę. W środę zlikwidowali ucieczkę i dowieźli mnie do finiszu na dobrej pozycji – chwalił swój zespół Demare. W czwartek jednak Francuz nie ma już żadnych szans na sukces. Nieco ponad 200-kilometrowa trasa wokół Cesenatico nie wygląda przerażająco, nie ma podjazdu do mety, ale jeśli ktokolwiek z tych, którzy celują w miejsce w czołówce liczy na luźniejszy dzień, będzie w wielkim błędzie. Gdyby grupa zdecydowała się na wysokie tempo, można spodziewać się rzezi. Wąskie, kiepsko przygotowane drogi, blisko 4 tysiące metrów przewyższeń i ciągła jazda góra-dół może się dać ostro we znaki. Kilka podjazdów, od około 4,5 do ponad 9 kilometrów, część o średnim nachyleniu przekraczającym osiem procent... Będzie bolało i każdy o tym wie. Liderem jest wciąż Portugalczyk Joao Almeida, zaś do tych, którzy powinni być w czubie, należy Rafał Majka. Polak znakomicie poradził sobie w deszczu po dniu przerwy, a to dwa czynniki, które zazwyczaj nie pozwalały mu pokazywać pełni możliwości. Teraz jest mocny i zdeterminowany. W czwartek sukcesu w całym wyścigu sobie nie zapewni, ale może się przybliżyć do tego, o czym marzy, czyli miejsca w piątce, a być może nawet na podium.