Nie zamierzam spuszczać z tonu – zapowiada pomocnik reprezentacji Polski.
PIOTR WOŁOSIK: Po takim meczu chyba dobrze wstać skoro świt? JACEK GÓRALSKI (POMOCNIK REPREZENTACJI POLSKI): Na pewno, choć przede mną podróż do Kazachstanu. Jestem już na lotnisku we Frankfurcie. Stąd lecę do Astany, a z niej do Ałmaty. O północy tamtejszego czasu planuję być w domu. Nie mogę doczekać się spotkania z córeczką. Stęskniłem się, bo przecież trochę mnie nie było, a choćby najlepszy kontakt w sieci za nic nie zastąpi normalnego. Przytulenia, rozmowy. Agatka chodzi do przedszkola. Dzieci uczą się w nim angielskiego, rosyjskiego. Nic się nie zmieniło od naszej ostatniej rozmowy – mojej rodzince żyje się tam bardzo dobrze.
We Wrocławiu nie daliście szans Bośni i Hercegowinie, punktując ją 3:0, a pan był jedną z najjaśniejszych postaci kadry. To najlepszy pański występ w reprezentacji? Przede wszystkim to był dobry mecz całej drużyny. Początek mieliśmy średni, lecz później się rozkręciliśmy i mogliśmy zakończyć to spotkanie wyższą wygraną. Trzeba zaznaczyć, że pewnym ułatwieniem była czerwona kartka u przeciwników, ale to ich problem. Graliśmy blisko siebie, po stracie każdy z nas szybko reagował, nie czekaliśmy na rywala, a dociskaliśmy go. Polski kibic raczej się nie nudził. Rozgromienie Finlandii, niezły mecz przeciwko Włochom i dobry, jeśli nie bardzo dobry, z Bośnią i Hercegowiną. Można uznać, że reprezentacja Jerzego Brzęczka zmierza w dobrym kierunku?
Na pewno, a pomaga świetna atmosfera w drużynie. I nie mówię tego ot tak sobie. Naprawdę mamy ekipę, w której każdy dobrze się czuje, co widać po wynikach, a jeśli zapyta pan innych chłopaków, nie sądzę, by usłyszał pan coś innego. Zmierzamy w bardzo dobrą stronę.
Część kibiców, ta mniej panu przychylna, przecierała oczy, bo przekonała się, że Jacek Góralski nie jest piłkarzem jednobiegowym, czyli grającym na zasadzie walka, walka, walka, ale potrafi też „klepnąć”, podać i że technika nie jest mu wcale obca.
Sportowiec powinien robić postęp. Staram się rozwijać, bo świat na nikogo nie ma zamiaru czekać. Poza tym w kadrze mamy ogromną rywalizację. Przecież o grę na mojej pozycji bije się z siedmiu piłkarzy! A na mistrzostwa Europy nie wszyscy pojadą. Trzeba walczyć i... wywalczyć sobie miejsce. Dobra atmosfera wcale nie zwalnia z twardej rywalizacji o swoje. Czyli w lidze kazachskiej też można robić postęp.
Zdecydowanie. Jestem szczęśliwy, że mam okazję współpracować z trenerem
Alaksiejem Szpileuskim. Jakiś czas temu o nim rozmawialiśmy. Zacytuję: „Wspomni pan moje słowa: 32-letni trener Kairatu Białorusin Alaksiej Szpileuski będzie szkoleniowcem w dobrym europejskim klubie. Uczył się od swojego rówieśnika Juliana Nagelsmanna, trenera RB Leipzig. Z tego, co słyszałem, nasz szkoleniowiec pracował z grupami młodzieżowymi właśnie w tym niemieckim klubie, później już z dorosłymi piłkarzami w białoruskim Dynamie Brześć”.
Podtrzymuję te słowa i dodam o nacisku na szczegóły, a one bardzo często przesądzają o sukcesie. Na przykład poruszanie się po boisku. Żeby nie zapeszyć: zmierzamy do mistrzostwa Kazachstanu i bardzo go pragniemy. Przybliżyła nas do tego wygrana z Astaną 3:0. Zagraliśmy, jak wymaga od nas trener. Po stracie błyskawicznie doskakiwaliśmy do przeciwnika, stosowaliśmy pressing. Nie ma żadnego czekania. Od razu mamy atakować. Do końca pozostało osiem kolejek. Astana traci do nas osiem punktów. Oby sprawy wirusa nie pokrzyżowały niczego z sezonem. Tytuł byłby fantastyczną sprawą, bo kibice Kairatu czekają na niego już piętnaście lat.
Pamięta pan ostatnią żółtą kartkę, którą zarobił pan w meczu reprezentacji?
Nie, ale to chyba dobrze (śmiech).
Ja też nie, ale sprawdziłem. W czerwcu 2018.
Trochę upada mit o Jacku Góralskim grającym na faul.
Jednak w lidze kilka dostałem. Dlatego trener uczula mnie, bym nie szedł tak agresywnie, a zatrzymał się, bo za często leciałem zbyt ostro do końca. Teraz potrafię powstrzymać zapał, skorzystać z wyrachowania, wyczekać rywala, poczekać na jego reakcję.
W środowy wieczór był pan autorem ciekawych akcji, lecz mocno komentowano, gdy głową wyrżnął pan o boisko, niemal ryjąc nią trawę.
Chciałem podać piłkę, ale stopa utknęła mi w murawie i się przewróciłem.
Boiska, na których zagraliście mecze, były mocno... takie sobie. Włosi pieklili się na murawę w Gdańsku, ta we Wrocławiu też nie była najwyższych lotów.
To prawda, ale jakoś ten upadek przetrwałem (śmiech).
Po meczu z Bośnią i Hercegowiną komplementowano: Nie do wiary! Góralski – „pan piłkarz”. Po spotkaniu we Wrocławiu również również pan tak sobie pomyślał?
Lodu! Powtarzam, jest rywalizacja i nikt, także ja, nie ma zamiaru spuszczać z tonu. Chcę zapracować na swoje miejsce w tej reprezentacji. Chłopa do grania nie brakuje: Grzesiek Krychowiak, Karol Linetty, Mateusz Klich, Kuba Moder, za chwilę wrócą Krystian Bielik i Piotrek Zieliński. Na dalszym planie zapewne też ktoś czeka na swoją szansę.
Skoro jesteśmy przy Zielińskim. Zabrakło go na zgrupowaniu ze względu na zakażenie koronawirusem. I bez niego reprezentacja sobie poradziła. Może jego brak – o czym też rozmawiali między sobą sympatycy piłki – nie musi być aż tak dokuczliwy? Nie chodzi o brak powołania, bo to byłoby absurdem, ale o podstawowy skład.
No nieee... Nie mogę słuchać takich historii. Reprezentacja bez „Ziela”? Powiem krótko: Piotrek jest jednym z najlepszych piłkarzy naszej kadry. Jeśli ktoś uważa inaczej, z przykrością muszę stwierdzić: kompletnie nie zna się na piłce.
Z kumplem, bramkarzem reprezentacji Łukaszem Skorupskim pozowaliście do zdjęcia w koszulkach Bayernu Monachium. Skąd ta akcja?
Na początku zgrupowania zapytaliśmy ze „Skorupem” Roberta Lewandowskiego, czy nie sprezentowałby nam po koszulce Bayernu. Mówisz: masz! Zadzwonił do kogoś i jeszcze przed spotkaniem z Finlandią koszulki z Warszawy dotarły do Gdańska. Takie z pozoru małe rzeczy budują atmosferę, a wobec Roberta
Z Bośnią i Hercegowiną graliśmy blisko siebie, po stracie każdy z nas szybko reagował, nie czakaliśmy na rywala, a dociskaliśmy go. Polski kibic raczej się nie nudził.
Piotrek Zieliński jest jednym z najlepszych piłkarzy naszej kadry. Jeśli ktoś uważa inaczej, z przykrością muszę stwiedzić: kompletnie nie zna się na piłce.
mam wielki, nieustający szacunek. Do dziś pamiętam swój pierwszy przyjazd na zgrupowanie reprezentacji, jeszcze za czasów trenera Adama Nawałki. „Lewy” od razu zadbał, by żółtodziób nie czuł się w nowym otoczeniu nadmiernie stremowany, by nabrał pewności. Oswajał człowieka z reprezentacją. Po kilku dniach zgrupowania rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od lat. Podejście Roberta do zupełnie początkujących kadrowiczów się nie zmieniło. Dziś, choćby do Kuby Modera czy Michała Karbownika. Kapitan przez wielkie „K” i normalny człowiek. Pomoże, doradzi, zapyta, czy wszystko OK. Latem do Kairatu trafił znany brazylijski napastnik Vagner Love. Pograł w dużych klubach, ma 36 lat na karku. Jeszcze mu się chce? Czy raczej odcina kupony? Ostro zasuwa, stara się i jest skuteczny. Sądząc po jego formie, w życiu nie powiedziałbym, że ma tyle lat. A początkowo tak jak pan zastanawiałem się, czy będzie mu się chciało. Okazało się, że chce i to jeszcze jak!