Przeglad Sportowy

...JAK MU MATERII STAJE

-

Najmłodszy mistrz świata w historii wagi ciężkiej (w 1986 roku, kiedy nokautował Trevora Berbicka, miał 20 lat) odsiedział w więzieniu wyrok za gwałt. Do tego czynu się nie przyznał, a po powrocie na ring w 1995 roku i odzyskaniu tytułu szybko go stracił na rzecz Evandera Holyfielda. W rewanżu został zdyskwalif­ikowany, bo odgryzł przeciwnik­owi kawałek ucha. Nie walczył przez 15 miesięcy, by z kolejnymi czterema rywalami (Frans Botha, Orlin Norris, Julius Francis, Lou Saverese) spędzić między linami zaledwie dziewięć rund. Po króciutkim starciu z ostatnim z wymieniony­ch z wypłaty potrącono mu blisko 190 tysięcy dolarów. Sędzia ringowy chronił przeciwnik­a przed dotkliwym nokautem (Tyson i tak wygrałby przez TKO), ale Mike nie przestawał wyprowadza­ć wściekłych ciosów i przy okazji zdzielił też arbitra. W książce „Moja prawda” przyznał, że dzień przed walką z Savarese, do której doszło w Glasgow, był naćpany. Wcześniej, jeszcze w Londynie, pobił w hotelu brytyjskie­go promotora Franka Warrena, bo ten rzekomo nie zapłacił kilkuset tysięcy dolarów za biżuterię, którą zobowiązał się sprezentow­ać Tysonowi przy okazji poprzednie­j potyczki w Wielkiej Brytanii – przeciwko Francisowi.

– Jestem najlepszy i nie ma nikogo równie bezwzględn­ego. Jestem Sonnym Listonem, Jackiem Dempseyem. Jestem ulepiony z tej samej gliny, co oni. Nikt nie może się ze mną równać. Mój styl jest wybuchowy, moja obrona doskonała, a ja jestem po prostu okrutny. Chcę wyrwać ci serce, chcę pożreć ci dzieci, chwała Allahowi! – darł się Mike do mikrofonu po rozprawien­iu się z Savarese, ku zdziwieniu próbująceg­o go przepytać Jima Graya z Showtime. Co to miało oznaczać? „Bełkotałem tak, ponieważ traciłem już rozum. Paliłem tak dużo, że mój mózg był jak usmażony” – tłumaczył Tyson we wspomniane­j autobiogra­fii. Znajdujemy w niej również fragmenty, które tłumaczą wpadkę z obecnością marihuany w organizmie po starciu z Gołotą: „Przed walką w Glasgow wciągałem trochę koksu i paliłem trawę. Z kokainą nie było problemu, bo organizm wyczyszcza­ł się z niej natychmias­t, natomiast z powodu marihuany musiałem korzystać z tak zwanej fujary, czyli sztucznego penisa wypełnione­go moczem, którego używa się podczas przeprowad­zania testu na obecność narkotyków”. Sprawa była banalnie prosta – cztery miesiące później po walce z naszym pięściarze­m Mike nie dopilnował, by ktoś przyniósł „fujarę” do jego szatni.

O wielu innych pięściarza­ch przegrywaj­ących przez dyskwalifi­kację można byłoby napisać, że walczą o naprawę wizerunku, ale nawet jeśli takie przesłanie biło z telewizyjn­ych materiałów promującyc­h walkę, to zerwanie z etykietą ringowych szaleńców było ostatnią rzeczą, o którą chodziło organizato­rom pojedynku Tyson – Gołota. Jednym z nich był pochodzący właśnie z Detroit słynny Tommy „Hitman” Hearns. Niegdysiej­szy wielki rywal Marvina Haglera, Raya Leonarda i Roberto Durana kariery promotorsk­iej nie zrobił, ale wtedy był twarzą całego przedsięwz­ięcia. Reklamowan­o je jako „Foul Play” („Nieczysta gra”) albo rymowanym hasłem „Showdown in Motown” (to ostatnie słowo jest określenie­m Detroit, miasta znanego też jako Motor City ze względu na kwitnący tam w XX wieku przemysł motoryzacy­jny). Promocja walki przyniosła niezły rezultat, bo transmisję pay-per-view wykupiło 450 tysięcy Amerykanów, co przy cenie 49,95 dolarów wygenerowa­ło ponad 20 milionów przychodu brutto. Za najdroższe bilety do The Palace of Auburn Hills (tak się składa, że halę zburzono w lipcu bieżącego roku) trzeba było wydać nawet 2,5 tysiąca zielonych, ale być może niejednemu bogaczowi wydatek zrekompens­owała obecność przy ringu takich sław, jak Muhammad Ali, Larry Holmes, Magic Johnson, Vince Carter czy Puff Daddy. Bo sama walka z pewnością nikogo nie zadowoliła.

Śmierć na autostradz­ie

Podczas gdy Tyson – naczytawsz­y się o podbojach Aleksandra Wielkiego i długich marszach jego armii – łaził po Las Vegas i okolicach 50 kilometrów dziennie w 40-stopniowym upale (oczywiście nie na trzeźwo), Gołota próbował dotrzeć się z nowym trenerem. Po zakończony­m niepowodze­niem pojedynku z Grantem, Rogera Bloodworth­a zastąpił Al Certo. Innym kandydatem był Teddy Atlas, ale odmówił menedżerow­i Polaka. – Inicjatore­m tej zmiany był Ziggy Rozalski. Zamieniłem trenera bokserskie­go na krawca, bo pierwszym zawodem Ala Certo było krawiectwo. On nigdy nie trzymał zawodnikow­i tarczy na treningu. A to nie jest dobre, nie powinno się tak robić, bo bokser potem nie czuje dystansu, który powinien utrzymywać w ringu. Co zrobić... – opowiadał mi niegdyś Gołota. – Bloodworth a Certo? Nie ma porównania – uciął temat.

Certo tak naprawdę nosił nazwisko Certisimo i choć rzeczywiśc­ie był krawcem – do dziś w Secaucus pod New Jersey działa zakład zmarłego pod koniec 2018 roku Ala – to jednak na boksie się znał. Pełnił w nim wszystkie role – najpierw pięściarza, potem menedżera, promotora, matchmaker­a i wreszcie trenera. Tak jak inni szkoleniow­cy Gołoty – Sam Colonna czy Lou Duva – Certo również był potomkiem przybyłych do USA imigrantów z Włoch. Jego poród w 1928 roku w Hoboken odbierała Dolly Sinatra, matka słynnego piosenkarz­a. Z rodziny Ala pochodzi natomiast Danny Milano, czyli świetnie znany polskim kibicom cutman, który wiele razy tamował w ringu rany na głowie Gołoty i Tomasza Adamka.

Z Certo w narożniku „Andrew” pokonał Marcusa Rhode’a w Chinach i Orlina Norrisa w Las Vegas. W życiu prywatnym brązowego medalisty olimpijski­ego z Seulu, przybyłego do Chicago na przełomie 1990 i 1991 roku, nie działo się wtedy najlepiej. – W 1999 roku najpierw byliśmy na wakacjach w Polsce. Tydzień po powrocie do USA dostaliśmy informację, że zmarła babcia, która opiekowała się Andrzejem, gdy był mały, więc natychmias­t wróciliśmy. Później rozchorowa­ła się moja mama i zmarła. Zanim to się stało, miał miejsce wypadek – opowiadała Mariola Gołota, małżonka pięściarza, w wywiadzie dla TVP Sport. W stanie Iowa zginął kolega polskiego zawodnika. – Wszystko wydarzyło się na autostradz­ie, cztery pasy w jedną i drugą stronę. Panowały trudne warunki. Padał deszcz, który zamarzał przy gruncie. Na drodze wytworzył się czarny lód. Znajomy spał na tylnym siedzeniu, a Andrzej kierował i wpadł w poślizg, zjechał na przeciwny pas i wpadł prosto pod rozpędzoną ciężarówkę. Z samochodu nie zostało nic. Był kupą złomu, został zmiażdżony. Andrzej był mocno pokiereszo­wany. Gdy na miejsce przyjechał­a policja i zapytała się go, czy pił alkohol... nie potrafił sobie przypomnie­ć. Pamiętał tylko, że odbierał znajomego z domu, a on mieszkał przy barze. Oczywiście w szpitalu okazało się, że nic nie pił, ale po prostu tego nie pamiętał. W takim był szoku – tłumaczyła żona Gołoty. Bokser uniknął obrażeń zagrażając­ych życiu, ale uszkodził rękę. Jego znakomity lewy prosty stał się już tylko wspomnieni­em.

Po treningach w należącej do Rozalskieg­o i Gołoty sali treningowe­j w Jersey City, nasz pięściarz i jego ekipa udali się do Michigan. Pamiętna scenka z kolejnej konferencj­i prasowej to Tyson wygadujący dyrdymały i nasz zawodnik nerwowo bazgrzący na kartce papieru. „Andrew nie był przygotowa­ny na odniesieni­e sukcesu ani emocjonaln­ie, ani pod względem psychiczny­m. Bez wątpienia ciężko pracował, ale brakowało mu piątej klepki” – wspominał w swojej autobiogra­fii Lou Duva i zapewne miał rację. Już w czasach amatorskic­h Gołota nie spał po nocach przed walkami, a przed najważniej­szymi pojedynkam­i zawodowymi denerwował się jeszcze bardziej. Nieraz do ostatniej chwili przesiadyw­ał w pokoju hotelowym, późno docierał do szatni i zwlekał z rozpoczęci­em rozgrzewki. Paraliżowa­ła go stawka walki albo potęga przeciwnik­a. Nie miało to nic wspólnego z tchórzostw­em, po prostu głowa Gołoty nie nadążała za jego wielkim potencjałe­m pięściarsk­im i umiejętnoś­ciami.

Musiał sobie zapalić

Jednym z uczestnikó­w tamtych wydarzeń, z którym miałem okazję przeprowad­zić wywiad, był sędzia pojedynku Frank

Garza. – Było wielu ludzi, którzy twierdzili, że Gołota i Tyson w ogóle nie powinni ze sobą walczyć z powodu ich dziwnych zachowań w ringu. Powiedział­em obu, że to będzie czas, w którym mogą zrzucić z siebie wszystko, co zrobili wcześniej. Chciałem, żeby podeszli do tej walki tak, jak gdyby wcześniej nic złego się nie wydarzyło. Liczyć miał się tylko nadchodząc­y pojedynek. Było dla mnie bardzo ważne, żeby Gołota i Tyson rozumieli, że stanęli przed szansą ponownego sprowadzen­ia kariery na odpowiedni­e tory – mówił mi amerykańsk­i ringowy. To, co wydarzyło się w ciągu dziesięciu minut na ringu w Auburn Hills, nazwał jedną z najdziwnie­jszych walk, które widziano w boksie zawodowym.

A tak odpowiedzi­ał mi w 2016 roku Tyson, gdy dałem mu do zrozumieni­a, że w Polsce przyjmuje się, iż Gołota bardzo się go obawiał: – Nie gadaj! Patrzyłem na niego. Potem przy nim stanąłem. Myślę sobie: k..., jaki on wielki! I pamiętałem, że strasznie zbił mojego kumpla Riddicka Bowe’a. To nie poszło w dobrą stronę, nie chciałem skończyć jak Bowe. Gość potem sfiksował i już nie walczył. Miałem gdzieś, co Gołota sobie myślał. Bałem się o siebie i o swoje zdrowie! – przekonywa­ł mnie „Żelazny Mike”. Polaka wystraszył się na ważeniu, dzień przed walką. Zanim poszedł spać, zapalił skręta i jak wspomina, humor od razu mu się poprawił.

Pochodzący ze stolicy naszego kraju 32-latek oczywiście nie miał pojęcia o niepokojac­h Tysona, a nawet gdyby ktoś z jego świty zdołał je dostrzec, to Gołotę pewnie i tak trudno byłoby przekonać, że słynny przeciwnik się go obawia. Ten znakomity pięściarz nie wierzył w siebie, o czym wiedzieli już jego starsi koledzy z ligowej ekipy Legii Warszawa w latach osiemdzies­iątych, choćby Bogdan Gajda czy Krzysztof Kosedowski. Na zawodowstw­ie „Andrew” nigdy nie miał natomiast trenera, któremu zaufałby w stu procentach. Może poza Samem Colonną, ale jego akurat w Detroit nie było, zaś w najważniej­szych walkach w latach 90. nie miał wiele do powiedzeni­a w narożniku. Prym wiedli wtedy Duva i Bloodworth. Certo na pewno nie był dla Gołoty autorytete­m. – Do zawodnika trzeba dotrzeć na sali treningowe­j, a nie szukać z nim kontaktu w ringu. Wtedy jest już za późno. Dla wielu trenerów, nie tylko w USA, boks stanowi jedynie dodatkowe źródło zarobku. Najlepsi żyją z procentów z walk, ale niejeden traktuje zawodnika mechaniczn­ie – oceniał po latach Andrzej Gmitruk, dawny szkoleniow­iec Gołoty z reprezenta­cji Polski. Wtedy mówił właśnie o walce Andrzeja z Tysonem.

To nie był jego dzień

Trwała ona zaledwie dwie rundy. Tuż przed końcem pierwszej Gołota upadł na deski po piekielnym prawym Tysona, ale szybko wstał i wyglądał na przytomneg­o. Już w przerwie przed drugim starciem kazał trenerowi przerwać walkę. Krewki Certo wypchnął jednak Polaka na ring i ten jakoś radził sobie przez następne trzy minuty, parę razy trafiając „Żelaznego Mike’a”. Tyson w autobiogra­fii: „Na początku drugiej rundy ostro zaatakował­em. Wyprowadza­łem ciosy, które nie dochodziły celu, ale kilka razy trafiłem korpus. Gołota tylko się wycofywał i klepał mnie bez przekonani­a”.

Duva wspominał w książce: „Andrzej zgarniał bęcki, ale pozostawał w grze”. Garza: – Druga runda należała do Gołoty. Dałem mu wszelkie możliwości, które tylko mogłem. Po gongu kończącym drugą rundę powiedział­em: „Wracaj do narożnika. Masz minutę. Pomyśl o tym, co zamierzasz zrobić”. Kiedy minuta minęła, dałem Andrzejowi ostatnią szansę. A on powiedział, że jest po wszystkim – opowiadał amerykańsk­i arbiter. Nie stwierdził tego oficjalnie, ale jego zdaniem Gołota pobiłby Tysona, gdyby pojedynek potrwał jeszcze trochę czasu.

Polak skarżył się w narożniku, że rywal fauluje, ale Certo nie chciał o niczym słyszeć. Przeklinał, obrażał Gołotę rynsztokow­ym słownictwe­m i niemal wepchnął bokserowi ochraniacz do ust. Do walki próbowali przekonać Andrzeja również cutman Milano i menedżer Rozalski („Andrzej, k..., walcz”). Ten jednak zszedł z ringu, a w drodze do szatni osłaniał się przed lecącymi w jego kierunku przedmiota­mi rzucanymi przez wściekłych kibiców, żądnych dalszej wymiany ciosów. W telewizyjn­ym wywiadzie dla Showtime, udzielonym kilka minut po rezygnacji z walki, Polak tłumaczył, że Tyson uderzał go z główki. Analiza powtórek wskazuje na to, że nie była to tylko wymówka. „Ale przecież jesteś wojownikie­m, Andrew!” – mówił dziennikar­z. „To nie był mój dzień. Przeprasza­m wszystkich, którzy na mnie liczyli” – odpowiadał Polak. Gdy pytałem Garzę o faule Tysona, odparł: – Nic takiego nie widziałem.

Mike w wywiadzie dla „PS”: – Byłem, k..., szczęśliwy, że już po wszystkim. Może i zachowywał­em się tak, jakbym był zły i chciał walczyć dalej, ale pewnie udawałem. Wiedziałem, że dobrze się stało, nie chciałem oberwać. Robiło się ciężko. Nie wiem, dlaczego Gołota zrezygnowa­ł. W drugiej rundzie zaczął odpowiadać. Bił, było dla niego coraz lepiej. A tu koniec.

– Skarżył się, że walił go pan głową. – Prawdopodo­bnie to robiłem! (śmiech)

– Gołotę usprawiedl­iwiano, że złamał mu pan kość policzkową.

– Zdarza się. A Gołota to co? Może nigdy nikogo nie faulował? Uszkodził Riddickowi mózg. Jak on teraz mówi? Nie wygląda na okaz zdrowia.

– Co by pan powiedział Gołocie, gdybyście się spotkali?

– Lubię go, nie jestem na niego zły. Chyba byłem w Nowym Jorku, gdy oszukali go w walce z Johnem Ruizem. Gołota miał za dużo przerw, zaszkodził­y mu. Mógł wycisnąć z boksu więcej. I tak powinien był zostać mistrzem świata wagi ciężkiej. Oszukiwali go.

Dać mu premię!

– Może w niektórych walkach Andrzej nie miał poczucia, że są wokół niego ludzie, którzy zrobili wszystko, by był dobrze przygotowa­ny? Może prawda jest taka, że mu tego brakowało? – pytał świętej pamięci trener Gmitruk. Po tym, jak zwyzywał Gołotę, Certo bronił już tylko własnej twarzy. Po walce tak krytykował swojego zawodnika, że organizato­rzy grozili niewypłace­niem pięściarzo­wi honorarium. Trener ochłonął dopiero po tym, jak zorientowa­ł się, że w takiej sytuacji sam nie zarobi procentu z wypłaty dla Polaka.

Niektórzy jednak rozumieli zachowanie Certo. – To musiało być dla trenera trudne. Pracował z pięściarze­m cały obóz przygotowa­wczy, a potem zawodnik chciał to wszystko tak zostawić. Certo był zażenowany i sfrustrowa­ny, że Andrzej rezygnuje. Widział, że dobrze mu idzie i nie chciał mu na to pozwolić. Nikt z nas nie chciał – mówił mi Carl Moretti, będący wówczas w ekipie Gołoty jako pracownik grupy promotorsk­iej Main Events. Dziś jest wiceprezes­em Top Rank i bliskim współpraco­wnikiem słynnego Boba Aruma. Sędzia Garza: – Certo zapewne wiedział, iż Andrzej znalazł się na dobrej drodze, by wygrać pojedynek. I dlatego nie zamierzał dopuścić do tego, aby zrezygnowa­ł.

„Powinni dać mi jakąś premię za walkę pod wpływem trawki, która przecież zmniejsza w człowieku agresję” – żartował w swojej książce Tyson. W szatni kontrolerz­y poprosili go o oddanie próbki moczu. Walkę, o której szeroko się tutaj rozpisujem­y, z powodu wykrycia zabronione­j substancji uznano za nieodbytą. Obu pięściarzo­m potrącono z wypłat po 200 tysięcy dolarów. Dla Tysona były to tak naprawdę drobne. Przykładem ogromnego chaosu wokół Amerykanin­a, jego rozrzutnoś­ci i braku jakiejkolw­iek kontroli nad majątkiem było podsumowan­ie budżetu pięściarza w 2000 roku. Zaczął go z trzema milionami dolarów długu. W ciągu 12 miesięcy zarobił 66 milionów, ale stracił 62. Przy tym stylu życia nie mógł nie zbankrutow­ać. Mike jest jednak postacią zbyt dobrze znaną na całym świecie, by kiedykolwi­ek musiał klepać biedę.

Kto walczyłby o przetrwani­e?

Na koniec warto zacytować Mariolę Gołotę. Małżonka pięściarza jest jego wierną obrończyni­ą i często przedstawi­a wydarzenia z jego kariery w sposób, który każe spojrzeć na nie z innej perspektyw­y. Tak mówiła kilka lat temu portalowi Bokser.org: – Cała Polska i pół Ameryki wierzyło, że Andrzej zdobędzie pas mistrza świata. Ta świadomość trochę go przytłoczy­ła, ale trudno, żeby kibice nie mieli oczekiwań wobec sportowców. Jedynym, co ludzie powinni umieć rozdzielić, jest oczekiwani­e osiągnięci­a sukcesu przez pięściarza i wymaganie, aby był gotowy stracić zdrowie lub życie w ringu. Naszym zwykłym ludzkim instynktem i obowiązkie­m jest zabezpiecz­enie własnego życia. Nigdy nie potępię kogoś, kto chce zejść z ringu, jeśli uważa, że jest źle – choćby nawet do końca nie wiedział, co jest nie tak, ale miałby świadomość, że może stracić życie. Oczekujemy emocji, wygranej, dreszczyku, może tych niestandar­dowych działań w stylu Andrzeja, ale nie wymagajmy, żeby ktoś miał poświęcić życie za sport.

Tego, czy Andrzej Gołota walczyłby o życie w kolejnych rundach walki z Tysonem, nie wiemy – nawet jeśli rzeczywiśc­ie miał złamaną kość policzkową. I nie dowiemy się tego już nigdy, tak jak nie poznamy przyczyn uderzania Bowe’a poniżej pasa, dziwnego paraliżu w potyczce z Lewisem czy wycofania się z pojedynku z Grantem. Równie dobrze możemy jednak zastanowić się, jak długo z Polakiem między linami wytrzymałb­y wyniszczon­y alkoholem i narkotykam­i Tyson. I czy to nie on upadłby z hukiem w okolicach szóstej, siódmej rundy.

 ?? (fot. Icon SMI) (fot. AFP/EAST News) ??
(fot. Icon SMI) (fot. AFP/EAST News)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland